Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Zabita orbita (ale nie dla Golloba!)

Być znowu mistrzem świata, albo nie być? (po czesku: tu bytku i nebytku) - zadał sobie pytanie nasz "Gallopik". W odpowiedzi podbił Kopenhagę i ponownie został duńskim księciem.

W kraju Hamleta w wielkim stylu wygrał bowiem halową Grand Prix. To jedyny facet na tej planecie, który na nowych tłumikach potrafi wyprzedzać i szarżować tuż przy płocie. Ostatni, który tak powozi motocyklem żużlowym. Uśmiecham się pod nosem, gdy to piszę, bo wyobrażam sobie miny niektórych Falubaziaków, od lat tworzących najgorętszy antyfan club Tomka.

Gollob jest osiem razy na "n": najlepszy, najszybszy, najbardziej zdeterminowany, niepowtarzalny, nie do podrobienia, niezwykły talent i niestety czasem trochę niesłowny. Dlaczego niesłowny? Bo mi obiecał poskładać ze swoich starych części jakąś maszynę, co bym się na niej widowiskowo poobijał na żużlu i jak na razie jest to najdłuższa budowa speedwayowego motocykla w historii nowoczesnej Europy. Ale trzymam go za słowo. W końcu doczekam i od razu… zimą założy się tylko kolce i heja na lód. Zresztą mam szansę, bo Tomek właśnie zakupił trzy nowe silniki od maestro Jana Anderssona, więc ze starymi będzie musiał coś zrobić (byle nie wyrzucał ich do kosza jak to ponoć zrobił "Koldi", o czym doniosła prasa, choć jak wiemy, prasa kłamie). Ciekawe, co majster Jano włożył do tych Gollobowych motorów, bo w Kopenhadze pod płotem kleiły jak cholera, np. w XI biegu, kiedy Polak objeżdżał Łagutę, czy w znakomitym Wielkim Finale. Może Andersson włożył mu podkowę na szczęście? Śmiejcie się? Kiedyś ściganci motocrossowi, czy uliczni wkładali do silnika podkowę, co dodawało maszynie pałera. Jak boniedydy. Sam miałem taki wynalazek w "fumce" (WFM), przerobionej dla mnie na crossówkę przez żużlowca Sparty Wrocław Krzyśka Zabawę.

Jak widzieliśmy, w Wielkim Finale, po starcie Tomek został wywieziony na zewnątrz, lecz sobie nic z tego nie robił, tylko oparł tylne koło o deski i niczym lukstorpeda wszystkich objechał! Ciekawe, czy przeciwnicy byli aż tak zaskoczeni tą jego akcją, czy aż tak dżentelmeńscy, iż nie dojechali do bandy i nie zamknęli tam naszemu "Gallopikowi" drogi?

Prawda jest taka, że nowe tłumiki, osłabiające żużlowe silniki i wymuszające na organizatorach zawodów przygotowanie na ogół nudnego twardego toru, sprawiły, że w tegorocznych turniejach GP, ani nawet w najbardziej zaciętych meczach ligowych, poza wyjściem z pierwszego łuku - gdzie najczęściej jest jeszcze ciasno i bark w bark - oraz zupełnie sporadycznymi przypadkami, na trasie wyścigów nie widziałem zbyt wielu udanych ataków po zewnętrznej! Generalnie, przez owe nowe tłumiki orbita została wyłączona z gry! Prawie wszystkie wyprzedzanki idą od wewnątrz, bliżej krawężnika. Ewentualnie, ale to też rzadkość, po zewnętrznej, lecz tuż za tylnym kołem rywala. Nawet szalonych Łagutów trudno już spotkać pod samym płotem. I gdzie te niedawne jeszcze (na starych tłumikach) husarskie szarże, hen pod samą bandą, tak bardzo rajcujące kibiców? Nie ma. No chyba, że zasuwa SuperGollob!

