Zrobiłem błąd nie odchodząc od razu z klubu - rozmowa z Borysem Miturskim, zawodnikiem Włókniarza Częstochowa

Sezon 2010 dla Borysa Miturskiego był ostatnim w gronie juniorów. Niestety częstochowianin nie zaliczy minionego roku rozgrywek do udanych. Miturski ambitnie podchodzi jednak do przyszłości i nie zamierza kończyć kariery. O swoich planach i przemyśleniach opowiedział w udzielonym wywiadzie.

Mateusz Makuch: Sezon 2010 w twoim wykonaniu, jak znam twoje ambicje, to na pewno inaczej go sobie wyobrażałeś...

Borys Miturski: Na pewno tak. Bardzo się starałem i ciężko przepracowałem zimę przed tym sezonem. Kończę wiek juniora i przyznam, że trochę dałem plamę. Nie wiem, jaka była tego przyczyna. Mało startów, może za bardzo chciałem… Naprawdę nie mam pojęcia. Czas na analizy przyjdzie zimą.

Odnoszę wrażenie, że wina leżała nie tyle w tobie, co w sprzęcie. Na silniku Sebastiana Ułamka walczyłeś jak równy z równym chociażby z Andreasem Jonssonem w ostatnim meczu z Bydgoszczą.

- Dużo winy jest we mnie i trochę w sprzęcie. Nie można wszystkiego zwalać na sprzęt, bo ja też sporo błędów popełniałem i gubiłem punkty. Ze sprzętem ciężko jest trafić, szczególnie, gdy się jest juniorem. Budżet nie jest za duży i jest naprawdę trudno, aby z tego coś dobrego uklecić. Młodzi chłopcy z innych klubów mają duża pomoc właśnie z klubów. Byłoby mi dużo łatwiej będąc amatorem, bo bardzo ciężko jest ogarnąć te wszystkie sprawy logistyczne, martwić się czy są pieniądze na oponę czy olej albo serwis.

Rozumiem, że nie było takiej możliwości, abyś podpisał kontrakt amatorski z Włókniarzem?

- Nie miałem w ogóle takiej propozycji. Byłem amatorem na początku swojej kariery i bardzo niemiło to wspominam.

Wołałeś więc liczyć na siebie i swoich sponsorów.

- Wiedziałem po prostu, że nie mogłem liczyć na taką pomoc z klubu, jaką sam byłbym sobie w stanie zapewnić. Wiem, że w innych klubach juniorzy mają dużą pomoc ze strony klubu. Na tych pieniądzach bazują i robią wyniki.

Zrobiło się o tobie głośno po częstochowskim finale IMEJ w 2007 roku, kiedy to byłeś czwarty. Od tego momentu, nie oszukujmy się, twoja kariera nie rozkwitła tak jak tego oczekiwano. Po drodze był feralny upadek w Pucharze Gorących Serc. Patrząc z perspektywy czasu, sądzisz, że popełniłeś gdzieś błąd?

- Ten upadek nie ma nic wspólnego z moją karierą. Mam taką psychikę, że w momencie upadku jeszcze bardziej się mobilizuję. Mam ogromną ochotę wrócić na tor, więc wiesz, upadek na sto procent nie miał wpływu. Wpływ jest taki, że zrobiłem błąd nie odchodząc od razu z klubu. Podpisałem kontrakt na pięć lat i nie starałem się nawet o wypożyczenie. Gdybym próbował iść do pierwszej czy drugiej ligi to dzisiaj moja kariera by inaczej wyglądała. Ja jednak zostałem i siedziałem, bo lepsi ode mnie byli Mateusz Szczepaniak czy obcokrajowcy. W zawodach byłem puszczany okazjonalnie. Jeżeli wiem z góry, tak jak w zeszłym sezonie, że będę jechał jeden bieg, nawet jeśli go wygram, to się wręcz odechciewa. Jadę na przykład do Gdańska na zawody tylko po to, aby odjechać jeden wyścig. Trudno mi to zobrazować. Ktoś musiałby się postawić w mojej sytuacji, aby zrozumiał, jakie to jest głupie uczucie kończyć zawody po pierwszym biegu.

W związku z tym co mówisz masz może żal do klubu, że tak z tobą postępowano?

- Nie mam żalu. To jest polityka klubu i ja na to nie mam wpływu. Ja dziękuję częstochowskim działaczom za to, że mogłem tutaj zdobyć licencję, jeździć i uczyć się jazdy. Nie mam żadnych pretensji, ale wiadomo, od kilkunastu lat nie ma wychowanka i gdzieś tkwi błąd. Ja nie będę się na ten temat wypowiadał, o to już proszę pytać w klubie.

Od przyszłego roku w składzie meczowym będzie musiało być dwóch polskich juniorów. Nie żałujesz, że z tą decyzją spóźniono się o jeden rok? W przeciwnym razie być może bardziej byś się rozwinął.

