- Została nam już do zrobienia sama kosmetyka. Wiadomo, że nie mówimy na razie o tym, żeby jeździć na tym torze, tylko o tym, aby został on odebrany we wtorek, 15 marca. Tego dnia zostanie on zweryfikowany, co nie oznacza jednak, że już wtedy będzie można na nim jeździć. Teraz skupiamy się na pasie bezpieczeństwa. Ze względu na to, że została podniesiona banda, pas bezpieczeństwa również musi zostać podniesiony do tej samej wysokości. Również pas bezpieczeństwa na murawie musi zostać zrównany z wysokością krawężnika. A jako że poszedł on w dół, to samo trzeba zrobić z pasem - powiedział nam Mateusz Weiss z firmy Capri-bit.
Przebudowa, według zapewnień ludzi z klubu, miała potrwać kilkanaście dni. Dlaczego więc doszło do tak wielkiego opóźnienia? - Te 16 dni, o których mówimy, miały być czasem potrzebnym do przebudowania toru przy intensywnej pracy całej ekipy i braku jakichkolwiek problemów z pogodą. Tutaj doszło do tego problemu, że trzeba było to wszystko zorganizować. We Wrocławiu na przebudowę toru wydano milion złotych. Nie mogę powiedzieć, aby u nas miasto Zielona Góra nie pomagało, bo pomaga. Chociażby teraz załatwili płytki. Wszystko to jednak odbywa się na zasadzie współpracy pomiędzy firmami. Raz, że nie można było dać takiej ilości ludzi, ilu było trzeba, a dwa, że pogoda. Był moment, że naprawdę dobrze szło i gdyby nie spadł śnieg, pewnie skończylibyśmy do końca roku. Niestety, przyszły mrozy i pewnych rzeczy się nie przeskoczy - tłumaczył Weiss.
Mówi się, że pracownicy zajmujący się przebudową nie byli w nią za bardzo zaangażowani. Poza tym miało ich być zdecydowanie za mało, jak na ogrom prac do zrobienia. - Jeżeli byłoby to zrobione w ten sposób, że po pierwsze są pieniądze, a po drugie wybiera się firmę, od której wymaga się wykonania danych prac, to pewnie wyglądałoby to inaczej. We Wrocławiu przyszła firma, która miała zrobić przebudowę za milion złotych, no i zrobiła. Tutaj dochodziło na przykład do takiej sytuacji, w której chłopaki z innych firm przy układaniu krawężnika czekali na beton, bo coś nawaliło w wytwórni. Przychodzili ludzie na stadion i widzieli, że pracownicy są i nic nie robią. Ale co oni mieli do roboty? Mogli jedynie czekać na beton. Ciężko jest skoordynować pracę pięciu firm. Nie było jednej, głównej, osoby, która prowadziłaby to wszystko od początku do końca. Wynikało to z tego, że wszystkie firmy chciały pomóc i nadal chcą pomagać, ale no właśnie: polega to na pomocy, a nie zbudowaniu czegoś jak na normalnej budowie za pieniądze. Wyciągnęliśmy rękę do klubu, chcemy mu pomóc, a nie na nim zarabiać, bo nie na tym to polega. Na pewno jednak sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby było to rozwiązane w ten sposób, jak we Wrocławiu - zakończył Mateusz Weiss.