Mariusz Puszakowski: Gospodarze byli perfekcyjnie przygotowani

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W pierwszym meczu barażowym o miejsce w I lidze na sezon 2011 KMŻ Lubelski Węgiel wygrał różnicą 12 punktów z KS ROW Rybnik. Na rewanż Koziołki jechały z nadzieją na dobry wynik, ale Rekiny nie pozostawiły złudzeń. Na rybnickim torze od pierwszego biegu dominowali gospodarze, którzy ostatecznie wygrali aż 58:30 i odrobili wszystkie straty z Lublina z pokaźną nawiązką.

Przed rewanżowym meczem w Rybniku zawodnicy obu zespołów liczyli na dobry wynik. Dobry w tym wypadku miał oznaczać taki, który pozwoli korzystnie zakończyć barażowe zmagania. Gospodarze już po pierwszym biegu objęli prowadzenie, które potem sukcesywnie powiększali, aby po 15. biegu móc cieszyć się z wygranej różnicą aż 28 punktów.

- Gospodarze byli perfekcyjnie przygotowani do dzisiejszego spotkania. Powiem szczerze zaskoczył nas, przynajmniej mnie, tor, bo nie spodziewałem się takiego "betoniku", jaki tutaj zastaliśmy - mówił po meczu Mariusz Puszakowski, jeden z liderów teamu z Lublina. - Odkąd pamiętam, w Rybniku zawsze było przyczepnie. Przynajmniej wtedy, kiedy miałem możliwość tutaj startować. Dzisiaj był zupełnie inny tor.

Mariusz Puszakowski toczył w Rybniku zacięte boje z Andriejem Karpowem

Rekiny do bólu wykorzystywały atut swojego toru, który był twardy niczym skała. Gospodarze już na starcie uciekali swoim rywalom i później pewnie dojeżdżali do mety. Rywale starali się, jak tylko mogli i kilka punktów udało im się wydrzeć rybniczanom na dystansie, ale to było za mało, by móc myśleć o korzystnym wyniku dwumeczu. Jak przyznaje Puszakowski, dopiero w końcówce meczu udało się rozgryźć tor. - Przed ostatnim biegiem wiedziałem, że już mam wszystko dobrze z motorem i jego ustawieniami. Zepsułem jednak start, trochę mnie podniosło do góry i rywale uciekli - komentuje "Puzon". - W 14 biegu liczyłem się z tym, że mogę pojechać dobrze. Udało mi się go wygrać, ale to niestety i tak było już za mało.

12 punktów zaliczki z meczu w Lublinie wydawało się być dobrym wynikiem przed rewanżem. Na Śląsk lublinianie jechali walczyć o obronę zaliczki, ale sztuka ta nie udała się, a rybniczanie już w 6. biegu prowadzili 24:11. Ostatecznie Koziołki szansę na dobry wynik w barażu stracili w 13. biegu, który przegrali... 0:5. - Pewnie, że liczyliśmy tutaj na więcej. Każdy z nas dołożyłby po dwa punkty i byłoby inaczej - mówi Puszakowski, któremu w osiągnięciu lepszego wyniku przeszkodził np. defekt w pierwszym biegu po starciu z Andriejem Karpowem. - Mój pierwszy bieg, pewne dwa punkty. Wiem, że Andriej nie chciał we mnie uderzyć, ale uderzył. Kontakt spowodował, że urwało mi "fajkę", a to spowodowało defekt. Taki jest jednak żużel, taki jest sport. Gospodarze byli dzisiaj nastawieni bojowo i zasłużenie wygrali. Ja im tego gratuluję.

Jak nic powrócił temat pierwszego meczu, w którym zawodnicy Lubelskiego Węgla KMŻ mogli dołożyć jeszcze kilka punktów do swojej wygranej i wtedy mogłoby być różnie w rewanżu. Nie ma już jednak co gdybać. - Zawsze możemy gdybać. Wynik tutaj byłby jednak pewnie taki sam, bo gospodarze byli niezwykle zmotywowani - komentuje Puszkowski. - Nam wkradły się gdzieniegdzie błędy i było widać tego efekty. Ja powiem szczerze, że nie osiągnęliśmy wszyscy takiego poziomu, o jakim marzyliśmy. W siedmiu biegach zdobyłem 10 punktów. Szkoda tego pierwszego biegu miałbym wtedy 12 punktów z jednym bonusem i byłby to całkiem przyzwoity wynik. To jednak i tak cały czas było za mało.

Źródło artykułu: