Dariusz Momot: Oczekiwania zawodników są horrendalne

W poniedziałkowy wieczór doszło do spotkania zarządu rybnickiego klubu z fanami oraz przedstawicielami mediów. Dariusz Momot starał się wytłumaczyć sytuację klubu, plan na przyszłość oraz kwestie przeszłości. Jak sam mówił smutno mu z powodu, że nie udało mu się spełnić swoich marzeń, że w Rybniku nie ma najlepszych zawodników na świcie, a w sporcie liczy się aktualnie tylko pieniądz.

- W Rybniku mieszka około 160 tysięcy ludzi i każdy z nich zna się na żużlu, każdy chce w nim rządzić. Teraz się nie dziwię poprzednikom, czyli m.in. Olkowi Szołtyskowi, że ci mówili o tym rybnickim piekiełku. Naprawdę wszystkich chętnych zapraszam, niech przychodzą do klubu i rozmawiają z nami o całej tej sytuacji, która nie jest dobra. My tu nie jesteśmy przyspawani do stołków, tylko włożyliśmy w ten klub trzy lata ciężkiej pracy i naszych pieniędzy - mówił na spotkaniu Dariusz Momot, dyrektor sportowy klubu z Rybnika.

Sytuacja rybnickiego speedway’a nie jest najlepsza i nikt nie mydli nikomu oczu, że jest inaczej. Brakuje pieniędzy, a dług sięga prawie półtora miliona złotych. - Dzisiaj speedway to są pieniążki. Unia Tarnów daje 9 tysięcy złotych za punkt przy uzyskaniu dwunastu punktów w meczu, więc można sobie policzyć, jakie to są pieniądze. To roczny zarobek niektórych ludzi - komentuje Momot.

- Mówmy szczerze, że tutaj chodzi tylko i wyłącznie o money, money. Jaki jest powód, że wypowiada się o nas tak, a nie inaczej, Daniel Pytel, a nie Antonio Lindbaeck czy Andriej Karpow, którzy punktowali w tym sezonie najlepiej? Powód jest prosty - bo zrobił numer życia. Najpierw nie odbierał telefonów, a potem podał sprawę do firmy windykacyjnej. My z nim nie będziemy się kłócić w mediach. Pytel za podpis dostał 40 tysięcy, ponad 70 tysięcy za jazdę plus silnik od Briana Andersena za 4,2 tysiąca euro. I to jest jazda za darmo? - duma dyrektor śląskiego klubu.

Rekiny zdołały się utrzymać w I lidze, ale ich występ na tym poziomie rozgrywkowym stoi pod znakiem zapytania. Wszystko rozbija się tradycyjnie o pieniądze. - Próbujemy z każdej strony zbudować budżet w Rybniku. Wdrożyliśmy plan naprawczy i czekamy na rozwój wydarzeń. W pomoc włączył się nawet Dominik Kolorz, który miał też swój udział w turnieju Kompanii Węglowej. Po nim wszyscy byli zadowoleni i chcą przyjechać na kolejne. Hampel, Crump czy Gollob - za przyjazd takich zawodników trzeba zapłacić 30 czy 40 tysięcy za sam występ, bez względu na to, ile punktów zrobią - wyjaśnia. - Każdy oczekuje super imprez, wyników, zwycięstw i super drużyny.

Trudno również powiedzieć cokolwiek na temat ewentualnej kadry drużyny, jaka miałaby przystąpić do sezonu 2012 z Rekinem na plastronie. Chętnych nie brakowało, ale brakowało z kolei argumentów w postaci pieniędzy. - Lindbaeck jest gotowy do dalszej jazdy w Rybniku, ale warunek jest jeden - trzeba spłacić zaległości, które wynoszą ponad 300 tysięcy złotych, a my nie mamy po prostu skąd ich wziąć. Nie ma pomocy... Lindbaeck czy Zetterstroem powiedzieli, że chętnie w Rybniku by jeździli, ale warunek jest jeden - kasa - wyjaśnia Momot. - Nie dajmy się zwariować, bo nie wszystko za wszelką cenę. Żużel jest tradycją Rybnika, ale firm w tym mieście, które chcą pomóc, można wyliczyć na palcach jednej ręki.

W opinii jednego ze sterników rybnickiego żużla, trzeba nieco stonować. - Oczekiwania niektórych zawodników są horrendalne. Też bym chciał, żeby spełniły się moje marzenia, żeby jeździli u nas zawodnicy ze światowej czołówki, ale nas na to nie stać - wyjaśnia. Klasowi zawodnicy są w cenie, ale nie dotyczy to tylko tych ze ścisłej czołówki. - W Rybniku kontraktowani są tacy zawodnicy, na jakich nas stać i tyle w temacie.

Rybnicka drużyna słynęła również zawsze z dobrej pracy z młodzieżą, a w kryzysowych momentach to właśnie młodzieżowcy ciągnęli wózek i dawali wiele pozytywnych emocji swoim fanom. Teraz i ich brak, bowiem w bieżących rozgrywkach rybnicka młodzież nie spisała się. - Rybnicka młodzież się nie zgubiła, po prostu nie ma chętnych. Mam nadzieję, że Mateusz Domański wróci do swojej dobrej dyspozycji, bo on nie zapomniał, jak się jeździ na żużlu. Trzeba jednak na to pracować - dodaje dyrektor sportowy teamu z Rybnika. - Nasz wychowanek numer jeden, czyli Kamil Fleger, to powiem krótko - chamstwo. Facet cały rok nic nie jeździł, a sprzętowo był tak samo, jak i wszyscy inni. Wyszkolony w Rybniku i cały czas tu jeździł. Adam Pawliczek poświęcał mu tyle uwagi, ile tylko był w stanie. Dodatkowo, gdy zapytał się go czy pojedzie w jego turnieju pożegnalnym, to pierwsze pytanie, jakie usłyszał, to "za ile", po czym pisze, że ma wyje... na klub. Ja też mam wyje... Jak on ma wyje..., to wszyscy miejmy wyje... przepraszam za słownictwo.

Przyszłość rybnickiego żużla wyjaśni się niebawem, a wtedy poznamy odpowiedź, czy śląska drużyna wystartuje w przyszłorocznym sezonie w pierwszej, tudzież drugiej lidze.

Komentarze (0)