To był demokratyczny team - I część rozmowy z zespołem Rafała Dobruckiego

Połową sukcesu u żużlowca jest zgrany team, który wierzy w ciebie i pozostanie z tobą bez względu na to, co się dzieje. Będzie też wspierał bez względu na to czy wygrywasz czy też nie. Taki team stworzył właśnie Rafał Dobrucki oraz Wojtek i Mateusz.

Cała trójka zawsze za sobą stała murem. Współpracę, jak twierdzą, oparli na najprostszych zasadach. Liczą się szczerość i zaufanie. O tym jak zaczęła się ich współpraca w teamie, jakim szefem był Rafał, a także zabawnych oraz kryzysowych sytuacjach opowiedziała cała trójka. To rozmowa z ludźmi, dla których pasja stała się zarówno pracą jak i niezwykłą przygodą.

Ewelina Bielawska: Zacznijmy od początku. Opowiedzcie jak to się stało, że kilka lat temu stworzyliście tak fajny team? Od czego się to zaczęło?

Wojciech Dankiewicz: Pięć lat temu, Rafał przenosząc się do Rzeszowa próbował zmontować team. W zasadzie zawsze doskonale sobie radził, mając u boku jednego mechanika. Ze względów logistycznych współpracujący z nim człowiek jednak musiał zostać w Lesznie. A ja i nasz team? Hmm, to było po ciężkim sezonie w Lesznie. Zmęczenie dało się odczuć wówczas nie tylko wśród zawodników, ja również się wypalałem - 11 lat, wciąż odbijanie się między ekstraklasą, a 1 ligą. Zdobyty jeden medal srebrny. Rafał zapytał wówczas czy mu pomogę - to mój przyjaciel, nie odmawia się w takich chwilach. To dla mnie był poniekąd też sposób, by odpocząć, ale nie kończyć z żużlem. Nowa rola. Potrzebowaliśmy do teamu koniecznie mechanika. "Mateusz" - od razu padło to imię. Zaczęliśmy go kaperować, urabiać (śmiech - dop. redakcja). Pracował w klubie w Unii, ciężki temat, głupia sprawa, bo ja odchodzę i jeszcze mechanika mamy wyciągać z klubu? Mieliśmy zaplanowany wyjazd do Szwecji, więc zabraliśmy Mateusza na wycieczkę i już był nasz (śmiech - dop. redakcja).

Mateusz Szczepaniak : Moja historia z Rafałem zaczęła się praktycznie od momentu, kiedy to Rafał zauważył mnie na angielskim stadionie w Poole. W tym czasie pracowałem u braci Drymlów w Czechach. Mając 18 lat, byłem najmłodszym mechanikiem z całego cyklu Grand Prix. Kilka dni później, Rafał zadzwonił do mnie z propozycją pracy. Przekonałem go do siebie, kiedy to zobaczył w Poole, że w przeciągu pół godziny wymieniłem 5 silników przekładając je z ramy do ramy motocykla. Po telefonie Rafała miałem kilka dni na przemyślenia, załatwienie formalności w Czechach i powrót do kraju, do nowej pracy.

Rafał Dobrucki: Przypominam sobie jak Mateusz przyjechał do mnie pierwszy raz na rozmowę. Zobaczyłem skromnego, trochę wychudzonego 18-latka, ale już na początku rozmowy zorientowałem się, że on wie o co chodzi. W żużlowym biznesie szybko wyrobił sobie markę. Z Wojtkiem z kolei była inna historia, wcześniej rywalizowaliśmy będąc w różnych klubach. Kiedy jednak trafiłem do Leszna, szybko się dogadaliśmy i tak pchaliśmy ten żużlowy wózek przez 5 lat aż do teraz.

Team Dobrucki

Mateusz, długo zastanawiałeś się nad propozycją Rafała? Pracowałeś w tym czasie w leszczyńskim klubie, byłeś na miejscu, natomiast współpraca z Rafałem wiązała się chociażby z licznymi wyjazdami…

Mateusz: Tak naprawdę moja współpraca z Rafałem zaczęła się od 2004 roku w Lesznie. Na początku sezonu 2005 Rafał złamał kręgosłup, wtedy to przeszedłem jako mechanik do leszczyńskiej Unii. Jak już wcześniej powiedziałem, nie zastanawiałem się zbyt długo nad propozycją Rafała. Z braćmi Drymlami tez dużo podróżowałem, więc nie było to dla mnie jakaś nowością.

Jakim szefem był Rafał?

Wojtek: Rafał dla mnie nigdy nie był szefem lecz przyjacielem, łączą nas koleżeńskie stosunki, które z pewnością ułatwiają prace, wzajemne kontakty. Zresztą Rafał nigdy ani Mateusza ani mnie nie traktował w relacjach szef - pracownik. Daleki jestem od utrzymywania takich stosunków w pracy, ale to szczególna sytuacja i dzięki niemu mogliśmy sobie pozwolić na partnerską, trójczłonową współpracę mającą na celu sukcesy sportowe Rafała.

Mateusz: Rafał był osobą wymagającą, jak każdy zresztą pracodawca, ale nigdy nie mieliśmy problemu z dogadywaniem się w pracy jak i poza nią. Bardzo często było tak, że w naszej rozmowie wyprzedzaliśmy swoje myśli. Rafał wiedział co ja chcę powiedzieć, a ja wiedziałem o czym myśli mój szef.

Czy zdarzały się kryzysowe sytuacje między wami?

