21-latek rewelacyjnie spisał się na torze w Vetlandzie. Vaculik uzbierał na swoim koncie dziesięć punktów, a w jednym z wyścigów w pokonanym polu pozostawił m.in Bjarne Pedersena, który uplasował się na drugim miejscu w zawodach i podobnie, jak Antonio Lindbaeck oraz Piotr Protasiewicz mógł cieszyć się z awansu. Szansę na awans Słowaka pogrzebała jednak taśma w drugim wyścigu. - Muszę przyznać, że to był jeden z łatwiejszych biegów w całych zawodach. Bardzo chciałem go wygrać i niestety dotknąłem taśmy. Chciałem, jak najlepiej wyjść ze startu i stało się, jak się stało - relacjonował Vaculik. - Przez to zająłem tylko czwarte miejsce. Na pewno nie jestem jednak niezadowolony. Na Grand Prix przyjdzie jeszcze czas. Muszę do tego dojrzeć zarówno, jako zawodnik, jak i sprzętowo. Myślę, że za dwa lata to jest taki idealny czas, aby wejść do Grand Prix i być w nim, jako stały uczestnik. Nie jestem rozczarowany, choć wiadomo, że strata jednego punktu do miejsca gwarantującego awans, to zawsze jest smutne. Myślę, że jest jeszcze czas na pewne rzeczy - dodawał z dumą i dojrzałością w głosie.
Znakomitą dyspozycję Słowak potwierdził w niedzielnym pojedynku w Częstochowie, gdzie był zdecydowanie najjaśniejszym punktem w szeregach Tauronu Azotów Tarnów. 21-latek twardo stąpa jednak po ziemi i zdaje sobie sprawę, że wciąż dzieli go daleka droga od najlepszych zawodników, którzy rozdają karty w Grand Prix. - Są też złe wyniki, które trzeba eliminować. Jak będę regularnie startował i wygrywał w biegach nominowanych, to wtedy będzie czas na Grand Prix - przyznaje.
Czwarte miejsce uzyskane w Grand Prix Challenge wcale nie zamyka jednak drogi przed Vaculikiem do startów w przyszłorocznej odsłonie walki o tytuł indywidualnego mistrza świata. Vaculik pełnić będzie bowiem rolę pierwszego rezerwowego w cyklu i w przypadku niedyspozycji któregoś z zawodników otrzyma szansę na start w jednym, bądź większej ilości turniejów. - Nie chciałbym, żeby któremuś z zawodników coś się stało. Jeśli jednak któryś nie otrzyma wizy, bądź coś podobnego, to jak najbardziej będę cieszył się z możliwości startów w Grand Prix - dodaje 21-latek.
Kariera Vaculika nabiera coraz większego tempa i rozmachu. Gdy w 2006 roku Słowak po raz pierwszy pojawił się w Polsce, podpisując kontrakt w startującej wówczas na zapleczu Ekstraligi ekipie z Krosna był zupełnie anonimową postacią. Początku bywały trudne, ale z roku na rok Słowak zaczął czynić ogromne postępy i jego gwiazda zaczyna powoli rozświetlać pełnym blaskiem. Sam zawodnik nie spodziewał się, że w pięć lat od pojawienia się na polskich torach będzie w stanie otrzeć się o awans do Grand Prix. - Spodziewałem się, że będę mistrzem świata juniorów (śmiech). A mówiąc poważnie, to zawsze miałem marzenia, by być dobrym zawodnikiem. Myślę, że marzenia powoli zaczynają się spełniać i wszystko idzie w dobrym kierunku - cieszy się Vaculik.
Coraz większe sukcesy uzyskiwane przez 21-latka mogą budzić podziw także ze względu na to, że w jego ojczyźnie zawodników trudzących się uprawianiem sportu żużlowego można w zasadzie policzyć na palcach jednej ręki. Na Słowacji żużel nie cieszy się bowiem praktycznie żadnym zainteresowaniem. Z tego powodu Vaculik w tym sezonie starał się o otrzymanie polskiego paszportu, co mogłoby okazać się kamieniem milowym w jego dalszej karierze. Póki co starania spełzły jednak na niczym. Słowak niejednokrotnie podkreślał, że tylko zdobycie najcenniejszego z możliwych trofeów, czyli tytułu indywidualnego mistrza świata może sprawić, że żużel za naszą południową granicą zacznie przyciągać większą liczbę kibiców i sympatyków. - Podtrzymuję swoje zdanie - podkreśla Vaculik. - Tylko mistrzostwo świata sprawiłoby, że sytuacja żużla na Słowacji uległaby zmianie. Takie są realia - kończy Martin Vaculik.
Martin Vaculik coraz śmielej puka do bram Grand Prix