Do sportu żużlowego trafia się zwykle etapami. Nie inaczej było w przypadku Rafała Kurmańskiego. Od najmłodszych lat pociągał go warkot żużlowych motocykli, a na stadion ówczesnego Falubazu zabierał go dziadek. Do szkółki trafił jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej w 1995 roku razem z Mariuszem Dudkiem. Rafał, jak wspominasz ten czas?
Rafał Kurmański: Początki zawsze są trudne, mieliśmy jeden motor, a nas było siedmiu. Trzeba było to jakoś pogodzić i czasami było naprawdę ciężko, potem się rozkręcało. Cieszyłem się, że na treningu miałem okazję pokręcenia choćby jednego kółka. W szkółce byłem cztery lata i do egzaminu na licencję żużlową przystąpiłem w Toruniu. Zdałem i pamiętam to jak dziś, tak bardzo byłem zadowolony, marzyły mi się wtedy pierwsze występy w zawodach i oczywiście pierwsze punkty.
Tomasz Grabowski: Początki były trudne, ale gdzie w tamtych czasach było łatwo? Jak przyszedłem pomagać przy sprzęcie Dawidowi Kujawie, to Rafał już kręcił kółeczka na torze. Tak naprawdę na tamte czasy większym talentem był Bartek Lisiewicz, to do niego trafiał najlepszy sprzęt i jemu wróżono karierę wielkiego żużlowca. Rafał poprzez swoją pracowitość i miłość do żużla dopiero z czasem zaczął go doganiać, a w efekcie stał się numer jeden.
Każdy z młodych, początkujących żużlowców ma kogoś, na kim się wzoruje, komu chciałby dorównać. Nie inaczej wygląda to u Ciebie. Od początku startów podkreślasz, że wzorem do naśladowania jest dla Ciebie Andrzej Huszcza.
Rafał Kurmański: Jest dla mnie ideałem. Jego podejście do żużla, jak i do życia jest imponujące i zawsze będzie we mnie budził podziw i uznanie.
Andrzej Huszcza: Zdawałem sobie sprawę z tego, że w oczach Rafała byłem idolem. On natomiast u mnie zyskiwał tym, że był pracowity i sumienny. Jak wspominam go, to od razu mam przed oczami sytuację, gdy kiedyś przyjechałem busem na stadion i wyciągałem sam motory, a obok stało trzech młodych "lanserów". Na pytanie, czy któryś by mi pomógł, udali, że nie słyszą, a Rafał zanim się obejrzałem, był pod busem i wyciągał maszynę. Dlatego uważam, że w sporcie jego dobroć, pomoc i zaangażowanie w warsztacie zawsze mu było zwracane. Złoty chłopak. Pierwszy przychodził i ostatni wychodził. Potem po nim "Zenguś" to przejął, ale u Rafała od początku stadion był drugim domem.
Jesteś wrażliwym człowiekiem, często zamartwiasz się losem innych. Dlaczego aż tak to przeżywasz?
Rafał Kurmański: Bardzo szkoda mi wielu osób, których nie stać na obejrzenie zawodów żużlowych, którzy odkładają tygodniami pieniążki, aby zobaczyć ukochaną drużynę lub tych, którzy nawet nie mają z czego odłożyć. Szkoda mi także wielu zawodników, którym przytrafiają się różne problemy i kłopoty. Chociażby mój kolega z drużyny - Dawid Kujawa. Miniony sezon nie bardzo mu wyszedł, choć starał się. Człowieka można łatwo "zdołować", wygwizdać i zwyzywać. A przecież każdy w życiu ma jakieś gorsze chwile. Ja przeżywam to razem z innymi.
Krzysztof Grzesiewicz: "Kurman" był bardzo uczuciowym gościem. Można spokojnie powiedzieć, że to człowiek z wielkim sercem. Jego troska o innych była chyba spowodowana tym, że i on pochodził z trudnego środowiska. Wcześniej sam musiał stawać przed dylematem, skąd wziąć pieniądze na żużel. Sam wiedział, jak ciężko jest zarobić na chleb i najprawdopodobniej stąd taka wrażliwość w tym temacie.
