Wiceprezes Mularski jest zdziwiony opiniami wygłaszanymi przez trenera Śledzia. - Nie daliśmy żadnych podstaw do tego rodzaju ocen. Wykonaliśmy od niedzielnego poranka mnóstwo pracy, którą od godziny 17 mogli oglądać również zawodnicy gości. Wszystkie etapy działań, wraz ze zdjęciami umieszczaliśmy na stronie internetowej i profilu klubu na facebooku, aby kibice mieli aktualne informacje. Działaliśmy transparentnie. Po 18, kiedy tor był już utwardzony, mieliśmy nad stadionem krótkie, acz intensywne opady. Wtedy z toru zrobiła się "plastelina" i sędzia Kuśmierz podjął decyzję o odwołaniu zawodów - wyjaśnia wiceprezes Stali.
Zdaniem organizatorów zawody powinny zostać przełożone już wcześniej ze względu na przechodzące nad Gorzowem od czwartku opady oraz prognozy na niedzielę. Gorzowski klub skierował do prezes Marmy Rzeszów Marty Półtorak pismo w tej sprawie. Początkowo rzeszowianie przychylili się do tego wniosku, ale kilka godzin później zmienili zdanie. - Informowaliśmy, znając specyfikę naszego toru i prognozy pogody, że mogą być problemy z rozegraniem zawodów. Jest dla nas niezrozumiałe, dlaczego pierwotna decyzja została zmieniona przez panią prezes. Czyżby lepiej znała nasz tor? - zastanawia się Mularski.
Przypomnijmy, że rzeszowski klub poprosił o delegata, który miałby obserwować przygotowania do niedzielnych zawodów. Niestety, z niezrozumiałych przyczyn, zamiast do Gorzowa, obserwator pojechał do... Rzeszowa. - Zrobiliśmy na torze wszystko co w naszej mocy, udostępniliśmy zawodnikom z Rzeszowa wracającym z GP w Terenzano park maszyn, chcieliśmy odjechać ten mecz. Sędzia, kierując się bezpieczeństwem zawodników zdecydował o odwołaniu zawodów. Klub stracił sporo pieniędzy na organizację i ochronę meczu, który i tak nie decydował o niczym. Nie mówię już o frustracji kibiców. Nie mieliśmy żadnego interesu w odwołaniu zawodów. Mam nadzieję, że dożyję czasów, że będziemy sobie w tym sporcie ufać - kończy Maciej Mularski.