Ktoś powie, że w niektórych (ale tylko w niektórych) biegach na GP Danii było ciekawie i kilka ataków udało się od zewnętrznej. A pewnie, że tak. Tylko, że tam jechała czołówka światowa na motorach nastrojonych przez najdroższych i najlepszych tunerów. A poza tym, np. Sajfutdinow objechał Harrisa, lecz pod płotem to był jedynie… na prostej, a nie na łuku! W finale Crumpie też objechał Holdera, ale tuż za jego tylnym kołem, a nie gdzieś tam pod bandą. Dziś takie ułańskie szarże po samej orbicie to tylko u Golloba!

Jak nie urok to sr…a

Kiedyś Jarek Hampel był nudnym startowcem. Puszczał sprzęgło i uciekał rywalom. Ale gdy przegrał pod taśmą, to nieprzyzwyczajony do takich sytuacji, nie bardzo potem potrafił wyprzedzać rywali. Nazwałem go za to kiedyś nawet "zajączkiem". Jednak od jakiegoś czasu ten "zajączek" stal się prawdziwym żużlowym tygrysem, który na torze o każdy punkt walczy jak… lew. Musi, bo gdy przyszła waleczność, to gdzieś uleciał refleks na starcie. Jak nie urok to sr….a! Same problemy z tym "Małym". Oto co mi powiedział na ten temat, jeszcze przed GP w Kopenhadze:

- Rzeczywiście, start mi teraz trochę uciekł, ale wiem dlaczego, analizuję to i ciężko pracuję, by znów być rakietą pod taśmą. Muszę pozbyć się złego nawyku, który od pewnego czasu dostałem na starcie. Kiedyś miałem motory, którym pracą swego ciała musiałem pomóc wyjść ze startu i dojechać do pierwszego łuku. Teraz posiadam lepsze silniki, ale nawyk pozostał. W skrócie: gdy taśma idzie w górę, to zbyt szybko odchylam korpus do tyłu, wtedy za wysoko podnosi mnie na koło, strzelam sprzęgiełkiem i… zostaję z tyłu. A motor przecież należy właściwie dociążyć. Powtarzam: jestem świadomy tego błędu i tyram, by go wyeliminować.

W Danii Jarkowi jeszcze się to nie udało. W półfinale pod presją znów popełnił ów błąd. Ale 5. miejsce i 12 punktów w tym turnieju nie są takie złe. Zwłaszcza, że on jak mantrę powtarza: - Jestem już gotów, by być żużlowym indywidualnym mistrzem świata!

I ja mu wierzę.

Za inteligentni na żużel?

Martwimy się kiepską w tym roku postawą w GP (a często także w lidze) Janusza Kołodzieja. To zjawiskowy jeździec i przecież nie zapomniał jak się dogina po szlace! Teraz niestety miota się niczym dziecko we mgle. Stary sprzęt do kosza. Małe zębatki won i po kilku latach powrót do dużych, klasycznych (np. 58), a efekty wciąż mizerne. Gonitwa myśli, setki analiz, a nawet psychoanaliz. Gdy patrzę np. na Hampela, "Koldiego", "Cegłę" i kilku innych, to tak sobie myślę, że oni są… zbyt inteligentni i wrażliwi jak na śwarny żużel (gaz do dechy i wpieriod!).

Pocieszam się jednak, że przecież Maugerowi, czy innym, wrodzona inteligencja jakoś nie przeszkodziła w zdobywaniu tytułów mistrza świata.

