Przypomnijmy: gnieźnianie zapewnili sobie wygraną dopiero w czternastym biegu dnia. Osłabieni brakiem swojego lidera gdańszczanie zafundowali czerwono-czarnym ciężką przeprawę, długo zachowując szanse na końcowy sukces. W kilku pomeczowych rozmowach pojawiły się opinie mówiące, że wynik mógłby być zupełnie inny w przypadku startu w niedzielnym meczu Australijczyka. - Urazy to element, który towarzyszy tej dyscyplinie. Padło na Warda - mówił w parku maszyn Chomski. - W meczu na naszym torze może przeszło to bez echa. Przegraliśmy dość wysoko, trudno. Był to pierwszy mecz, wystąpiło dużo nieporozumień, niedopasowania sprzętowego i tak dalej. Trenowaliśmy na innej nawierzchni, tymczasem pierwszy raz wyszło słońce. Zawodnicy nie umieli się dopasować, trzeba było pierwszy raz rosić tor. Jak cofniemy się wstecz to widzimy jakim zawodnikiem w moim zespole jest Darcy i jaki daje mi komfort manewru, tak jak Woffinden w Starcie. Można gdybać co by było, ale jestem daleki od tego, bo tak może każdy - dodał.
Wielu kibiców zastanawiało się dlaczego za Warda nie był stosowany przepis o zastępstwie zawodnika. - Wiedzieliśmy, ze jedziemy w takim zestawieniu i nie będę stosował ZZ-tki, bo zawodnik zgłosił chęć powrotu na tor w środowym meczu Poole. Miałem więc związane ręce - tłumaczył Chomski. Szkoleniowiec szukał przyczyn porażki raczej w słabszej postawie pozostałych zawodników. - Można zapytać skąd ta kiepska dyspozycja dotychczas praktycznie niezawodzącego Thomasa Jonassona. Zdarzyła się, takie są oblicza tej dyscypliny. Kto inny pewnie zastanawiać się będzie dlaczego Mirek Jabłoński zdobył tylko tyle punktów. Przecież zawsze był liderem, jest rekordzistą toru. To jest sport rożnych okoliczności, trzeba w tym dniu i danym momencie być w odpowiedniej dyspozycji psychosprzętowej - powiedział.
Zawodnicy obu drużyn nie ustrzegli się w niedzielne popołudnie błędów na trasie. Tak było chociażby w piętnastej gonitwie dnia, kiedy czołowe pozycje stracili gdańszczanie. - Szkoda tego ostatniego biegu, choć większy byłby wtedy zal, bo 5:1 było pewne. Nie można odjeżdżać koledze, który pilnuje krawężnika tak daleko. To zrobił Magnus (Zetterstroem - przyp. red.), za późno się zorientował i już było po ptakach. Tak gdybać można bez końca. Jest jak jest, gratuluję drużynie z Gniezna, była skonsolidowana. Mecz był zacięty, widowiskowy, na tym to polega. Tak samo było u nas z Grudziądzem i na tym polega piękno tego sportu, że nikt nic przed meczem nie wie. Choć mogą zdarzać się też łatwe mecze, jeżeli ktoś popełni za dużo błędów. To akurat były takie, można powiedzieć, szachy. W końcu tego mata postawił Start - stwierdził Chomski.
Doświadczony szkoleniowiec nie miał żadnych strzeżeń do stanu nawierzchni. - Gospodarze zrobili wszystko co było możliwe od momentu w którym przestał padać deszcz. Nie można się do niczego przyczepić. Dużo luźnej nawierzchni zostało ściągnięte. Wiedzieli co robili, nie mam żadnych obiekcji - ocenił.
W niedzielnym spotkaniu marginalną rolę odegrali krajowi juniorzy. Chomski przyznał, że na zapleczu ekstraligi istnieje pewien problem z młodzieżowcami. Mowa tutaj szczególnie o tych, którzy w I lidze "błyszczą", a w dorosłym żużlu spisują się znacznie poniżej oczekiwań. - To jest I liga. Proszę zobaczyć kto z tych młodych I-ligowych zawodników przebijał się gdzieś wyżej. Nawet jeśli im się to udawało, to szybko ginęli. Coś jest na rzeczy. Nie wiem, może za bardzo topią się we własnym sosie, a po wypłynięciu na salony czegoś brakuje. A może po prostu taki materiał się trafia, ci zawodnicy zadowalają się takim, a nie innym wynikiem. Tacy ludzie jak Woffinden czy Ward wiedzą po co jeżdżą na żużlu. Mi się wydaje, że nie wszyscy młodzi zawodnicy wiedzą na czym polega uprawianie sportu żużlowego.