To było historyczne wydarzenie, pierwsze tak imponujące zwycięstwo Polaków na żużlowym torze. Co prawda biało-czerwoni zwyciężali zespołowo wcześniej, w finałach DMŚ lat 1961, 1965, 1966 i 1969, ale to były ciężkie boje liczniejszych personalnie ekip. Wyścigami par działacze PZM wcześniej wzgardzili, więc w tej konkurencji traktowano nas niczym kopciuszków. Tymczasem…
Bilet na MŚP’71 w Rybniku - tylko dla wybranych
W ową niedzielę 11 lipca 1971 roku Rybnik przybrał odświętne szaty. To miasto z dawien dawna wyjątkowo zielone, tego dnia było szczególnie starannie "wypicowane", czystsze niż zwykle, odmalowane i posprzątane, przyozdobione na biało i na czerwono. Już z dala od murów tętniącego stadionu czuć było atmosferę epokowego wydarzenia. Tu i ówdzie biły w oczy posztrajchowane na biało krawężniki, asfaltowe nawierzchnie ulic czyszczono strumieniami wody, spłukując w ten sposób kurz letniej spiekoty. Milicja z nadgorliwą i tępą jak zwykle pomocą ORMO - wszystko w galowych mundurach - obsadziła bardziej newralgiczne punkty miasta, ruchliwe skrzyżowania dróg prowadzących na stadion, zwłaszcza okolice samego obiektu przy ul. Gliwickiej. Stamtąd już przed południem rozbrzmiewały żywe rytmy orkiestr dętych i melodyjny głos red. Jana Ciszewskiego. Od rana w najlepsze trwał jarmark, rzec by można, próżności. Liczne grono zagranicznych gości, fanów, dziennikarzy i sportowców z rodzinami, ogląd polskiej rzeczywistości miało budować na tym skrawku rybnickiej ziemi, gdzie królował sztucznie kreowany dostatek. Czego tam nie było - pieczone kiełbaski, krupnioki, lody, kołocze, pomimo zakazu tanie wino "patykiem pisane", a i sznapsy spod lady serwowano dla wtajemniczonych - słowem - miód, mydło i powidło.
Pióropusze górniczej orkiestry z wypełnioną do ostatniego miejsca widownią w tle - Rybnik ’71
Sportowo to był spektakl dwóch głównych aktorów wymienionych na wstępie. Warto jednak przypomnieć, że bardzo realny był nieco inny skład personalny polskiej pary na finał MŚP’71. W znakomitej, życiowej wprost, formie był Antek Woryna. Marzeniem wielu był wspólny występ tej pary najświetniejszych rybnickich żużlowców przed własną publicznością w historycznym wydarzeniu. Byłoby to zarazem jakimś symbolicznym zwieńczeniem karier obu trzydziestolatków, urodzonych w Rybniku, tak pięknie zapisanych na kartach jego dziejów. Dziś wiemy, że Wyglenda z Woryną prawdopodobnie również wygraliby ten finał w cuglach, bo nie tylko suche wyniki, ale fizyczna i psychiczna dyspozycja z tego okresu pokazują, że Antek w niczym nie ustępował obu mistrzom, a nawet momentami był od nich obu lepszy. Zgranie pary Woryna - Wyglenda było, owszem, niemałym wyzwaniem, ale jednak nie powinno nastręczać trudności nie do przezwyciężenia. Aczkolwiek...
Kosmiczni zwycięzcy Mistrzostw Świata Par z roku 1971 Jerzy Szczakiel i Andrzej Wyglenda po latach w Rybniku
W tym miejscu odwołajmy się może do objaśniającego istotę rzeczy cytatu z biografii mistrza Andrzeja Wyglendy: "[…] To był niezapomniany koncert w Rybniku, przy przepięknej letniej pogodzie, pełnej żywo reagującej widowni. Liczył się jeden duet. Dwie gwiazdy w biało-czerwonych barwach dały pokaz jazdy parą na motocyklach, na czarnym żużlowym torze, jakiego dotąd świat nie widział. Poprzedni, pierwszy oficjalny, finał MŚP wygrała para Nowej Zelandii, ale z mniejszym dorobkiem 28 punktów, i jednym, wyraźnie od pozostałych lepszym, aktorem Ronnie Moorem. W Rybniku obaj żużlowcy z polskiej pary byli tak samo znakomici, tak samo szybcy na starcie i tak samo nieuchwytni na dystansie. Nie było w tym dniu nikogo w świecie, kto mógłby im zagrozić, czy dorównać. Mauger i Briggs z Nowej Zelandii wytoczyli cały swój bogaty arsenał środków, z najwyższej klasy sprzętem, doświadczeniem, chytrymi fortelami. Nic nie pomogło. Polacy byli jak w jakiejś nadprzyrodzonej symbiozie, w kosmicznej wprost dyspozycji, poza zasięgiem jakichkolwiek sił ziemskich. Polska - 30 punktów w sześciu wyścigach, to była liczba maksymalna z możliwych. A indywidualnie: Andrzej Wyglenda - 15 punktów, Jerzy Szczakiel - 15 punktów. Jak oni to zrobili? Dosłownie rządzili i dzielili. Nawet punktami się podzielili po równo, co tylko potwierdza, że zdołali posiąść w tym dniu władzę absolutną nad żużlowym światem".
Za dwa lata, we wrześniu 1973 roku, kontrowersyjny Jerzy Szczakiel pokazał raz jeszcze na co go stać. Argumenty wątpiących obrócił w perzynę. Na oczach stu tysięcy żywych świadków wywalczył dla Polski w Chorzowie pierwszy, i tak długo jedyny, tytuł indywidualnego mistrza świata. Finał rybnicki MŚP z roku 1971 z pewnością dał temu podwaliny. Z drugiej strony…
Antoni Woryna niepocieszony
Antoni Woryna wyśmienitą formę w tym samym czasie potwierdził w sposób nie pozostawiający choćby cienia wątpliwości. Trzy dni przed wielkim finałem światowym wygrał z kompletem punktów jeden finał Złotego Kasku w Tarnowie, by trzy dni po tym finale ponownie wygrać ZK w Bydgoszczy, gdzie dodatkowo sponiewierał świeżo upieczonych mistrzów Szczakiela i Wyglendę. W owym finale par był symbolicznym rezerwowym, bez możliwości jazdy, jako że ówczesny regulamin nie przewidywał jeszcze żadnych zastępstw kogoś z wytypowanej pary. Do wyjątkowej dyspozycji Antka odnosi się inny fragment cytowanego wyżej opracowania: "[…] Rozgrywki Złotego Kasku roku 1971 wygrał, już po raz drugi w karierze, Antoni Woryna, zdeterminowany, by nie powiedzieć wściekły. Swój sukces przypieczętował kilka dni po finale MŚP, 14 lipca, wygrywając na trudnym torze w Bydgoszczy, przed gospodarzem, skądinąd znakomitym przecież kolegą i współziomkiem z Zamysłowa, Heniem Gluecklichem. Antoni Woryna, gdy chciał, potrafił pokazać pazury. W ciągu jednego tygodnia odniósł dwa imponujące zwycięstwa w turniejach Złotego Kasku. Chciał mocno zaakcentować swoją niezasłużoną nieobecność podczas finału MŚP. Na pewno był godny tego zaszczytu, co jednak nie przeczy trafności dokonanego wówczas na rybnicki finał wyboru".
Komentarze chyba zbyteczne…
Stefan Smołka