Jak już wiecie, mottem niniejszego cyklu moich artykułów jest refren piosenki zespołu o nazwie, nomen omen, "Strachy na Lachy" właśnie (pasuje jak ulał):
Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch…
No bo żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch…
Za moją kasę!
Rozprawiłem się już z pewnymi rozkosznymi działaczami Unii Tarnów, którzy skutecznie i na wieki ośmieszyli ten klub, żądając od Seby Ułamka i Krzyśka Kasprzaka po prawie 3,8 mln zł za ich słabą jazdę, podczas gdy "Jaskółki" same zalegały tym jeźdźcom po kilkaset tysięcy złotych, a "Kolgejtowi" prawie dużą bańkę! Do tej sprawy jeszcze na chwilę tu wrócę. Potem przyszedł czas na mistrzowski Falubaz, który od 2-3 lat idzie po trupach do celu. Dla sukcesu sportowego porwie się na wszystkie cwaniackie numery świata. A przy jego prezesie-senatorze Robercie Dowhanie wiele mógłby się nauczyć sam Machiavelli. Tak czy siak, to najlepszy żużlowy klub w Polsce i ma najgorętszą publikę, i nadal chciałbym darzyć go swoją sympatią, tylko on mi nie daje szansy. Kiedy ostatnio uderzyłem w stół i skrytykowałem "Myszkę Miki" za różne grzechy i grzeszki, m.in. za naginanie speedwayowego prawa, czy fatalne zachowanie grupki jej kibiców (pod wodzą nowego nieszczęsnego gniazdowego), to natychmiast odezwały się nożyce, czyli zielonogórscy fani, a raczej fanatycy. Poczytajcie ich posty. Oni nie mają nic na swoją obronę! Żadnych merytorycznych kontrargumentów, a jedynie to, że w innych klubach, np. w Gorzowie, Lesznie, itd. też się wyczynia różne brzydkie numerasy. To mi przypomina scenkę z przedszkola:
Pani: - Jasiu, dlaczego nie umyłeś rączek i są brudne?!
- Psie Pani, a Kasia ma brudne majteczki!
Zielonogórskim kibolom dedykuję ten chyba już stary filmik z internetu, na którym śpiewają oni, jakie są barwy żółto-niebieskie. Sympatyczne to nie jest. Oczywiście na płocie płonie szalik Stali Gorzów. Obejrzyjcie sobie to i zobaczcie kim jesteście (a przynajmniej niektórzy z was):
Ze mnie też robiono gangstera, czyli maniana Mariana
Jako prawy dziennikarz wzywam PZM, żeby nie dał licencji Włókniarzowi Częstochowa na starty w Ekstralidze ‘2012. Bo mocno spóźnił się ze spłatą swoich długów, a jeśli PZM chce być poważny i szanowany, to musi respektować własne regulaminy. Ale drugiej strony… mam sentyment do "Medalików". Ich szalona i mistrzowska drużyna "łamaczy desek" z 1974 roku do dziś, obok londyńskiego Hackney (z 1981 roku), Cradley Heath i Sparty z lat 70., wciąż jest moją ulubioną. Cieślak, Jurczyński, Jarmuła, Urbaniec, Goszczyński, Gołębiowski, Bożyk, Tomaszewski, Chmielewski… to była niesamowita ekipa! Józek Jarmuła dla mnie, ówczesnego szkółkowicza żużlowego, był jak Terminator! Barwy biało-zielone też są fajne. Tak więc po cichu w głębi serca, zwłaszcza, że idą podniosłe święta, liczę (tylko nie mówcie nikomu!), że jednak szef PZM Andrzej Witkowski się złamie, a nawet jestem tego pewien, i w końcu da tę upragnioną ekstraligową licencję Włókniarzowi. Ale serce to jedno, zaś rozum mówi: stanowcze