Grzegorz Drozd: Pole minowe

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Żużel w hali jest jak pole minowe. Jeden fałszywy ruch i wylatujesz w powietrze. Tak było w Herning. Ten kto przetrwał, ten zwyciężył.

Bez Polaków

W Herning od siedemnastu lat organizowany jest show Super Cross. W tym roku organizatorzy wpadli na pomysł, by zapewnić kibicom rozrywkę przez dwa kolejne weekendy. Okazja była przednia, bo w październiku minionego roku oddano do użytku nową funkcjonalną halę Jyske Bank Boxen. Na otwarcie obiektu zaśpiewała Lady Gaga.

Za żużlowe przedsięwzięcie zabrali się działacze Esbjerg, dla których przygotowanie toru tymczasowego było debiutanckim zadaniem. - W zasadzie to anty żużel - stwierdził Roman Powazhny. Rosjanin parokrotnie brał udział w podobnych zawodach i tym razem chętnie przyjechał na halową ścieżkę. - Zawody pod dachem, to świetny przerywnik w trakcie zimowej zawieruchy. Można wyrwać się z domu i od rodziny. Podejrzeć nowinki techniczne, przypomnieć sobie jak się siedzi na motocyklu. A nóż zapodział się telefon do jakiegoś tunera, tu go odnajdziesz - dopełniał z uśmiechem "RoPa".

Mimo początkowych zapowiedzi sprzed paru tygodni o przyjeździe wielu gwiazd, spośród stawki GP zjawiło się tylko dwóch zawodników. Dwa dni przed zawodami z przyjazdu zrezygnował aktualny mistrz świata. Powód - przeziębienie. - Telefonicznie kilkakrotnie rozmawiałem z Tomaszem na temat stanu toru. Lojalnie opisywałem mu stan nawierzchni po środowym treningu - mówił Nicki Pedersen. - Tomasz nie przyjechał. Szkoda, bo na pewno wielu kibiców chce go teraz oglądać przy każdej okazji. Poza tym jest mistrzem świata i ambasadorem tego sportu - zaznaczył Nicki. Drugim z wielkich, który odmówił za pięć dwunasta był Hans Andersen. Jednak jeszcze lepszy numer kibicom wykręcił Adrian Miedziński. Dosłownie na sekundy przed swoim pierwszym wyjazdem na tor Polak spasował. - Nie na taki tor się umawialiśmy - mówił lekko zawiedziony papa Stanisław. - Nic tu po nas. Zwijamy manatki i wracany do domu - dodał. Jedynym biało-czerwonym, który podjął wyzwanie był Adam Skórnicki. Niestety, w drugim występie uderzył w motocykl Nickiego Pedersena. Duńczyk na łuku źle wyłamał maszynę i wyhamował do zera. Nadjeżdżający Polak był bez szans. Uderzył w motocykl Nickiego i runął na tor. Najbardziej ucierpiało stłuczone kolano i więcej Skóry nie oglądaliśmy.

Kiepski cyrk

Hala w Herning mieści około 15 tys. osób. W pierwszy dzień zasiadło ponad 2 tys. widzów. W drugi dzień około 3 tys. Organizatorzy nie byli do końca zadowoleni. Na słabszą frekwencję największy wpływ miały wykruszające się gwiazdy, donosy z treningu i... pogoda. - Niezależnie, czy rozrywka jest pod gołym niebem, czy tez w hali, gdy za oknem szaleje wiatr i pada deszcz, to nie chce się opuszczać domowego zacisza. W ten weekend pogoda w regionie Herning jest kiepska. Przede wszystkim strasznie wieje i pada deszcz. Jest niebezpieczniej na drogach. W Danii kibic jest wygodny i zwraca uwagę na każdy szczegół - tłumaczył Christiansen, przedstawiciel DMU (Duńskiej Federacji Motorowej).

Zawodnicy używali innych opon niż w normalnym żużlu - tzw. slicków. - Są bardziej cienkie niż zwykła tylna żużlowa guma orz jest bez nacięć, czyli bardziej śliska. Dlatego technika startu jest trochę inna. Przesuwamy ciężar ciała na tył, aby koło złapało lepszą przyczepność - tłumaczył Leon Madsen. - Możemy swobodniej pokonać łuki. Gdybyśmy założyli zwykle opony, jak po szynie wjechalibyśmy w bandę. Wiraże są za ostre, aby normalnym ślizgiem je przejechać - dodawał Martin Smoliński. - Mimo slicków nie jest łatwo zapanować nad motorem. Koło dostaje ślizgu i obraca maszyną. Przydarza się to nawet zawodnikom prowadzącym stawkę. Ponadto tor jest zdradliwy i "wybiera" mniej lub bardziej przyczepne miejsca - wyjaśniał Roman Powazhny. W pierwszy dzień żużlowcy przeżywali istny koszmar. Zawody trwały ponad 3 godziny. - Z każdym biegiem było coraz gorzej - przyznał Chris Harris. Co rusz ktoś upadał i zarządzano powtórki. Sekunda nieuwagi i kolejna ofiara leżała na torze. Trup ścielił się gęsto, ale żużlowi kamikadze nie przymykali gazu. Tak było i w finale. W drugi łuk pierwszego okrążenia cała stawka weszła na pełnym gazie i bardzo ciasno. Jadący tuż przy krawężniku Kenneth Hansen zaczepił o paliki wyznaczające granice możliwej jazdy i upadł. Sędzia uznał winnym - jadącego po prawej stronie Hansena - Nickiego Pedersena. Były mistrz świata długo nie mógł pogodzić się z porażką. W pierwszej chwili cisnął z całej siły kaskiem i z grymasem na twarzy zszedł do parkingu. Długo po turnieju oglądał materiały filmowe na aparatach i komórkach. Z jego twarzy nie znikał uśmiech politowania dla sędziego. - Przecież ja mu nic nie zrobiłem. To absurd - grzmiał Pedersen. Główną nagrodę zgarnął Bjarne Pedersen. "Barnej" znany z zachowawczej i przemyślanej jazdy zbytnio nie szarżował i to okazało się kluczem do zwycięstwa.