- Nie, w ten sposób nie myślę. Jeżeli mam coś osiągnąć to muszę coś w sobie zmienić, szukać i próbować dalej. Nie myśleć, że gdyby to czy tamto. Nie mam zamiaru narzekać. Równie dobrze mógłbym pogrymasić, że teraz pada deszcz, więc nie pójdę trenować.

Ale zgodzisz się z tym, że napływ zagranicznych młodzieżowców przystopował rozwój polskiej młodzieży?

- Trochę tak, ale wszyscy chcą jeździć. Ja się cieszę, że teraz taki przepis wchodzi, o którym mówiłeś. Dzięki temu chłopaki będą mieli większą szansę się pokazywać, startować i rywalizować między sobą, między Polakami. Wtedy ta rywalizacja będzie bardziej zdrowa. Lepiej, gdy dwóch wychowanków między sobą rywalizuje, niż w sytuacji, gdy przyjeżdża Anglik i jest powiedziane, że on jedzie, bo on nie po to tyle kilometrów przebył, aby jechać jeden bieg.

Prezes Maślanka na jednej z konferencji prasowych przyznał, że w związku ze zmianą regulaminu skład chce oprzeć na młodych perspektywicznych zawodników. Wtedy może pojawiłaby się szansa dla ciebie.

- Zobaczymy, czy w ogóle padnie taka propozycja ze strony prezesa. Wiadomo, w Ekstralidze nie ma przelewek. Ciężko jest mi się na ten temat wypowiadać. Sezon się jeszcze nie skończył. Trzeba myśleć pozytywnie, nie można się załamywać, tylko cały czas pracować nad sobą i kiedyś te efekty przyjdą.

Sam mówisz, że startujesz mało. Co za tym idzie, nie zarabiasz wiele. W związku z tym chyba niebagatelną pomoc otrzymujesz od sponsorów?

- Tak, dokładnie. Korzystając z okazji, chciałem serdecznie podziękować moim sponsorom, którzy są ze mną bez względu na moje wyniki, nawet te słabe. Przyznam, że bez nich nie dałbym rady tego wszystkiego pociągnąć. Na pewno będę robił wszystko co w mojej mocy, aby im się odwdzięczyć dobrymi wynikami, jednak póki co, daję plamę. Bardzo dużo zawdzięczam także mojemu tacie, wujkowi i pani menadżer. Te osoby wierzą we mnie i pomagają na każdym kroku.

Jak ocenisz pracę trenera Jana Krzystyniaka?

- Myślę, że mnie już za bardzo nie mógł pomóc, bo kończę już wiek juniora. Skupiał się bardziej na moich młodszych kolegach. Poświęcał im więcej czasu i ich uczył. Mnie brakowało przede wszystkim tego, że na treningach nie miałem okazji rywalizować z seniorami. Zawsze walczyłem z młodzieżowcami, przez co nie miałem szans równać do seniorów. W połowie sezonu stwierdziłem, że to w ogóle mi nie przynosi korzyści i zacząłem sam jeździć na treningach. To był dla mnie duży minus, bo trening też rozwija, tym bardziej jak się jeździ z lepszym zawodnikiem od siebie. Wtedy szybciej można wyeliminować swoje błędy, gonić go, szukać odpowiednich ścieżek i próbować go wyprzedzić.

Twierdzisz, że jeszcze nie wiesz co z twoją przyszłością. Kariery jednak kończyć nie zamierzasz?

- Nie mam takich zamiarów. Wiadomo, jest ciężko. Niedawno byłem w klinice w Żorach i umówiłem sobie operację na kolano. Później planuję iść gdzieś do pracy i trochę przepracować. Połączę treningi, pracę i szkołę. Jak będzie trzeba to wybiorę się na nocki. Muszę trochę dorobić, bo mój budżet jest mały, a pieniądze są mi potrzebne. Na pewno poszukam więcej jazdy zagranicą. Trzeba coś uderzyć va banque. Próbuję się dostać do Premier League, ale nie wiem jak to się ułoży.

Zacząłeś temat zagranicznych klubów. Podpisałeś w tym roku kontrakty w Szwecji, Niemczech i Czechach…

- Tak, dokładnie. I nie pojeździłem (śmiech - dop.red.).

No właśnie, wydawało się, że to jest duża szansa dla ciebie. Dlaczego tak to się potoczyło?

- Klub szwedzki już przed sezonem upadł, potem były jakieś śmieszne wypożyczenia. To nie wypaliło i zostały mi Niemcy i Czechy. W Czechach jeździłem trochę w rozgrywkach młodzieżowych. Przyczyną tego, że mało startowałem za granicą były moje wyniki w Polsce. Nie satysfakcjonowały one moich zagranicznych pracodawców, dlatego nie zapraszali mnie na mecze. Inaczej sprawa wyglądałaby, gdybym w macierzystej lidze zamiast dwóch czy trzech punktów zdobywał w każdym meczu siedem czy osiem "oczek".

Komentarze (0)