Już nawet nie chce się w najdrobniejszych szczegółach przypominać zasług Antoniego Woryny, który w drodze na sportowe szczyty uprzedził i wyprzedził nie tylko rybnicką konkurencję. Mimo woli podkreślając jego dokonania, deprecjonuje się poniekąd osiągnięcia innych, a tego przecież nikt nie chce. Niemniej z faktami dyskutować trudno. Jeśli kogoś uznać za najjaśniejszą gwiazdę rybnickiego żużla, a tym samym całego sportu, to jest nią Woryna.
Antoni Woryna - drugi żużlowiec świata w rankingu Speedway Mail w 1966 roku
Spośród rybniczan w dziedzinie sportu jako takiego, w całej historii, Antoni Woryna jest postacią bez wątpienia największą. Ktoś powie, Andrzej Wyglenda miał więcej tytułów mistrza świata, bo aż cztery, podczas gdy Woryna "tylko" dwa, tak samo jak Stanisław Tkocz (może więc Staszek jest tym największym?). Pójdźmy dalej tym tropem! Joachim Maj z kolei najczęściej stał na podium dla najlepszych w Polsce, no i był nauczycielem Woryny i Wyglendy. Dlaczego więc nie Maj? Taka logika prowadzi wprost do ślepego zaułka, bo padają następne propozycje: Andrzej Tkocz - również medalista DMŚ, Jerzy Gryt - też w końcu Indywidualny Mistrz Polski, dodatkowo srebrny medalista. Długo przed nim najlepszym w Polsce żużlowcem był (1947 rok) Eryk Pierchała, tytuł mistrzowski kraju wywalczył też Ludwik Draga (1946), był ponadto pierwszym reprezentantem Polski. Złoty Kask zdobyli wszyscy czterej "muszkieterowie", ale wiele lat po nich w 1990 roku także Mirosław Korbel dokonał tej sztuki. Nie zapominajmy, że mistrzem Polski był też Eugeniusz Skupień, co prawda w konkurencji par, a na dodatek w barwach Polonii Bydgoszcz, ale za to w towarzystwie wielkiego Tomasza Golloba. A skoro tak, to wymieńmy innego rybniczanina Henryka Gluecklicha, który również w barwach Polonii był mistrzem świata z polską reprezentacją. A może pójdziemy jeszcze dalej i przywołamy tych najstarszych wybitnych rybniczan wykuwających złote zgłoski w kronikach sportu żużlowego, tworzących pierwszą mistrzowską drużynę ligową z Rybnika: Pawła Dziurę, Alfreda Spyrę, Zygmunta Kuchtę, Józefa Wieczorka, Mariana Philippa. A może uczcijmy nie do końca spełnioną, ale wybitnie utalentowaną młodzież: śp. Łukasza Romanka - młodzieżowego mistrza Polski, mistrza Europy, czy choćby Michała Mitko, który bądź co bądź też szczyci się tytułem mistrza świata, co prawda młodzieżowego, z zespołem polskiej kadry juniorów, ale zawsze... W taki oto sposób wszystko można sprowadzić do absurdu. Tymczasem, co powszechnie wiadomo, medal zespołowy rządzi się innymi prawami, zależy od selekcji (kogo wybierze trener), no i postawy kolegów, a dopiero potem od osobistego wkładu poszczególnych członków drużyny. Pozwolimy, by kłopoty bogactwa w Rybniku stępiły nasz zbiorowy zdrowy rozsądek?
Każdy kto choć trochę zna speedway wie, że w tym sporcie wejść do światowej elity elit można tylko schodami podium indywidualnych mistrzostw świata. Zarówno w dawnych czasach jak i teraz, żeby stanąć pośród trójki najlepszych żużlowców na świecie za dany rok, to trzeba samemu walczyć - w pojedynkę przeciwko wszystkim - w cyklu morderczych eliminacji (w SGP IMŚ ostatnich lat są to poszczególne rundy GP). W ponad osiemdziesięcioletniej historii światowego speedway’a takich Polaków - medalistów IMŚ jest zaledwie kilku. Są to, obok Woryny, Jancarz, Waloszek, Szczakiel, Plech, Gollob i Hampel. Nie chodzi nawet o to, że spośród rybniczan w tym panteonie jest tylko Antoni Woryna, ale że był i w kronikach na zawsze pozostanie tym pierwszym - wyznacznikiem nowej epoki.