Wojtek: Nie, z cała pewnością nie mieliśmy takich sytuacji. Właśnie partnerstwo powodowało, że nasz wspólny dialog zawsze prowadził do consensusów w naszym Teamie. Można stwierdzić, że byliśmy wszyscy równi. To był demokratyczny Team.

Mateusz: Raczej nie. Choć nie powiem, bo zdarzyła się raz taka sytuacja, ale niech to pozostanie między mną a moim byłym pracodawcą.

Jak to było np. po przegranym meczu, kiedy to Rafał zdobył przykładowo małą ilość punktów, kiedy po prostu mu nie szło?

Wojtek: Wszyscy przeżywaliśmy porażki, ale nie zapominajmy o sukcesach. To nieodłączna para w naszym życiu - sukces i porażka, a w życiu sportowca to już standard. Mnie cechowała empatia, ale też zdawałem sobie sprawę, że w takich sytuacjach to właśnie moja działka w teamie. Dużo rozmawialiśmy wracając, rozgrywaliśmy wręcz mecz i biegi raz jeszcze wielokrotnie, szukaliśmy przyczyn niepowodzeń. Na pewno nie panowała cisza w naszym teamie.

Mateusz: Na pewno nikt z nas w takich sytuacjach nie miał uśmiechniętej twarzy i na pewno nikt z nas wtedy nie był sam. Rafał miał mnie i Wojtka, a my mieliśmy jego. Zawsze takie sprawy wyjaśniane były już w busie w drodze powrotnej do domu z meczu. Wspólne wyciąganie wniosków i błędów na torze, jak i w sprzęcie. To pomagało.

Narada w teamie Rafała Dobruckiego

Zapytałam z ciekawości, gdyż często można zauważyć np. co dzieje się w boksie Nickiego Pedersena.

Wojtek: Rafał to inteligentny człowiek.

Mateusz: Team Dobrucki to nie Team Nicki Pedersen (śmiech - dop. redakcji). Rafał nie należał do takich zawodników jak Nicki. Swoją złość wyładowywał na torze, a nie w boksie. Nie zdarzyło się nigdy tak, żeby rzucał rękawicami czy kaskiem.

Opowiedzcie może o jakichś zabawnych, nietypowych sytuacjach, które miały miejsce w waszym teamie.

Wojtek Niestety cenzura nie pozwala na to (śmiech - dop. redakcja), ale z całą pewnością liderem od zabawnych sytuacji w naszym teamie był Mateusz. Ten człowiek powinien pracować w kabarecie. Na początku sezonu zakładaliśmy notatnik, w którym notowaliśmy nasze złote myśli, słowa. Po sezonie esencje zbieraliśmy i wręczaliśmy Rafałowi. Była między nami nawet na początku rywalizacja kto więcej neologizmów czy też złotych myśli stworzył, ale bardzo szybko z Rafałem spasowaliśmy, ponieważ Mateusz nie dawał nam większych szans.

Mateusz: Zabawnych sytuacji w naszym teamie było mnóstwo. Byliśmy i jesteśmy trzema muszkieterami, gdzie każdy z nas ma jakieś śmieszne i głupie pomysły. Naszym mottem było "takich dwóch jak nas trzech nie ma ani jednego". Zazwyczaj głupie pomysły pojawiały się po upływie zwłaszcza 300 kilometrów jazdy do Rzeszowa. My nazywaliśmy to syndromem długiej jazdy i siedzenia w aucie.

Mateusz, zdradź choć kilka takich złotych myśli bądź opowiedz choćby o jednej szczególnie zabawnej sytuacji.

Mateusz: Niestety nie mogę ujawnić moich czy naszych złotych myśli. Jak już wcześniej powiedziałem, jest to historia stworzona przez nasz team i niech tak zostanie.

Które zawody utkwiły wam najbardziej w pamięci, były godne zainteresowania?

Wojtek: Na pewno to były mecze, w których Rafał brylował. To normalne, że teamy kibicują swoim zawodnikom. Finał DMP na MotoArenie, IMP w Zielonej Górze. Radość, łzy, dla takich chwil warto żyć i czekać.

Mateusz: Mi jako mechanikowi Rafała najbardziej utkwiły zawody rozgrywane w czeskiej Pradze. Było to Grand Prix, w którym Rafał pojechał znakomicie, aż do momentu biegu półfinałowego, w którym na pierwszej pozycji zahaczył o bandę i spadł łańcuch. Mimo wszystko uważam, że był to wielki sukces mojego szefa, choć długo nie mogłem się z tym pogodzić, gdyż zawiódł tak błahy element.

Rafał: Na pewno do takich zawodów należały Derby Ziemi Lubuskiej. One to miały niesamowity smaczek. Finał mistrzostw Polski również jest godny zapamiętania. Zdobyłem wówczas brązowy medal. Wystąpiłem w tych zawodach po licznych perturbacjach, Tomasz Gollob zrezygnował z występu, dzięki czemu mogłem wystartować.

Najfajniejszy moment w teamie?

Wojtek: To zdecydowanie szczęśliwy koniec zawodów.

Mateusz: Było ich wiele. Ale fajne było, tak jak wspomniał Wojtek zdobycie złota na MotoArenie w Toruniu, gdzie wtedy w całym sezonie nikt u nich nie mógł wygrać meczu, a my oprócz wygranej zdobyliśmy medal z najcenniejszego kruszcu.

Na drugą część wywiadu zapraszamy w niedzielę.

Radość po zwycięstwie w Gorzowie

Komentarze (0)