Duński klaun

Ludzie, ja już naprawdę nie chcę się pastwić na nieszczęsnym Pedersenem, lecz naprawdę my mamy duńskiego księcia (Golloba), a oni mają swego klauna, za jakiego notorycznie robi "Quicki Nicki". Najpierw w IX biegu skosił Harrisa, ale sędzia mu darował. W powtórce na wejściu w wiraż podniosło go na koło, więc żeby się ratować z opresji zamknął klapę, czyli zaciągnął ręczny hamulec. Holder był tuż za nim i nie miał żadnej szansy. Stuknął Pedersena. Tym razem sędzia stracił cierpliwość i wreszcie wykluczył szalonego Duńczyka (inna sprawa - przyznaję - że to wciąż rewelacyjny żużlowiec). Ten oczywiście miał pretensje do całego świata. W studiu Canal+ wtórował mu Paweł Ruszkiewicz wskazując na winę Holdera. Ruszkiewicz to specjalista od lodowego speedwaya i dziwię się mu, że mając takie możliwości nie obłożył sobie głowy lodem, by nie gadać bzdur do kamery. Żużel to nie jest ruch uliczny, żeby ten z tyłu musiał zachować tzw. bezpieczną odległość. Z kolei, w wyścigu XIX Nicki silnie przestraszony przez Lindbaecka - który poszerzał sobie tor jazdy - próbował się na niego położyć i w efekcie, w zasadzie bez żadnego kontaktu obalił się (przy okazji chyba też go trochę pociągnęło na koleinie). I znów publicznie wyrażał pretensje, że arbiter go wywalił z powtórki.

Ale trzeba przyznać, iż tym razem Nickoś zachował klasę, nie rozbił telewizora, niczym nie rzucił i nikomu nie przyłożył. Dzięki temu obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie. Ot, tylko było trochę kabaretu.

Inny "as" telewizyjnych przestworzy Zbigniew "Bjea" Tokarski, który w Canal+ pomagał (a raczej przeszkadzał) komentować Piotrkowi Olkowiczowi stwierdził po upadku Jonssona i Kołodzieja, że "albo pojadą w czterech, albo sędzia wykluczy Kołodzieja".

Boże, za co? Za to, że "Adrenalina" w tłoku na wejściu, nadział się na deflektor Polaka?

Marzy mi się transmisja w takiej obsadzie: komentatorzy - Rafał Darżynkiewicz, Piotr Olkowicz i Krzysiek Cegielski, studio - prowadzące Daria Kabała i Sylwia Dekiert (obie piękne i mądre panie się lubią, więc byłoby miło), goście - Rafał Dobrucki, Greg Walasek i Marek Cieślak, wywiady w parku maszyn: Tomasz Lorek, Adam Skórnicki i Łukasz Benz. Optimum, prawda? Lepszych speedwayowych telewizyjnych fachmanów w tym kraju nie mamy. Był jeszcze kiedyś Andrzej Mielczarek, ale on już speedwaya raczej nie komentuje. W razie co, odkurzyłbym także Waldka Niedźwieckiego z Wrocka.

Car podbił polską stolicę!

W pierwszoligowej szarzyźnie i słabiźnie rozmienia się na drobne największy (obok Holdera) talent ostatnich lat, czyli Emilek Sajfutdinow. Jeździ coraz bardziej do tyłu i tylko czasem ma przebłyski swej prawdziwej klasy i waleczności. Np. zdarzyło mu się to na niezwykłym turnieju o Koronę Chrobrego w Gnieźnie, gdzie wygrał i zdetronizował naszego Golloba. To okropność, żeby car zasiadał na tronie pierwszej stolicy Polski! Coś z tym trzeba zrobić. Emilowi przypominam legendę i proszę, żeby się nie wygłupiał, tylko oddał nam Gniezno (bo jak nie, to Cię Emilu zjedzą myszy z pobliskiej Kruszwicy jak króla Popiela!):

"Trzej bracia Lech (ale nie Wałęsa), Czech i Rus przedzierali się przez puszczę szukając miejsca, gdzie mogliby się osiedlić. Nagle zobaczyli wzgórze, na którym na starym samotnym dębie siedział orzeł. Wtedy Lech powiedział: Tego orła białego przyjmuję za godło ludu swego, a wokół dębu zbuduję gród swój i od orlego gniazda Gnieznem go nazwę. Pozostali bracia poszli dalej szukać miejsca dla swoich ludzi, Czech podążył na południe, a Rus na wschód".

Albo inna legenda:

"Diabeł mówi do Polaka,Czecha i Rusa:

- Macie przynieść kwiatka !