Tak się historycznie złożyło, że rybniczanie jakoś szczególnie błysnęli w świecie w dwóch sferach życia, a mianowicie w muzyce i w sporcie. Muzyka to multum nazwisk, wielcy uczniowie Karola i Antoniego Szafranków, a wśród nich m.in. Lidia Grychtołówna, Czesław Gawlik, Piotr Paleczny, Adam Makowicz i wielu, wielu innych. Genialny kompozytor śp. Henryk Mikołaj Górecki, pochodzący z Czernicy, z dawnego dużego powiatu rybnickiego, również uczył się u Szafranków w Rybniku, gdzie rodził się jego muzyczny geniusz. Dziedzinę sportu bez reszty zdominowali żużlowcy, którzy w siódmej dekadzie XX wieku przenosili nas w "siódme niebo" sportowych doznań. Jako ośrodek sportu żużlowego nie mieli sobie równych w całej Europie, a nawet w świecie. Nic nie ujmując piłkarzom i wysokim notowaniom drużyny futbolistów KS ROW, których mecze w czasach świetności sam oglądałem z wypiekami na twarzy, trudno byłoby znaleźć tam postać o sławie zbliżonej do nawet drugiego szeregu żużlowców. Najsławniejszy był Eugeniusz Lerch - świetny napastnik, król strzelców II ligi, potem czołowy snajper pierwszej, był człowiekiem z Chorzowa, skąd do Rybnika codziennie dojeżdżał, a swych związków z Ruchem nigdy nawet nie starał się ukrywać. Stamtąd (dokładnie z klubu Stadion Chorzów) pochodził też Henryk Wieczorek, którego do Rybnika ściągnął ojciec Teodor - znany w Polsce "Teo" - piłkarz a potem trener. Henryk był stoperem, z kategorii tych "nie do przejścia" (a bywają jeszcze tacy?), był reprezentantem Polski, ale wśród osławionych "Orłów Górskiego" niestety prymu nie wiódł. Podobnie jak Piotr Mowlik, człowiek z Orzepowic, znakomity bramkarz m.in. warszawskiej Legii w czasach jej świetności. W Rybniku występował tylko jako junior, potem zabrakło dla niego miejsca w składzie, więc… odszedł. Trzeba pamiętać też takich piłkarzy jak efektowny bramkarz Piotr Horn (nawet stracona bramka przy Hornie nie była klęską, bo towarzyszyła jej zawsze przepiękna "robinsonada" tegoż Horna, przy której akrobaci cyrkowi przecierali oczy ze zdumienia). Dużo bardziej efektywni byli Kazimierz Kędzior, później Witold Szyguła, no i czołowy polski goalkeeper Franciszek Pelczar. Gdy chodzi o futbol, Rybnik bramkarzami słynął, a dopełnieniem tezy okazuje się być obecny bramkarz Realu Madryt, urodzony w Rybniku, Jerzy Dudek. W obronie był pewny jak Zawisza "stoper" Józef Gola, dalej Ryszard Kamiński, Stanisław Sobczyński, wszędobylski Paweł Konsek - wcześniej napastnik, w pomocy Henryk Broja, Józef Skóra, Henryk Zdebel, zmarły niedawno Józef Gach, w ataku Jerzy Szulik, Gerard Pawlik, Ryszard Błachut, Władysław Szaryński, Edward Lorens; ale nade wszystko jednak świetnie wyszkolony technicznie lewoskrzydłowy Andrzej Frydecki, dziś drugi trener ROW. Wszyscy wymienieni pozostawali oczywiście w cieniu "Elka" tj. Eugeniusza Lercha. O piłkarzach można by długo gawędzić, ale w rybnickiej piłce mowa jest wyłącznie o gwiazdach raczej lokalnego, niż krajowego formatu - o międzynarodowym nawet nie wspominając. Z innych dyscyplin do najprężniejszych w Rybniku należał tenis stołowy z gwiazdą Henryka Śpiewoka, dżudo z Jankiem Operaczem, do tego było kilku lekkoatletów, koszykarzy (koszykarek), szermierzy, żeglarzy czy wreszcie narciarzy (dzisiejszy prezes PZN Apoloniusz Tajner występował w KS ROW). Całkiem nieźle brzmi, ale skala zjawiska z żużlem nieporównywalna.
Trwa dyskusja nad stadionem im. Woryny. Spodobała mi się taka zasłyszana opinia: "Miło byłoby pójść na stadion, który samą swoją nazwą przypominałby najlepsze lata sportowego Rybnika z nieżyjącym głównym bohaterem tej baśni". Albo bardziej patetyczne zdanie: "Bóg nam tak wcześnie wziął "Antka" do siebie, żeby nam dać najlepszego patrona stadionu". Trwa akcja zbierania podpisów, żeby je przedłożyć jako dodatkowy argument. Zaskakuje szeroki rezonans. Głosy sprzeciwu wobec szczytnej idei, pozbawione argumentów, wolę ozdabiać złotem milczenia. Przypomnę tylko (i tego przypominać nie przestanę), że upływa kolejna okrągła rocznica związana z osobą największego z rybnickich sportowców - Antoniego Woryny. Jeśli mamy trochę szacunku dla swojej dumnej historii, to nie możemy takich dat, a nade wszystko takich pomnikowych postaci kwitować wzruszeniem ramion - ignorować obrazą niepamięci.
W maju taką samą rocznicę 70 urodzin obchodzi Andrzej Wyglenda. Decyzja ostateczna co do nazwy stadionu należy do władz samorządowych, które z definicji winny uważnie wsłuchiwać się w głos ludu. Nie ma żadnych powodów, żeby wątpić w bystrość wzroku i czujność uszu włodarzy pięknego miasta Rybnika.
Stefan Smołka
PS. Inne propozycje i swoje zdanie na temat stadionu w szczegółach opiszę, gdy już petycja wpłynie do Miasta.