Bo liczy się zabawa

Po piątkowej corridzie zapał wszystkich nieco przygasł i z mieszanymi uczuciami przystępowano do drugiej odsłony. Zwłaszcza, że kolejna czwórka powiedziała - pas. W tym zwycięzca! Na szczęście organizatorzy wzięli sobie do serca kolejne rady żużlowców i bardziej starannie przygotowali tor. Aby uniknąć podobnego upadku jak Kennetha Hansena w finale wzdłuż łuków umieszczono małe duńskie flagi. Tuż obok przyszykowano kopki sjenitu, który był rozsypywany po każdej serii. Tor był równiejszy i mniej dziurawy. Zawodnicy jeździli płynnie i bardziej bezpiecznie. Zawody trwały o wiele krócej, bo około 2,5 godziny. - Różnica pomiędzy środową nawierzchnią, a sobotnią, to przepaść. Na pierwszym treningu była przyczepna gąbka i nie dało się na tym jechać nawet w pojedynkę - przyznał Nicki Pedersen. - Że było niebezpiecznie? Zawsze jest niebezpiecznie. Ciężki weekend, ale dał mi dużo sportowej zabawy. Potrzebnej zwłaszcza w zimowej przerwie – podkreślał Nicki, który był największą gwiazdą imprezy. Mimo przypływających lat na karku wciąż tak samo zadziorny i nieustępliwy. Nawet na zimowym, niebezpiecznym odpuście. Jednak wg niżej podpisanego nie on był największą gwiazdą na torze, lecz dwójka nastolatków z Danii o podobnie brzmiącym nazwisku. Michael Jepsen Jensen i Mikkel B. Jensen. Pierwszy z nich jest już znany polskim kibicom. Jeździ w Unibaksie Toruń. Michael jest wprost urodzony dla żużla. Radzi sobie na każdym torze. Na dziurawym i krętym obiekcie w Herning jeździł z polotem prezentując znakomite umiejętności techniczne. Jeszcze z większą brawurą i fantazją walczył jego imiennik. Obaj chłopcy zasłużyli na ogromne słowa pochwały. Wielu innych bardziej doświadczonych i utytułowanych kolegów z Nickim Pedersnem na czele wypadli blado na tle duetu Jensen. Gdy po zawodach do największej gwiazdy duńskiego żużla ustawiały się tabuny kolejek po kolejny autograf, czy zdjęcie, na boku parkingu stał Mikkel. Bez wianuszka wielbicieli z rozbrajającym luzem i bez pośpiechu poprawiał jeszcze coś przy kierownicy swojego motocykla. - To była świetna zabawa. Może myśmy się nie bali, bo więcej trenowaliśmy przed turniejem? Zresztą rożne dziwadła nie są nam obce. Ja chce się ścigać i będę to robił w każdych warunkach - mówił Jensen, który przeszarżował w sobotnim półfinale i musiał pożegnać się z marzeniami na podium. Upadkami również zawody kończył Michael. Najpierw przeliczył umiejętności w półfinale, gdy po zewnętrznej na dużej prędkości ostro zaatakował i zaliczył dzwona. - Niepotrzebnie podpalił się. Mógł spokojnie ściąć do krawężnika - skomentował obecny na trybunach Piotr Paluch. W sobotę prowadził w finale! Ale nagle na prostej motor niczym byk zrzucił go na plecy. - Nie mogłem nic zrobić. Na wyjściu z łuku lekko przymknąłem gaz, bo podbijało mnie na nierównościach. Następnie odkręciłem mocniej i wyrwało mi motor spod tyłka - relacjonował bez zmartwienia na twarzy Michael.

