Mateusz Jach: "Roberto" Flis

Gdy w gorzowskim parkingu umilkły już wszystkie motocykle po ostatnim wyścigu wrześniowego meczu A.D. 2002 Stal Pergo Gorzów – Apator Adriana Toruń, który przesądził o pierwszym w historii spadku żółto-niebieskich do niższej ligi w budynkach klubowych, zapadła przygnębiająca cisza. Najlepiej te chwile zobrazowała fotografia, która następnego dnia ukazała się na pierwszej stronie lokalnego dziennika – w samym kącie żużlowego parku maszyn na ławce siedział rozżalony Robert Flis, któremu po polikach płynęły szczere łzy rozpaczy…

Roberto Flis, jak mawiał na niego znany sportowy spiker Krzysztof Hołyński, nigdy nie umiał tłumić w sobie uczuć. Nikt inny nie cieszył się tak jak on, po niespodziewanym awansie pierwszoligowej pary gorzowian (Piotr PaluchRobert Flis) do finału MPPK w 2005 roku. To on, jako pierwszy wybiegł na tor w kwietniu 2005 roku po zakończeniu piętnastej gonitwy zwycięskiego meczu swojej Stali w Rzeszowie, by wyściskać swojego serdecznego kolegę Jarosława Łukaszewskiego, który właśnie zaliczył najlepszy mecz w sezonie. Wreszcie, przerost ambicji tego sympatycznego zawodnika i serce do walki było przyczyną wielu kolizji i niebezpiecznych sytuacji na torze. Kolizji, uślizgów, upadków czy wypadków, które odbiły się na jego zdrowiu, lecz nigdy nie zniechęciły do kontynuowania swojej sportowej przygody.

Choć kibice pamiętają mu mecze, w których potrafił nie ukończyć żadnego wyścigu lub spotkania bez choćby zdobycia honorowego punktu, Roberta Flisa należy uznać za zawodnika nietuzinkowego. Skromnego, pracowitego chłopaka, urodzonego w niewielkim Sierakowie - miejscowości położonej na skraju Puszczy Noteckiej, który dzięki swojej zawziętości i pracy spełnił swe marzenie i został żużlowcem. Sportowcem, który u progu swojej kariery z pomocą sponsorów i klubu wyremontował zdewastowane, niewielkie mieszkanie, a na mecze poruszał się starym, żółtym Volkswagenem Transporterem. Zawodnikiem, który w swojej kolekcji ma puchar za drugie miejsce w Srebrnym Kasku czy cztery srebrne (1992, 1997, 1998, 2000) oraz jeden złoty (2000) medal DMP wywalczone z klubami z Gorzowa i Piły. Był podporą ligowych drużyn w Szwecji, Danii i Włoszech. W ostatniej chwili został zaproszony i wystartował w polskim turnieju pożegnalnym swojego drużynowego kolegi z pilskiej Polonii, wielkiego Hansa Nielsena. W tym niewielkim wielkopolskim mieście, pod skrzydłami trenera Stanisława Chomskiego, w drużynie święcącej wielkie triumfy ukształtował się sportowo. Choć największą popularność przysporzyły mu groźne upadki, w których najbardziej ucierpieli miedzy innymi Niklas Klinberg, Daniel Nermark czy Henka Gustafsson, to w środowisku żużlowym był ceniony za sumienność i pracowitość. Tylko Piotr Paluch czy Piotr Pilarczyk wiedzą ile nocy razem przesiedzieli w klubowych warsztatach, by swoimi rękami naprawić, bądź wymienić zużyte części w wysłużonych motocyklach.

Gdy Piotr Świst, Mariusz Staszewski i Lukas Dryml opuszczali tonący okręt, jakim był klub z Gorzowa, po spadku z ekstraligi i podczas przerwy zimowej podpisywali kontrakty z bogatszymi klubami; Robert dochodził do zdrowia po kolejnej operacji połamanej nogi i niemal w szpitalu parafował umowę na pierwszoligowe starty nad Wartą. Jeżdżąc bez ekstraligowej presji był skuteczny, zdobył niemal dwieście punktów w całym sezonie i przyczynił się do tego, że żużel w Gorzowie nadal był na niezłym poziomie.

Ostatnie cztery lata sportowej przygody na torach spędził w opolskim Kolejarzu, gdzie potrafił podpisać kontrakt, na mocy którego pieniądze za występ w meczu dostawał tylko wtedy, gdy zdobył więcej niż sześć "oczek". Z toru zjechał w swoim stylu, po cichu i niemal niezauważenie, bo bez żadnego wyścigu czy turnieju pożegnalnego. Dziś "Roberto" prowadzi niewielką, rodzinną firmę remontowo-budowlaną i spędza jak najwięcej czasu z ukochaną żoną oraz córką, nadrabiając stracony czas – spędzony podczas podróży po całej żużlowej Europie…

Źródło artykułu: