Jarosław Galewski: Bardzo często mówi się, że eliminacje są po to, żeby je przechodzić. Wygrywać należy dopiero w finale. Można powiedzieć, że zmierzacie w dobrym kierunku...
Rafał Wilk: Zgadza się. Cieszymy się z tego awansu, chociaż nie da się ukryć, że trochę dopisało nam szczęście w ostatnim wyścigu. Bieg układał się remisowo, ale z powodu defektu rywali wygraliśmy 4:2, a jak wiadomo takie rozstrzygnięcie dawało nam przepustkę do finału.
Jak ocenia pan szanse swoich zawodników w finale?
- Trudno cokolwiek powiedzieć. Chyba nie ma sensu niczego zakładać. Lepiej zaczynać z niższego pułapu i piąć się w górę niż nakreślić sobie od razu cel w postaci medalu. Na pewno pojedziemy i będziemy walczyć. Jak będzie? Zobaczymy.
W rundzie eliminacyjnej na torze w Ostrowie zwycięstwo odnieśli gospodarze. Czy to oni będą głównymi faworytami w finale?
- Myślę, że tak. Ostrowianie mają dwóch równych zawodników, chociaż nie da się ukryć, że Adrian Gomólski przewyższa swojego kolegę z pary. Sprawa jest na pewno otwarta. Myślę, że o sukcesie zadecyduje dobra jazda dwóch zawodników. Jeśli pojedzie tylko jeden, a drugi nic do tego nie dołoży, to można zapomnieć o medalu.
Pozostańmy przy temacie młodych zawodników. Jak przebiega proces szkolenia młodzieży w Rzeszowie?
- Mamy szkółkę i zawodnicy cały czas trenują. Nie posiadamy wprawdzie zbyt wielu żużlowców, ale staramy się, aby ci, którzy jeżdżą, podnosili swoje umiejętności.
Sprowadziliście Martina Vaculika. Czy można powiedzieć, że to strzał w dziesiątkę?
- Myślę, że był to dobry ruch. Sprowadzenie tego chłopaka to chyba strzał w dziesiątkę. Bardzo się cieszę, że mamy do dyspozycji tego żużlowca. Jest to na pewno dobre rozwiązanie dla Dawida i Mateusza, ponieważ mają z kim rywalizować. Warto podkreślić, że jest to zdrowa rywalizacja. O to chyba chodzi.
Podczas zawodów w Ostrowie bardzo ambitne jeździł Mateusz Szostek. Czy ten chłopak ma papiery na dobrego zawodnika?
- Myślę, że tak. Jest to młody zawodnik, o którym wiele można opowiadać. Najważniejsze jednak, żeby te wszystkie słowa przenosił na tor. Niestety, nie zawsze tak jest. Trenerzy są z zawodnikami do momentu wyjazdu na tor. Później chłopacy są już zdani tylko i wyłącznie na siebie.
Niewiele klubów decyduje się na szkolenie młodzieży. Czy to pana nie martwi?
- Oczywiście, że martwi i chyba nie tylko mnie, ale także kibiców sportu żużlowego w naszym kraju. Na pewno byłoby lepiej, żeby publiczność przychodziła oklaskiwać swoich zawodników. Najłatwiej jest kogoś ściągnąć i zapłacić za to spore pieniądze. To na pewno najprostsza droga, ale mam poważne wątpliwości, czy najlepsza.
Finał DMEJ w Rawiczu dobitnie pokazuje, że z kondycją polskiego speedwaya w gronie juniorów nie jest najlepiej...
- Myślę, że w Rawiczu zadecydował akurat przypadek. Gdyby nie defekty, to na pewno mielibyśmy medal. Złożyło się tak, że pech przeszkodził nam w zajęciu dobrego miejsca. Na pewno w Polsce robi się coś w kierunku szkolenia młodzieży. Zastanawiam się tylko, czy nie jest to robione na siłę. Wydaję mi się, że najlepszym rozwiązaniem byłoby dopuszczenie do startów w lidze dwóch polskich młodzieżowców. Liga to najlepsza szkoła jazdy. Zawody młodzieżowe też dają efekty, ale nie da się tego w żadnej sposób porównać z rywalizacją w lidze.
Rozmawiałem przed momentem z Markiem Cieślakiem na temat sytuacji polskich juniorów. Trener Cieślak podkreśla, że nadal mamy zdolnych, młodych zawodników, ale chyba pewne zmiany są jednak widoczne, ponieważ pierwszy raz od długiego czasu Polacy nie są faworytami w rozgrywkach młodzieżowych rangi mistrzowskiej...
- Myślę, że to prawda. Nie da się ukryć, że kilku zawodników się po prostu "wykruszyło". Kategoria juniorska została trochę uszczuplona po ubiegłym sezonie. Na szczęście, mamy jeszcze takich żużlowców jak Adrian Gomólski czy Grzegorz Zengota. Myślę, że oni powalczą o dobry wynik. Jeśli chodzi o mnie, to jestem optymistą i wierzę, że będzie dobrze. Na pewno wywalczymy jakiś medal.