Wiele spraw związanych z żużlem nie jest Ci obojętnych. Co byś zmienił?
Rafał Kurmański: Co bym zmienił? Wiesz, ja jestem od jeżdżenia i dawania radości sobie oraz kibicom. Ale chciałbym, aby krajowi zawodnicy mieli większą możliwość startów. Po prostu wolałbym, aby startował jeden zawodnik zagraniczny w danej drużynie. Czasami zastanawia mnie, dlaczego tak modne jest zmienianie barw klubowych, a kompletnie już nie rozumiem juniorów, którzy niekiedy za wszelką cenę chcą zmienić klub. Trzeba być dojrzałym, pewnym zawodnikiem, przez trzy, cztery lata zdobywać punkty, utrzymywać dobrą formę, aby próbować zmienić klub.
Ryszard Greszczyk: W momencie, gdy Rafał zastanawiał się nad zmianą pracodawcy nasz klub był w trudnej sytuacji materialnej. Byłem wtedy przewodniczącym komisji rewizyjnej i pamiętam doskonale, jak trzeba było przynosić papier do ksero, bo takowego nie było. Z niedowierzaniem się to pewnie będzie czytać, ale takie były czasy w Falubazie jeszcze nie tak dawno. Można powiedzieć, że klub był prawie w likwidacji. Bardzo duże zadłużenie, a do tego perspektywa zimy i kolejnych kontraktów na przyszły sezon. Dla młodego i coraz lepszego zawodnika na pewno nie była to pocieszająca sytuacja. Rafał był wtedy cały czas kuszony przez pana Rusko z Wrocławia. On obiecał mu busa i mieszkanie. Praktycznie jedna nogą był już we Wrocławiu. Mimo że chciał całe życie w jeździć w Zielonej Górze, wyglądało, że nie będzie miał na to sposobności. Brak finansów zaważyłby pewnie nad jego decyzjami. Na szczęście udało się dogadać z "Kurmankiem". Znalazł się też sprzęt, który jak myślę sprawił, że on został w Zielonej Górze.
Chcesz osiągać sukcesy, ale nie za wszelką cenę, prawda?
Rafał Kurmański: Ja nie oczekuję od klubu nie wiadomo czego, rozumiem sytuację gospodarczą w kraju i wiem, że jest ciężko. Zdaję sobie sprawę, ile zarabiają chłopaki w moim wieku, jeżeli w ogóle mają pracę. Znam swoją wartość jako młodego żużlowca i może w innym klubie miałbym lepiej, ale na razie to nie dla mnie. Zmieniając klub co sezon straciłbym szacunek do siebie jako sportowca. Jestem chłopakiem z Zielonej Góry i mam nadzieję, że tak pozostanie, tu się urodziłem, tu stawiałem pierwsze kroki, dojrzewałem, mam przyjaciół i chciałbym zostać tu na zawsze ... jak pan Huszcza.
Robert Dowhan: Na samym początku Rafał w ogóle nie myślał o kasie i to był taki okres, że my go sami przerzuciliśmy na zawodowstwo. Rafał był na naszym garnuszku, był wychowankiem. Któregoś dnia postanowiliśmy dać mu "kopa", aby zaczął poważnie myśleć o sobie, o swoim teamie, sponsorach, ale i o całym zapleczu, bo wiadomo, że inaczej jak jest się na czyimś, czyli klubowym, a inaczej, jak się jest na swoim. Pewnego dnia podczas podpisywania kontraktu Rafał, który wcześniej nie miał nic, stał się posiadaczem mercedesa sprintera, dwóch lub trzech motocykli i całego osprzętu do nich, czyli tego na czym jeździł i trenował. Był to dobry sprzęt, bo nie oszczędzaliśmy na nim. Rafał to duży talent i robił wówczas coraz więcej punktów, dlatego sprzęt musiał być po prostu dobry. Czyli z dnia na dzień stał się zawodowcem. Z czasem otrzymał też klubowe mieszkanie w KTB-sie, a wszystko po to, by miał swój kąt i mógł tam spokojnie mieszkać. Po roku lub dwóch, kiedy siedliśmy znowu do rozmów o kontrakcie Rafał stanął okoniem i postawił bardzo mocno na stronę finansową. Miał wtedy dużo propozycji z innych klubów, dlatego też się zdziwiliśmy, jak wyłożył nam na stół swoje żądania finansowe, z których do samego końca nie chciał zrezygnować, ale suma summarum podpisał kontrakt u nas i to było wtedy najważniejsze.