Rus przynosi bratka, Czech chabra, a Polaka nie ma.

Diabeł mówi: - Macie to zjeść!

Czech raz dwa zjadł, Rus powoli, powoli i się śmieje.

Diabeł pyta: - Dlaczego się śmiejesz ?

- Bo Polak przyszedł z różą".

Nic to, w przyszłym sezonie Sajfutdinow znów wróci do najściślejszej czołówki światowej, bo jego Polonia Bydzia z kolei wróci do Ekstraligi, skąd by nie spadła, gdyby nie pech. Czekamy na nią niecierpliwie!

Zamiast mechaników, potrzebni strażacy!

Teraz praca mechaników w parku maszyn polega głównie na polewaniu wodą przegrzanych motorów. Bardziej więc przydaliby się tu strażacy z sikawkami.

Bo inną bolączką, związaną z nowymi trefnymi "tłumokami" jest właśnie przegrzewanie się silników przy obecnych upałach. Taki Włókniarz Częstochowa w niedawnym przegranym spotkaniu ze Spartą we Wrocławiu w zasadzie nie robił zmian taktycznych (he, he, te "poszły z Dymkiem"). Jego zawodnicy nie chcieli bowiem doginać po torze bieg po biegu, gdyż bali się, że stracą swe silniki właśnie z powodu nowych trefnych tłumików.

Tomasz Jędrzejak ze zwycięskiej Sparty: - Nie dziwię się zawodnikom gości, że nie chcieli startować w rezerwach taktycznych bieg po biegu, bo nasze silniki w takich warunkach bardzo się rozgrzewały. Start bieg po biegu to duże ryzyko. Mecz przecież nie kończy się na jednym wyścigu.

Mateusz Szczepaniak (Orzeł Łodź), po tym jak w spotkaniu z Lokomotivem padły mu dwa sprzęty: - Teraz naprawdę mam ciężką sytuację, gdyż zostało niewiele do meczu, a te silniki są do remontu. Mam jeszcze w domu dwa, lecz nie były one sprawdzone. Nie wiem, co teraz zrobimy, bo jest ciężka sytuacja. To przez te gówniane tłumiki. Innego powodu nie ma, gdyż dwa silniki w jednym meczu to trochę przesada. "Dziękuje" ludziom, którzy to wprowadzili i za to, że stworzyli taką sytuację.

Dariusz "Łomot" Momot uważa, że jedną z przyczyn słabej jazdy jego ROW-u jest brak pieniędzy na remonty silników: - Wszystko przez nowe tłumiki. Remont silnika kosztuje 3-4 tysiące złotych i teraz należy go robić co dwa tygodnie. Na same sprężyny zaworowe, które wymienia się po 15 wyścigach, trzeba wydać 1200 złotych.

Karol Baran (LW KMŻ) bardzo ostro też dla "SF": - Te nowe tłumiki naprawdę wielu zawodnikom, za przeproszeniem, rozp... uczucia, to trzeba w końcu wprost napisać! W jednym meczu jest dobrze, a w kolejnym ciulowo. Również chłopaki z wyższej stawki mówią, że jeden bieg możesz wygrać, nie ruszasz przełożeń, nie zmieniasz nic, a w kolejnym wyścigu możesz przyjechać czwarty.

Czy ktoś tam na górze, czyli działaczowskie granatowe marynary z żużlowej centrali słuchają w ogóle głosu zawodników??? I czy pomysłodawcy nowych tłumików zwrócą żużlowcom narastające koszty eksploatacji sprzętu?

Egzaminu niet!

Dla mnie równie wnerwiającą informacją, jak ta o problemach żużlowców z nowymi "tłumikami", jest komunikat, że odwołano kolejny egzamin na licencję "Ż" z powodu braku chętnych. To co wy tam w tych klubach robicie? Szkolicie czy śpicie? Aaaa, rozumiem, liczy się tylko liga, czyli pierwszy zespół.

A jak dziś będzie?

