Maciej Kmiecik: Przed zawodami w Terenzano mówiłeś, że to nie jest Twój ulubiony tor. Zdanie chyba podtrzymujesz po turnieju?
Chris Holder: Niestety, tak. Nadal ten tor to dla mnie przekleństwo. Zresztą nie tylko dla mnie. Rozmawiałem z Andreasem Jonssonem i kilkoma innymi zawodnikami. Oni również nie przepadają za torem w Terenzano. AJ wygrał tutaj w sobotę, ale on wciąż nienawidzi tego toru. Jeśli w Terenzano nie wygrasz startu lub nie rozegrasz dobrze pierwszego wirażu, jesteś przegrany. Co z tego, że próbujesz z tyłu walczyć na dystansie, skoro jedziesz przysypany tą dziwną nawierzchnią. Z kilku kilogramowym balastem niewiele możesz zdziałać.
Co takiego specyficznego jest w torze w Terenzano?
- Z reguły jest on bardzo twardy, ale nawet nie to jest specyficzne, bo przecież ścigamy się na twardszych nawierzchnia, ale fakt, że kiedy jedziesz z tyłu dostajesz szprycę i jest praktycznie po zabawie. Nie ma tutaj zbyt dużo ścieżek do wyprzedzania. Trzeba wręcz idealnie trafić na linię, która niesie. Jeśli wyjedziesz nawet pół metra dalej, możesz być przegranym. Poza tym, trzeba tutaj trafić idealnie z przełożeniami. Nie można się pomylić, bo nawet delikatnie źle wyregulowany motocykl i nie masz szans na wygrywanie.
Po zawodach w Terenzano straciłeś trzecią pozycję w klasyfikacji przejściowej na rzecz Jarosława Hampela. Ogólnie sezon masz jednak świetny i pewnie nie poddajesz się w walce o jeden z medali?
- Oczywiście. W Grand Prix jeżdżę w tym roku najlepiej w mojej karierze. Nie ukrywam, że myślę o medalowej pozycji na koniec sezonu. Straciłem w Terenzano sporo punktów, ale rywale nie uciekli zbyt daleko. Nie mam tutaj na myśli Grega Hancocka, który jest zdecydowanym liderem. Polacy są jeszcze w zasięgu. Jarek Hampel wyprzedził mnie, ale nieznacznie. Dużej straty nie mam, a do końca sezonu jeszcze sporo rund, więc walka o medal nadal trwa.
Jesteś zaskoczony wynikami Grand Prix w Teranzano? Na podium - nie licząc Grega Hancocka - stanęli żużlowcy, którzy do tej pory byli poza czołową ósemką cyklu...
- Nie do końca. W Grand Prix jeżdżą najlepsi na świecie. Tutaj nie ma słabeuszy i wygrać zawody może praktycznie każdy z piętnastki uczestników. Nie jestem zaskoczony miejscami na podium Andreasa i Antonio. Akurat w sobotę do nich uśmiechnęło się szczęście, bo byli naprawdę szybcy. Najwyraźniej dopasowali się do tej nawierzchni. Greg Hancock po zmianie motocykla był także świetnie dysponowany, a jedyną niespodzianką dla mnie jest postawa Tomasza Golloba, który w ostatnich dwóch latach był tutaj poza zasięgiem rywali. W sobotę jednak nie miał swojego dnia albo borykał się - jak wielu z nas - z dopasowaniem motocykli do tego toru.
Porozmawiajmy jeszcze o kontrowersjach z wyścigu 14, po którym ostro protestowałeś...
- A dziwisz się, że protestowałem?
Nie. Miałeś rację. Taśma poszła nierówno w górę...
- No właśnie. Wszyscy to widzieli, tylko nie sędzia. To są mistrzostwa świata, a nie jakaś zabawa. Taśma ewidentnie ruszyła później z zewnętrznych pól startowych. Zarówno ja, stojąc na trzecim polu, jak i Chris Harris przy bandzie, byliśmy poszkodowani.
Rozmawiałeś z sędzią po zakończeniu biegu. Jak on tłumaczył całą sytuację?
- Powiedział, że nie może zmienić swojej decyzji, bo wyścig już się zakończył. To nie było sprawiedliwe. Szkoda, bo straciłem bezcenne punkty.
Myślisz, że gdyby nie ta sytuacja z taśmą startową, wystartowałbyś w półfinale?
- Takiej pewności nie mam, ale raczej straciłem jakieś punkty w tym 14 wyścigu, bo gdyby taśma poszła równo w górę lub sędzia zarządził powtórkę - tak jak powinien zrobić - miałbym szansę walczyć. Każdy punkt w tej rywalizacji ma znaczenie. Na koniec sezonu może się okazać, że taka niesprawiedliwa sytuacja może pozbawić mnie medalu. Mam jednak nadzieję, że w kolejnej rundzie w Malilli pojadę znacznie lepiej i odrobię to, co straciłem w Terenzano.