Wróciłem i wykonałem swoją pracę. Udowodniłem, że potrafię - rozmowa z Nielsem K. Iversenem, zawodnikiem Falubazu

Niezbyt często można było obserwować jazdę Nielsa Kristiana Iversena w tym sezonie w polskiej lidze. Najpierw walka o miejsce w składzie, potem zaś kontuzje wykluczyły go z jazdy w Falubazie na dość spory okres czasu. W rozmowie z naszym portalem Duńczyk otwarcie przyznaje, że nie zamierza podpisywać kontraktu bez gwarancji startów

Ewelina Bielawska: Sezon 2010 zakończony. Nie był to dla ciebie zbyt łatwy okres czasu w polskiej lidze.

Niels Kristian Iversen : Masz rację, nie był to sezon marzeń w tej lidze. Ominęło mnie wiele spotkań, głównie przez moje kontuzje. W momencie kiedy byłem gotowy wrócić do walki, nie było dla mnie miejsca w teamie. Stąd nie uważam, by należał do udanych.

Od początku sezonu wiadomo praktycznie było, iż to właśnie ty i Grzegorz Zengota będziecie walczyć o miejsce w składzie. Nie spodziewałeś się jednak chyba, że połowę sezonu przesiedzisz na ławie?

- Absolutnie się tego nie spodziewałem. Faktem jest, iż wiedziałem przed sezonem, jaka jest sytuacja, że trzeba będzie walczyć o miejsce w składzie. Miałem jednak nadzieję na większą ilość startów. Niestety nie pomogło mi również i to, że sporo czasu nie jeździłem, zwłaszcza w maju i czerwcu, kiedy to zaliczyłem upadek i doznałem kontuzji łopatki. Ciężko mi było później wrócić.

Masz żal do klubu że tak się właśnie stało?

- W sumie nie ma tu o co być złym. To jest sport. Nie ukrywam, że jestem rozczarowany faktem, iż nie korzystano z moich usług na początku sezonu, kiedy każdy wiedział, że nie jeździłem zbyt wiele.

Wielu kibicom podobało się w tobie to, że mimo takich sytuacji potrafiłeś bez problemu przyjechać, gdy Falubaz cię potrzebował i do tego udowodnić na co cię stać.

- Powiem szczerze, iż już myślałem wówczas, że mój sezon w Polsce skończył się na dobre. Jednak stało się inaczej, dostałem telefon i byłem bardzo szczęśliwy, że mogę wrócić i ponownie zdobywać punkty w końcówce sezonu. Nie było dla mnie problemu, przyjechałem i pomogłem, w końcu to moja drużyna. Wróciłem i wykonałem swoją pracę.

Czy czujesz się choć w małej części takim "ojcem sukcesu", "czarnym koniem" półfinałów? W końcu gdyby nie twoja świetna dyspozycja przykładowo w pierwszym meczu półfinałowym z Wrocławiem, kto wie co by wydarzyło się dalej i jak zakończyłby się ten sezon dla Falubazu.

- Czuję się częścią drużyny. Zdobycie srebrnego krążka było zasługą wszystkich zawodników, każdy dołożył myślę wszelkich starań, by ostatecznie walczyć o złoty medal. Cieszy mnie to, iż otrzymałem szansę, przyjechałem i włożyłem swój wkład w to zwycięstwo. Pomogłem drużynie, kiedy mnie potrzebowała.

Kończy się twój kontrakt w Falubazie. Co teraz? Zamierzasz negocjować z Zieloną Górą czy też wolisz zacząć wszystko od nowa w innym klubie?

- Czas pokaże. Moim priorytetem, w sumie najważniejszym na obecną chwilę jest gwarancja startów w każdym spotkaniu. Nie chcę już przesiadywać na ławie i walczyć o miejsce w składzie.

Ostatnimi czasy sporo mówiło się o tym właśnie, iż jako główny warunek dalszych rozmów postawiłeś gwarancję startów. Nie jest to raczej możliwe w zielonogórskim klubie.

- Wiem, że to ciężka sprawa. Uważam mimo wszystko, iż posiadanie zbyt wielu zawodników w tej samej drużynie nie jest dobre dla żadnego z nich. Na dzień dzisiejszy wiem, iż nie podpiszę kontraktu, po którym miałbym być rezerwowym zawodnikiem.

Czy nie wystarczyłby ci sam fakt, że na przykład w przyszłym sezonie byłoby akurat 7 zawodników i nikt nie musiałby tak naprawdę wówczas walczyć o miejsce w składzie?

- Może i tak, bywają przeróżne sytuacje w drużynie.

Jak ocenisz sezon w swoim wykonaniu?

- Cóż, był to skomplikowany sezon. Przeplatał się od wielu kontuzji do szczytów mojej formy. Kiedy zaczynałem czuć, że dochodzę do coraz lepszej świetności, zaraz przytrafiała mi się jakaś kontuzja. Miałem po prostu pecha. Jednak taki jest czasem ten sport. Trzeba patrzeć mimo wszystko do przodu i walczyć dalej, pozostawiając za sobą porażki.

Masz już wakacje czy też myślisz i robisz już coś pod kątem najbliższego sezonu?

- Myślę już o kolejnym roku. Co prawda staram się relaksować i odpoczywać, póki jest na to czas, ale powoli przygotowuję się również i do sezonu. Co do planów, zamierzam znowu pojeździć na motocrossie tej zimy. To moje ulubione zajęcie, którego nie robiłem praktycznie od dwóch lat.

Może podzielisz się z nami najbardziej niezapomnianym momentem swej dotychczasowej kariery?

- Miałem wiele świetnych chwil, które pozostaną w mej pamięci na zawsze. Najlepszym z nich jest moja wygrana Grand Prix Challenge w 2007 roku, a co za tym idzie awans do grona najlepszych zawodników na świecie. Jeśli chodzi o reprezentację, byłem dumny, iż mogłem reprezentować kilkakrotnie mój kraj w Drużynowym Pucharze Świata. Zdobyliśmy drużynowo chociażby w tym roku srebrny medal.

Najtrudniejszy moment w karierze… to któraś z kontuzji?

- Tak, masz rację. Kontuzje są naprawdę zawsze ciężkim momentem w życiu sportowca. Wiadomo, że chęć jak najszybszego powrotu na tor jest ogromna. Często mija jednak sporo czasu, zanim wróci się do 100-procentowej formy. Człowiek stara się mimo tego jakoś to przyspieszyć. To naprawdę najcięższy moim zdaniem okres dla chociażby żużlowca, z czego niektórzy ludzie nie zdają sobie sprawy.

Po pierwszej kontuzji w tym sezonie, stałeś się zupełnie innym zawodnikiem na torze - waleczniejszym, który nie odpuszczał już żadnego biegu. Ostro walczyłeś o każdy punkt, mógłbyś to wytłumaczyć?

- Halo, uważam, iż zawsze taki byłem (śmiech - dop.red.).

Komentarze (0)