nie! Zwłaszcza, że Czewa z tymi swoimi kłopotami finansowymi to od kilku lat recydywa recydywy. Wszystko dlatego, że nawet kiedy z częstochowskiego żużla wycofał się bogaty sponsor Złomrex, to nadambitny prezes Włókniarza Marian "Kefir" Maślanka, wbrew swoim możliwościom nadal śnił te swoje sny o potędze: zbiórka na Hancocka, trzymanie jeszcze przez pewien czas Pedersena, a potem zatrudnienie drogiego Holty. I taka jest teraz cena życia ponad stan, na kredyt (a jak się nie ma miedzi, to się w domu siedzi, nie zaś wybiera na wypasione zakupy). Obecnie Maślanka rezygnuje z prezesury w klubie. W sumie szkoda, bo to jednak fighter, lubię i cenię go za zaangażowanie, choć swoje za uszami ma: niestety, nigdy nie mierzy sił na zamiary. W klubie zostanie tylko doradcą. Pojawił się bowiem nowy, upragniony, bogaty sponsor i wystawi swojego prezia, czyli Marka Polaczka. Co to za sponsor? Już wiecie: to firma, a raczej konsorcjum paliwowe, KJG Company (i powiązane z nią spółki), która dotąd ponoć wspomagała "Szuminę" Szombierskiego. Teraz ma pakiet większościowy we Włókniarzu. Tylko czemu ów nowy upragniony sponsor nie rozpoczął swojego urzędowania od natychmiastowego spłacenia zaległości wobec dotychczasowych zawodników (no zaczął, ale jedynie od Łaguty), co byłoby najuczciwsze i zrobiłoby dobre wrażenie na początek, tylko zaczął od zakontraktowania drogiego Griszy Łaguty i dogadywania się z Harrisem oraz Miśkowiakiem? To było trochę takie na "bezczelna", wobec tych długów. Poważne źródła podają, że Rosjanin wynegocjował sobie taki oto kontrakcik: 300 tysięcy euro za podpis (w tym 900 tys. zł do ręki na dniach), 1500 zł euro za jeden punkcik (!) i 1000 euro za przyjazd na mecz. Bogato! A wciąż przypominam, że w tym czasie "Medaliki" zwisały innym żużlowcom na skrzydło ok. 800 tysięcy złociszy! Na szczęście, wszystko zostało już uregulowane. Można jednak było wcześniej. Że się czepiam? Pewnie tak. A wy się nie czepiacie? Czytam np. na różnych forach żużlowych wasze wpisy:
" Skoro KJG to firma paliwowa, to znaczy, że teraz Włókniarzem będzie rządzić… mafia paliwowa, a na plastronie drużyny będzie tradycyjny lew, tyle że ze złotym łańcuchem na szyi i takimże sikorem na łapie".
Strasznie to "dowcipne". Złośliwe pijecie tu do okazałego, wypasionego zegarka (sikora), jaki na konferencji prasowej miał jeden z szefów KJG.
No więc w innym medium już napisałem i powtórzę to jeszcze raz, bo warto i mus jest (w końcu SportoweFakty.pl docierają niemal pod każdą strzechę):
No to ja was internetowe nygusy zaraz odpytam: A macie jakieś dowody (he, he, poza wspomnianym, wypasionym sikorem), że to jest jakakolwiek mafia??? A skoro nie macie, to się zamknijcie. I tyle. Widać, bezinteresownie lubicie obrzucać innych błotem. Takie hobby? Ja nie jestem śledczym, lecz wiem, że ludzi nie osądza się po ich wyglądzie czy zegarkach, jakie noszą. I nie każdy biznes musi od razu śmierdzieć. I cieszę się, że znaleźli się chętni do ratowania zasłużonego częstochowskiego żużla. I za to im serdecznie dzięki!