Rusza Liga Juniorów. Czy to dobry pomysł?
- Liga Juniorów to dobry pomysł, ale z drugiej strony należy pamiętać, że w tych zawodach startuje po dwóch juniorów. Są to zawody parowe. To nie MDMP, w którym musi jechać po czterech żużlowców z każdej ekipy.
Porozmawiajmy o rozgrywkach ligowych. Czy Marma Polskie Folie Rzeszów będzie walczyć tylko o utrzymanie?
- Cały czas wierzymy, że uda nam się zająć miejsce w pierwszej szóstce, które gwarantuje spokojne utrzymanie. Mamy jeszcze kilka spotkań i wierzę, że staniemy na wysokości zadania. Na pewno szóste miejsce jest w naszym zasięgu.
Brakuje wam lidera z prawdziwego zdarzenia. Tęsknicie za Nickim Pedersenem?
- Tak, takiego lidera brakuje nam praktycznie w każdym spotkaniu. Nie mamy w składzie zawodnika, który jest w stanie pociągnąć cały zespół. Mamy wyrównaną drużynę, ale to nie zmienia faktu, że trudno nam o zwycięstwa. Mam jednak nadzieję, że ukończymy ten sezon na bezpiecznej pozycji.
Kibice na pewno chcieliby wiedzieć, co z pana zdrowiem...
- Cały czas spoglądam na wszystko optymistycznie. Ostatnie doniesienia z Wrocławia, gdzie miałem operację, sprawiają, że patrzę na przyszłość z dużym optymizmem. Miejmy nadzieję, że medycyna pomoże mi w dużym stopniu lub ułatwi życie. Trzeba cały czas wierzyć, bo przecież wiara to połowa sukcesu i to ona umiera ostatnia.
Kocha Pan speedway tak samo jak wcześniej?
- Myślę, że tak, chociaż teraz patrzę na ten sport z innej strony. Ciężko byłoby nagle się od tego oderwać i o wszystkim zapomnieć. Cieszę się, że jestem w tym miejscu. Pomaganie młodym chłopakom daje mi wiele radości. Jest to w pewnym sensie zabicie czasu, ale mam z tego satysfakcję.
Jak to możliwe, że speedway, po tak przykrych wydarzeniach, zajmuje tak ważne miejsce w pana życiu?
- Kiedyś bardzo pociągała mnie adrenalina. Myślę, że teraz jest to kwestia zamiłowania do tego sportu. Ten sport dalej sprawia mi przyjemność. Cieszę się, że mogę przekazywać to, czego kiedyś sam się nauczyłem. Kibiców przyciąga widowisko, emocje i myślę, że podobnie jest z trenerem i innym osobami, które przebywają w parkingu. Jak już powiedziałem, patrzę z innej strony na żużel, ale to nie zmienia faktu, że się denerwuję, ponieważ chcę, aby moi zawodnicy osiągali jak najlepsze wyniki. Czasami emocje są nawet większe niż wtedy, gdy sam startowałem. Pewnie wynika to z tego, że za każdym razem chciałbym, aby moi zawodnicy wygrywali. Nie ukrywam, że jest także sporo zmartwień, kiedy chłopacy są na torze. Wiadomo, że jeden błędny ruch może skutkować poważną kontuzją, która może zahamować rozwój kariery na jakiś czas.
Żużel traktuje pan jako pracę czy przyjemność?
- Myślę, że jedno łączy się z drugim. Nie ukrywam jednak, że chyba robię to bardziej z miłości. Z drugiej jednak strony jest to na pewno moja praca, ponieważ dużo czasu spędzam na stadionie. Mimo wszystko myślę, że jest to przede wszystkim przyjemność.
Jakie są pana marzenia związane z pracą trenera?
- Trudno powiedzieć. Na pewno każdy trener chciałby zdobywać medale, ale nie należy zapominać, że jest to uzależnione od zawodników i kasy klubowej. Wiadomo, że w sporcie raz jest się na górze a innym razem na dole. Powiem jednak szczerze, że bardzo cieszy mnie, kiedy młodzi zawodnicy robią postępy.
Czy swoją żużlową przyszłość wiąże pan z Rzeszowem?
- Jeśli będę mile widziany w Rzeszowie, to wydaję mi się, że będę pracował w tym klubie. Gdyby było inaczej, to nie wiem, co będzie dalej. Być może w takiej sytuacji zakończyłbym karierę trenerską. A może będzie zapotrzebowanie na moją pracę w innym klubie? Trudno powiedzieć.
Czego należy panu życzyć?
- Chciałbym, żeby moi zawodnicy robili postępy. Mam także nadzieję, że będą omijały ich kontuzje. Jeśli chodzi o rzeszowski zespół, to na pewno należy życzyć utrzymania w lidze. Na pewno dobrze byłoby zająć miejsce w pierwszej szóstce.
Tego życzę i dziękuję za rozmowę!
- Ja również bardzo dziękuję i pozdrawiam kibiców.