Początki kariery Adama najeżone były rozlicznymi komplikacjami. Trenował pod okiem takich sław jak Andrzej Wyglenda, Jerzy Gryt, a także zaglądającego często do klubu przy Gliwickiej Antoniego Woryny. Te osobowości szlifowały sportowo młody żużlowy brylant. Szybko trafił do młodzieżowej kadry Polski. Gdzieś tam na krótko zagubił się za granicą, wrócił skruszony, zawieszono go, ale i prędko odwieszono, bo talent był nie z tej ziemi.
Brązowa drużyna ROW Rybnik z 1989 roku. Adam Pawliczek w białej czapeczce
Od początku Adama Pawliczka cechowała niezwykła ambicja, wyprzedzająca nawet w pierwszych zawodach umiejętności, co skutkowało licznymi upadkami. Niezapomniany był debiut młodego żużlowca w 1982 roku, kiedy to na rozmokłym rybnickim torze gonił uciekających rywali tak zaciekle, że raz po raz cudem bronił się przed upadkiem. Tak okrążenie za okrążeniem, widzowie na wypełnionych sektorach dzielili się na dwa obozy, jedni wołali - "leży", drudzy - "nie leży". I tak kółko za kółkiem trwało to szczególne mocowanie się młodzieńca z nieposłuszną mu maszyną, aż do czwartego okrążenia, kiedy to idąc po dużej szalony junior jednak zahaczył o bandę i padł jak długi; na szczęście obyło się bez złamań. U podstaw tej karkołomnej sceny były słabe jeszcze umiejętności młodego zawodnika (nikt wszak nie rodzi się geniuszem), ale drugą sprawą była nadzwyczajna odwaga, by nie powiedzieć brawura, ogromna ambicja. Te ostatnia cecha pozostała już Adamowi do końca kariery, stając się powodem niejednego upadku.
Żużlowe "walczaki" upadają zazwyczaj częściej i kaleczą się groźniej, niż żużlowcy bazujący na dobrym starcie. Ale jest też druga zadziwiająca reguła: ciężki upadek typowego "startowca", jakże często kończy się dla niego urazem psychicznym obniżającym definitywnie poziom sportowy, bądź też skutkuje zakończeniem zabawy w żużel. Przykłady można by mnożyć. Z rybnickiego podwórka wystarczy Mieczysław Kmieciak, dwukrotnie zdobywający Brązowy Kask w drugiej połówce lat 70. i śp. Łukasz Romanek, młodzieżowy mistrz Polski i mistrz Europy z początku tego wieku. Ciężkie upadki przekreśliły kariery żużlowców obdarzonych wyjątkowym refleksem startowym, o zdecydowanie słabszych umiejętnościach walki na tak zwany styk.
Adam Pawliczek swoją waleczną postawą na torze w barwach starego dobrego KS ROW przyczynił się do ostatnich medalowych osiągnięć klubu z Rybnika w ekstraklasie żużlowej. Pamiętne lata 1988-1990 (ROW na symbolicznym podium ligi) coraz bardziej oddalają kibiców od wielkiego speedway’a, jaki wtedy jeszcze w Rybniku funkcjonował na co dzień. Wielki w tym udział miał "Paweł", jeden z liderów, obok Antoniego Skupienia, jego brata Eugeniusza, Mirka Korbela, Henryka Bema i solidnego kapitana Bronka Klimowicza. To byli ostatni Mohikanie, spadkobiercy legendarnych muszkieterów: Joachima Maja, Stanisława Tkocza, Antoniego Woryny i Andrzeja Wyglendy, którzy wynieśli Rybnik do miana wieloletniej stolicy polskiego żużla.
Indywidualnie Adam Pawliczek, nastawiony bardziej na kolektyw, rzadziej zdobywał szczyty. Swoje robiły też kontuzje po upadkach i następujące po nich okresy rekonwalescencji. W 1984 roku w Tarnowie przegrał baraż o złoto MIMP z Wojtkiem Załuskim, nie w bezpośredniej walce, lecz wskutek wykluczenia przez sędziego. Jako junior dodatkowo wywalczył z kolegami srebrne laury w MDMP i MMPPK. Na początku lat 90. zaliczał się do pierwszej dziesiątki najlepszych polskich żużlowców, co potwierdzał prawie corocznym awansem do finałów IMP (najwyżej sklasyfikowany na ósmym miejscu w Lublinie, w 1990 roku).
W połowie lat 90. rybnicki klub zaczął na dobre upadać. Odchodzili ostatni wielcy żużlowcy, mający jeszcze potencjał do wydźwignięcia sekcji z marazmu. Najkrócej mówiąc: brakowało kasy, zjednoczonej woli potencjalnych sponsorów (wypisz, wymaluj - dziś), władz samorządowych i działaczy klubowych. Zostali tylko wystawieni do wiatru najwierniejsi kibice. Skupieniowie poszli do Częstochowy (Egon na krótko wpierw do Bydgoszczy, której dał z Tomaszem Gollobem tytuł MPPK ’93), Korbel do Piły, a Pawliczek do Grudziądza. Tam Paweł wojował niezgorzej, nie raz demonstrując swój popisowy numer polegający na przedzieraniu się z ostatniej pozycji na pierwszą - w stylu Wyglendy. To był ostatni taki rybnicki żużlowiec - kaskader.
W 1997 roku wydawało się, że słońce znów zaczyna świecić nad rybnickim torem. Powrócili "wierni" Egon i Paweł. To był niesamowity początek sezonu w Rybniku. opromienieni sławą na obcych torach dwaj rybniczanie, błyszczący - kolorowi i piękni, raz po raz bili rekordy toru - najpierw Egon Skupień, ale zaraz po nim szybki jak wiatr Adam Pawliczek i… znów Egon. Było zbyt pięknie, żeby mogło trwać dłużej, wzlot okazał się tylko krótkim błyskiem. Wróciła stagnacja. Tak to trwa do dziś…
Adam ponownie odszedł w 2005 roku do Opola, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami. Postanowił zostawić w ukochanym Rybniku miejsce młodszym, których fala wydawała się wówczas tak obiecująca: Roman Chromik, Łukasz Szmid, Rafał Szombierski, Łukasz Romanek, a dodatkowo w obcych klubach rybniczanie Mariusz Węgrzyk i Zbigniew Czerwiński. Wrócił znów w 2009 roku, ale już w roli trenera, choć motocykla nie odstawił, a nawet stanął kilka razy pod taśmą startowa. Wniósł radość i ogromne ożywienie, niestety - z braku środków przede wszystkim - niewykorzystany i tym razem. Odszedł jeszcze raz do przyjaznego Opola, po swojemu robił tam swoje niezapomniane show, aż doszło do owego fatalnego w skutkach upadku. Dla dalszej kariery sportowej Adam Pawliczek dziś powiedział definitywne: "dość", ale został nam jako trener. Jestem pewien, że najbardziej pożądany do pracy wśród najmłodszych adeptów trudnego sportu żużlowego.
Żeby to ziarno wydało plon, potrzeba czasu - rzecz oczywista. Niemniej bagaż doświadczeń, jakie popularny w Rybniku "Paweł" może wnieść dla dobra tego środowiska, plus cechujące go profesjonalne podejście do sportu, zaangażowanie i entuzjazm, jaki sobą wszędzie wnosi, a przy tym uczciwość i wyznawane na co dzień wartości - czysto ludzkie, to doskonałe "papiery" na świetnego trenera i wychowawcę w takim szczególnym miejscu jak Rybnik. Nie pozwólmy zmarnować takiego kapitału, bo już niewiele nam zostało ponadto.
Stefan Smołka