Na tegorocznej gali lodowej Załuski ścigał się w pokazowym wyścigu ze swoim synem Wadimem. Miał również wystąpić w trójmeczu, lecz na przeszkodzie stanęła kontuzja. - Na poprzedzającym zawody treningu zaliczyłem "dzwona" i solidnie się poobijałem - komentuje wychowanek Kolejarza Opole. - Przeszedłem szereg masaży, zostałem nafaszerowany tabletkami i tylko dzięki temu udało mi się wyjechać na lód. Normalna rywalizacja była jednak wykluczona. Mógłbym wyrządzić krzywdę sobie i rywalom. Powinienem w ogóle odpuścić jazdę, ale jestem człowiekiem honoru i spełniam obietnice. Skoro przyrzekłem organizatorom, że wystąpię, to musiałem dotrzymać słowa. Bardzo chciałem wziąć udział w zabawie i pomóc poszkodowanym.
Załuski podczas gali lodowej
Załuski przyznaje, że powrotowi na motocykl towarzyszyła nie tylko radość, ale też... ogromny stres. - Denerwowałem się okrutnie, chyba bardziej niż kiedykolwiek. Na tafli nie ścigałem się od siedmiu lat i zapomniałem o pewnych zasadach. Ręce mi się trzęsły, ale wszystko skończyło się szczęśliwie. Przezwyciężyłem ból, a kibice przyjęli mnie ciepło, za co im serdecznie dziękuję. Motor podstawili Bernard Sekula i Marek Mróz. Dzięki nim mogłem pojawić się na lodzie i pokazać publiczności.
"Wojtula" choć zaprezentował się korzystnie, to nie myśli o powrocie do klasycznego żużla. - To jest wykluczone. Być może mógłbym się jeszcze pościgać, ale decyzji o zakończeniu kariery lub lepiej mówiąc przygody z żużlem, już nie zmienię. Jak się powiedziało "A", trzeba dopowiedzieć "B". Przeżyłem z tym sportem piękne chwile, ale to już się skończyło, a życie toczy się dalej.
Załuskiego mimo upływu lat nie opuszcza humor
Załuski rozważa za to zorganizowanie turnieju pożegnalnego. - Myślę o tym, ale na razie nie wiem, gdzie zawody miałaby się odbyć. Jestem wychowankiem Kolejarza, lecz związany czuję się też z Wrocławiem i Gdańskiem, gdzie startowałem i tam mam kibiców. Obiecuję, że będzie to impreza ze splendorem i pojawią na niej moi byli rywale z toru. Za przykład służy mi turniej jubileuszowy Piotrka Śwista. Chodziło w niej przede wszystkim o zabawę, a nie sportową rywalizację. Niewykluczone, że zorganizuję turniej z moim przyjacielem Markiem Mrozem, który niedawno zakończył karierę.
Największym sukces Załuskiego było zdobycie Indywidualnego Mistrzostwa Polski w 1989 roku. 47-latek wspomina to wydarzenie miło, ale zaznacza, że dopisało mu sporo szczęścia. - W finale w ogóle nie miałem wystartować - mówi opolanin. - Byłem tylko rezerwowym, nie liczyłem na start i nie chciałem się do Leszna udać. Do wyjazdu zachęciła mnie żona Aldona. Miała nosa. Przytrafił mi się dzień konia. Już w pierwszym starcie sprzyjało mi szczęście. Jechałem z tyłu, ale któryś z zawodników upadł i wyścig został przerwany. W powtórce okazałem się najlepszy. Później wszystko potoczyło się dla mnie doskonale i zostałem zwycięzcą. Był to ogromny sukces, ale bez pomocy szczęścia nigdy bym go nie osiągnął.