Witold Skrzydlewski od wielu lat dostrzega problemy polskiego żużla. Jego zdaniem, w głównej mierze za sytuację odpowiadają prezesi klubów. - Najwyższy czas, żeby prezesi, którzy żyją z tych klubów, biorą pensję w pierwszej lidze, zaczęli pracować społecznie. Na zebrania i mecze jeździć za własne pieniądze, a nie robić to z klubowej kasy. Co jest jednak najważniejsze, powinni w przypadku długów odpowiadać całym majątkiem - tłumaczy.
Zdaniem Skrzydlewskiego problemem polskiego żużla jest bezkarność klubów z pierwszej i drugiej ligi, które w sposób nieuczciwy podpisują kontrakty z zawodnikami. - Mogą być nawet spółki zamiast stowarzyszeń w pierwszej i drugiej lidze. Uważam jednak, że stowarzyszenia nie muszą być wcale problemem. Wystarczy, że prezes podpisze odpowiedni kwit, że odpowiada swoim majątkiem za zobowiązania klubu i mamy po problemie. Wtedy powinien już przestać obiecywać złote góry. Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy. W pierwszej lidze są dwa kluby, które chcę ustalać wszystko pod siebie. Nie będę mówić kogo konkretnie mam na myśli. Jestem jednak przekonany, że na poniedziałkowym zebraniu w Warszawie może być bardzo wesoło. Te osoby oferują już jednak dziś takie pieniądze zawodnikom, że głowa mała. A jeszcze jednych nie spłacili za poprzedni sezon. Tymczasem proponują 100 czy 200 tysięcy za podpis, ale na tej zasadzie, że podpisz dziś a dostaniesz na początku marca. Wszystko po to, żeby ten głupi zawodnik dziś podpisał, później nie będzie kasy a on i tak wyjedzie - uważa Skrzydlewski.
Sponsor Orła sytuację w polskim żużlu porównuje do tej, która miała miejsce w piłce nożnej. - Najwyższy czas prześwietlić budżety i sprawdzić, czy są wirtualne czy prawdziwe. Jeżeli klub ma zobowiązania, to nie powinno być najmniejszej szansy na licencję. Może wtedy prezesi polskich klubów przestaną niszczyć ten sport, bo tak się dzieje przez to, że jeden licytuje się przez drugiego. No ale przecież może, bo co go to kosztuje? Powiem panu, że byłem kiedyś prezesem klubu piłkarskiego, gdzie za czasów mojego poprzednika mówiło się, że nikt ci tyle nie obieca co Widzew. Rozumie pan? Jak pan chciał 100 tysięcy, nie było problemu. Ale gdyby chciał pan nawet 200, to pewnie, dlaczego nie. Po prostu nie było żadnych konsekwencji. Proszę sobie wyobrazić, że jestem winny zawodnikowi pieniądze. On nie wystawi faktury, kiedy wie, że nie mam z czego zapłacić, bo wtedy musi zapłacić VAT i ma na głowie komornika. Zawodnicy są mamieni. Mówi się im podpisz, kasa już jedzie z Urzędu Miasta - wyjaśnia.
Oddzielnym tematem zdaniem Skrzydlewskiego są pieniądze, które kluby otrzymują od miasta. - To też zupełnie inny temat. Regionalna Izba Obrachunkowa powinna sprawdzić, jak miasta wydają pieniądze na żużel, jak są one wydawane i czy odbywa się to zgodnie z prawem. Musimy w końcu zrobić przed jednym sezonem cięcie chirurgiczne, bo będzie jak w piłce nożnej. ŁKS nie dostał licencji, a był na siódmym miejscu. Rozpisali źle budżet i po sprawie. Było za dużo nieścisłości i mimo utrzymania nie było zmiłuj, degradacja do pierwszej ligi. To nie zmienia jednak faktu, że takiej lipy jak w żużlu, to nie ma w żadnym sporcie. Mówię o pierwszej i drugiej lidze. Będę to powtarzać do znudzenia, mogę się narażać wszystkim, ale takiej lipy nie ma naprawdę nigdzie. Polski Związek Motorowy musi walnąć pięścią w stół. Za nim musi to zrobić Główna Komisja Sportu Żużlowego. Dopóki tak się nie stanie będzie źle. Należy skończyć z pobłażaniem. Niech wyjedzie 10 drużyn. Tragedii nie będzie, zawodnicy pojadą. Przecież na zachodzie jadą za jedną piątą tego co u nas - zakończył.