Panowie z KJG, nie przejmujcie się ! Ja mam podobne problemy z nieżyczliwymi internautami. Mnie też na forach fałszywie oskarżano, że chłopak z miasta jestem, bo niby w latach 91-92 byłem "adwokatem diabła", czyli wrocławskiej firmy ASPRO (sponsorowała żużlową Spartę i niekiedy bez sensu doklejano jej łatkę "mafii"), bo przyjaźnię się i trenowałem boks z Leszkem Cz., Piotrem Sz., Marcinem B. i z innymi, o których prasa pisała onegdaj "przywódcy wrocławskiego gangu" (na szczęście, już powychodzili z więźnia), bo trenowałem z fajnymi chłopakami że Świdnicy, o których media właśnie nadają: "Trwa proces gangu świdnickich bokserów". A z nich tacy gangsterzy jak z koziej… Po prostu takie określenie fajnie się sprzedaje w mediach i na forach internetowych.
Dlatego panowie z KJG proszę, nie przejmujcie się durnymi wpisami w necie i róbcie swoje dla dobra speedwaya, aczkolwiek, reasumując: uczciwie przyznam (choć serce mi krwawi), doceniając wasze starania, że tym razem Włókniarz za karę, za opóźnienie w spłacie swoich długów, nie powinien dostać ekstraligowej licencji (podobnie jak każdy, kto się z tym spóźnił). Kto wie, może nic na siłę i warto zacząć budować zespół i klub od pierwszej ligi? Byle na zdrowych zasadach i trwałych podstawach?
Ponoć w piątek przekonamy się, czy Włókniarz zostaje Ekstralidze. Nie zazdroszczę PZM-otowi, bo każda decyzja będzie tu zła!
Kibice spod Jasnej Góry w desperacji robili jakieś licytacje i zbiórki pieniędzy, żeby tylko zatrzymać starszego Łagutę u siebie. Ponoć zebrali ze… 4 tysiące złotych. I wcale się z nich tu nie śmieję, bo to fajna sprawa. Natomiast wygłupili się zupełnie gdzie indziej. Był plebiscyt na najlepszego żużlowca w historii Włókniarza Częstochowa. Więc oni wymyślili sobie, że wzruszą starszego Łagutę i on u nich zostanie z sentymentu (jak wiemy, ostatecznie został, ale tylko dla dużej kasy). Naiwni! Gremialnie zagłosowali więc na niego i Łaguta wygrał! Po jednym sezonie w barwach "Medalików", których zresztą chciał niedawno opuścić w poszukiwaniu większych zarobków! A gdzie Stefan Kwoczała, Marian Kaznowski, Stanisław Rurarz, Sławek Drabik, Marek Cieślak, Józef Jarmuła, czy inni? Ludzie, wyście upadli na głowę, albo głosowały dzieci neostrady, które na żużel chodzą od dwóch lat! To po prostu dramat i kolejne ośmieszenie częstochowskiego żużla!
Pełnia lata, czyli koniec żużlowych atrakcji, życzymy udanych wakacji
Nie może być tak, żeby kilka drużyn kończyło ligowy sezon już w lipcu, czyli w połowie lata! To chore!!! I zabijające żużel. Charyzmatyczny sponsor Orła Łódź Witold Skrzydlewski stwierdził w mediach, że inni prezesi pierwszoligowych klubów nie są zainteresowani dłuższymi i bardziej rozbudowanymi rozgrywkami (czyli np. połączeniem I i II ligi), bo… wolą zapłacić zawodnikom wielkie pieniądze, żeby ci jeździli krótko. Czyli silna drużyna jedynie na kilka meczów. A co z kibicami? A co z propagowaniem speedwaya? W Ekstralidze co poniektórzy także przestali się ścigać w sierpniu. A przecież ludziska wracają z wakacji i chcą sobie we wrześniu, złotą polską jesienią, pochodzić jeszcze na żużlową ligę! Facet od takiego kalendarza i regulaminu powinien się rozpędzić i walnąć głową w ścianę, to może mu przejdą takie głupoty.