Jak radzisz sobie z popularnością? Nie denerwuje Cię, że jesteś rozpoznawalny przez większość mieszkańców Zielonej Góry?
Rafał Kurmański: Nie, absolutnie nie. To jest bardzo miłe, choć czasami troszkę męczące, każdy pyta cię jak było, czy jak to jest? Ale, jak powiedziałem, ma to swoje uroki. Startuję dla kibiców i cieszę się, że mogę sprawiać im radość.
Krzysztof Grzesiewicz: Rafał kochał speedway i poprzez to, że był na torze takim dobrym grajkiem, sprawiał radość ludziom. Już od najmłodszych lat miał swój styl i potrafił bawić się jazdą, a co za tym idzie, cieszył innych, gdyż przy tym zdobywał punkty. I o to mu chodziło przede wszystkim. Nie był chłopakiem, któremu ojciec kazał być żużlowcem. Rafał czuł żużel każdą częścią swojego ciała.
Chciałbyś stworzyć własny klub i drużynę marzeń? Ciekawe, jakby ona wyglądała?
Rafał Kurmański: Składy byłby następujący: Andrzej Huszcza, Tomek Gollob, Jarek Szymkowiak, Janusz Kołodziej, Grzesiu Walasek, no i oczywiście ja. Pewnie byłoby złoto!
Janusz Kołodziej: To, co łączyło nas z Rafałem, można nazwać przyjacielskimi stosunkami. Co prawda, jak się spotykaliśmy, to rozmawialiśmy bardziej o żużlu niż o prywatnym życiu, ale właśnie to nas połączyło - miłość do tego sportu. Pamiętam, że dziwiłem się, że z zawodnikiem ode mnie starszym i do tego z drugiego końca Polski, złapałem tak dobry kontakt. To tak, jakbyśmy mieli w sobie po magnesie, które się do sobie przyciągały. Jak przyjeżdżałem na zawody i widziałem, że "Kurmanek" też przyjechał, to od razu uśmiech pojawiał się na twarzy. Rafał zawsze podnosił mnie na duchu, zwłaszcza, jak startowałem w drugiej lidze i ze sprzętem nie było u mnie za dobrze. Mówił, żebym się nie załamywał i myślał o następnym dniu, bo następny dzień to następne zawody i następna szansa na dobry występ. Cieszyłem się bardzo, gdy mi powiedział, że podoba mu się moja sylwetka podczas jazdy.
Polscy żużlowcy są dobrzy, perspektywiczni do pewnego okresu. Po przekroczeniu magicznej bariery 21 lat często ich talenty rozmieniają się na drobne. Są medale, plany, szerokie perspektywy i ... szarość. Obawiasz się, że tak może być w Twoim przypadku?
Rafał Kurmański: Często się nad tym zastanawiam i za bardzo nie wiem, dlaczego tak jest. Może to kwestia psychiki, albo.., no nie wiem….
--------------------------------------------------
Za pomoc w dotarciu do materiałów archiwalnych dziękujemy Annie Kuli oraz Adamowi Zającowi, Wiesławowi Dobruszkowi i Markowi Staniszewskiemu z "Tygodnika Żużlowego". Z Rafałem Kurmańskim w 2002 roku rozmawiał Piotr Kula. Przyjaciół Rafała przepytał Tomasz Kabza
Cały wywiad w 12 numerze nieregularnika "Tylko Falubaz", który kibice Falubazu Zielona Góra mogą bezpłatnie otrzymać w Sklepach Kibica w Galerii Handlowej Auchan i Focus Mall. Dostaną go także wszyscy kierowcy, którzy zdecyduję się dziś lub jutro skorzystać z parkingu samochodowego na stadionie żużlowym przy W69.
Jedna z najlepszych szarż "Kurmanka", czyli 14. biegu meczu o awans do Ekstraligi w Gnieźnie