Martwię się o porozbijaną królową Unię Leszno. Tam jak nie wypadki na torze, to na ulicy, czy na drodze. Idące na mistrza Falubazy (choć pewnie nie zgodzą się tu ze mną kibice z Gorzowa i Torunia) mogą dziś ze Smoczyka wywieźć całą pulę! W Gorzowie nie pomoże ambicja trenera Barona i Sparta dostanie lanie, że bój się dobry Boże! Bonus dla Rzeszowa? Faworytem w Czewie będą "Anioły", lecz miejscowi z uwagi na swą waleczność często są nieobliczalni.

Lepiej umrzeć na stojąco niż żyć na klęczkach

Mistrz świata w tajskim boksie i opiekun Jarka Hampela, Mariusz Cieśliński ma właśnie takie mądre motto życiowe: "Lepiej umrzeć na stojąco niż żyć na klęczkach".

Piszę o tym na kanwie tragedii byłego wspaniałego australijskiego żużlowca, 40-letniego Leigha Adamsa. Przez 20 lat w niebezpiecznym speedwayu nie doznał poważniejszych urazów, może jakiś bark, czy ręka. A teraz, już na "emeryturze", zapragnął spełnić swe marzenie i wystartować w prestiżowym "Finke Desert Race". To dwudniowy, największy w Australii, pustynny wyścig, w którym biorą udział samochody terenowe i motocykle. I właśnie podczas treningu na pustynnej trasie, którą Leigh pokonywał motorem z prędkością ponad 100km/h, ten słynny zawodnik ciężko upadł. Doznał pęknięcia kilku kręgów, rozległych uszkodzeń rdzenia kręgowego, przebicia płuc, złamania żeber, barku oraz małych pęknięć na szyi. Masakra! Przeszedł ponad sześciogodzinną operację i jak na razie, niestety, nie ma czucia w nogach.

Kibole w internecie natychmiast zareagowali po swojemu:

"Ktoś napisze, że Adams skończył karierę żużlowca w dobrym momencie - będąc w świetnej formie. Zgadza się , tylko po co się później rozmieniał na drobne w jakichś wyścigach... Cały czas myślałem , że dla niego teraz liczy się rodzina i spokojna emeryturka. Tyle lat przejeździł bez większych kontuzji... No cóż - kusił los - a ten go nie oszczędził".

"Niestety, święte słowa. Po co, po co i jeszcze raz po co??? Podobnie jest z Małyszem. Na co mu te rajdy potrzebne??? Słabą stroną ludzi takiego pokroju jest to, że ciągle im mało. Przekonał się Adams, przekonał się Kubica, oby nie przekonał się nasz Orzeł".

Drodzy Kibice: Nie potępiajcie Adamsa, Dobruckiego, Jana O. Pedersena…, czy z innej beczki: Małysza, bądź Martyny Wojciechowskiej, że chcą być szczęśliwi, że chcą to życie przeżyć tak, jak pragną, że chcą się samorealizować w taki, a nie inny sposób.

I powiem Wam brutalnie: Lepiej być spełnionym na wózku inwalidzkim niż być bezpiecznym w kapciach przed telewizorem, za to głęboko nieszczęśliwym i zgnuśniałym.

...są w życiu chwile, w których trzeba podjąć ryzyko i dać się ponieść szaleństwu - Paulo Coelho.

Leigh trzymaj się! Cały żużlowy świat jest z Tobą!

Bartłomiej Czekański

PS Sorry Kibice. Macie rację, oczywiście to Lindgren wpadł na deflektor "Koldiego", a nie Jonsson. Też to widziałem. Przepraszam, to taki mój "czeski" błąd podczas pisania w pośpiechu. "Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy!". A zresztą, nie chodzi tu przecież o nazwiska, a raczej o telewizyjny komentarz do tej kraksy i jej ocenę! Nie czepiajcie się więc szczegółów, tylko zagłębcie się w meritum tego mojego felietonu! Pozdrawiam i życzę dziś fajnych wrażeń na meczach! Wasz Bartek Czekański

Komentarze (0)