Pozytywne nastawienie cechuje nie tylko te dwójkę młodych Duńczyków. Podobnie podchodzą do żużla Leon Madsen, Patrick Hougraard i inni. Żużel ma być przyjemnością i trochę zabawą, a nie wiecznym stresem i rozpamiętywaniem porażek. Sobota należała właśnie do jednego z przedstawicieli młodszej fali - Kennetha Hansena. Wilk z Krosna znany jest z dobrych umiejętności technicznych. Tacy żużlowcy radzili sobie w Herning najlepiej. Wzrost tutaj nie miał większego znaczenia. Malutki Bjerre, czy wysoki Iversen jeździli fatalnie. - Ogromnie się cieszę. To dobry prognostyk przed sezonem. Zwycięstwo w Herning, to świetna reklama mojego nazwiska. Mam ambitne plany i jeszcze bardziej ten turniej naładował mnie pozytywnie. Już myślę o prawdziwym ściganiu. W takich warunkach najważniejsza jest głowa. Przed każdym łukiem zawodnik musi być maksymalnie skoncentrowany. Jeden najmniejszy błąd może zakończyć się źle - dzielił się wrażeniami Hansen. - Ustawienia motocykla (żużlowcy na tył zakładali ogromne zębatki około 65 zębów) istotnie nie miały tak dużego wpływu jak w klasycznym żużlu. Bardziej liczył się spryt i umiejętności. Ponadto była okazja żeby przetestować nowe tłumiki - zaznaczał Nicki Pedersen. Widać, że żużlowcy w atmosferze nerwowej niepewności starają się zapomnieć o wszelkich protestach i powoli szykują się do nowych rozwiązań. Zawody w Herning nie mogły dać i nie dały wielu odpowiedzi jak będą sprawować się nowe tłumiki. Nie było prędkości, trzymania gazu i dużych temperatur. - Na krótkich torach zmiany w pracy silnika nie są aż tak bardzo odczuwalne. Problemy mogą się pojawić latem na dużych obiektach. Gdybym był zawodnikiem GP protest podpisałbym tylko w przypadku jednomyślności całej stawki. W innym razie podporządkowałbym się decyzji światowych władz. I tak prawdopodobnie będzie i tym razem - mówił sobotni zwycięzca.

Nuda do kąta

Dla każdego coś miłego. Tak w skrócie można napisać o innych pozasportowych atrakcjach. Na licznych stoiskach można było zakupić motocyklowe akcesoria. Był wystawa maszyn z minionych epok. JAP (50-tych), ESO (60-tych), Jawa (70-tych), Godden (80-tych) oraz GM z początku lat 90-tych. Nie zabrakło trialowych sztuczek, pokazów światła z użyciem laserów i tańczących dziewczyn. Choć te ostatnie chyba debiutowały i choreografia była miernej jakości. Hitem był jednak Egon Muller, który przyjechał jako nowy mentor w stajni Martina Smolinskiego. Jedyny niemiecki mistrz świata na klasyku oprócz rozmowy ze spikerem zaprezentował się kibicom jako niezły wokalista. W swoim stylu roześmiany, pełen wigoru i humoru Egon rozbawiał anegdotami o żużlu, kobietach i muzycznym show biznesie. Na koniec zaprezentował umiejętności wokalne a cappella. Przed sobotnim turniejem zorganizowano konferencję, na której został zaprezentowany nowy manager reprezentacji Danii - 44-letni Anders Secher, który w przeszłości pracował niemalże z całą obecną czołówką reprezentacji Danii.

Impreza w Herning na pewno była ciekawym przerywnikiem zimowej nudy. Wedle zapewnień będzie kontynuowana. Na lepszym i krótszym torze. W błędzie są ci, którzy od imprezy halowej wymagają klasycznego widowiska. Żużel w hali ma to do siebie, że jeździ się na geometrycznych dziwadłach i przeróżnych nawierzchniach. Na przestrzeni lat 70-80-tych, gdy halowy żużel świecił największe triumfy popularności najczęściej ścigano się na gumie. Bywało, że na parkiecie. Upadków niemalże zawsze jest cała masa. Oczywiście każda kolizja niesie za sobą niebezpieczeństwo. Ale z drugiej strony należy pamiętać, że w hali wszystko odbywa się na mniejszych prędkościach i upadki z reguły kończą się tylko siniakami. Tym razem organizatorzy spróbowali jeszcze czegoś innego. Wyścigi w Herning były w połowie drogi pomiędzy klasycznym żużlem, a klasyczną halą jak np. w Brighton w Anglli, gdzie agrafka mierzy około 150 metrów (w Herning około 100 więcej), a nawierzchnia jest z gumy. Najefektowniej jeździła duńska młodzież, a wszyscy "saperzy" cało przeżyli. Dlatego szkoda, że zabrakło Polaków. Zwłaszcza tych młodszych, którzy zamiast siedzieć w garażu, czy dyskotece mogli poznać i nauczyć się czegoś nowego. Znaleźć kontakty, podpatrzeć sprzęt. I wreszcie: pojeździć na motorze. Bo to w tym wszystkim jest najważniejsze, o czym zapominają rożnej maści specjaliści od laurkowego żużla.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)