Szefowa WTS-u Krystyna Kloc jeszcze wczesną jesienią napisała mi w mejlu mniej więcej tak:
"Uważam, że w przyszłym roku powinniśmy rozmawiać w Ekstralidze na temat regulaminu z podziałem na rundę zasadniczą i play off, ale i z dłuższą przerwą w wakacje. Tę przerwę można by wykorzystać na wszelkie eliminacyjne zawody indywidualne, a dzięki niej wydłużyłby się okres przygotowań do ligowej rundy play off, która mogłaby przypadać na początek września. W owej przerwie warto by było wprowadzić również tzw. okienko transferowe, które umożliwiłoby klubom zakontraktowanie nowych zawodników, jeśli sytuacja kadrowa do tego by je zmuszała. Co Ty na to?"
Odpisałem wtedy Pani prezes Krysi: "Twoje regulaminowe propozycje są sensowne, tylko ktoś może tu kontrargumentować, że zbyt wielu kolejek ligowych też nie powinno się przerzucać na późną jesień, bo wtedy te rozgrywki może storpedować jesienna słota. U nas bowiem albo susza, albo powódź. Trzeba to jakoś wypośrodkować z wyczuciem. I może nie dotychczasowy play off, a zamiast niego po rundzie zasadniczej podział na grupę walczącą o mistrzostwo oraz drugą, broniąca się przed spadkiem i walka na zasadzie każdy z każdym w ramach obu tych grup? Należy to wszystko mądrze przeanalizować i przedyskutować. Proponowane przez Ciebie okienko transferowe przed jesienią także ma oczywiście swój sens."
A co wy o tym sądzicie? Jakie macie pomysły na to, żeby klubom sezon ligowy nie kończył się w pełni lata? Teraz w Ekstralidze sytuacja się zmieniła, bo zamiast ośmiu, mamy już dziesięć drużyn, a więc meczów będzie więcej. Zobaczymy jednak, jak to zafunkcjonuje w praktyce, czyli w praniu. Ale w niższych ligach raczej nihil novi w tej materii… No chyba, że mnie coś ominęło w regulaminach.
Łobzenko lepszy od Balińskiego!?
Ja nie jestem przeciwny KSM-om, ale ten dolny powinien być realniej skonstruowany, gdyż nie tylko Sparta Wrocław miała z nim problemy w minionym sezonie, ale na początku rozgrywek borykał się z nim także porozbijany wówczas Unibax Toruń! I nie może być tak, że wynalazki typu Maksim Łobzenko czy inny Witalij Łysak, bądź niejaki Cory Gathercole mają urzędowo przyznany wysoki KSM 6.50, czyli większy niż Damiana Balińskiego, Lee Richardssona, Bjarne Pedersena i Tomka Jędrzejaka. Co to za bzdura!? Kto to (ów KSM dla wynalazków) w ogóle ustalał i na podstawie jakich wyliczeń, bądź wyników?
Skandal: przyjdź pan po pensję za pół roku!
Po spotkaniu prezesów pierwszoligowych, na SportoweFakty.pl ukazała się szokująca wypowiedź prezesa GTŻ Grudziądz Zbigniewa Fijałkowskiego. Oto najlepsze kwiatki z niej:
Sytuacja jest tego typu, że jeżeli zawodnik decyduje się na podpisywanie ugod z klubem, który raz, czy dwa razy mu nie zapłacił, to on również powinien ponosić za to jakąś odpowiedzialność. (…) Sytuacja jest bardzo ciężka. Dodatkowo termin spłaty zadłużeń jest bardzo krótki. Zostają nam trzy miesiące na spłacenie zaległości w miesiącach zimowych. Uważam, że gdyby termin został przesunięty do końca pierwszej rundy rozgrywek rundy zasadniczej, to nie byłoby tutaj krzywdy dla nikogo.
Jak słyszę, ponoć to nie był pomysł samego Fijałkowskiego, którego cenię za to, że na własnych barkach dzielnie i z pomysłem dźwiga grudziądzki żużel. Co więcej, dochodzą mnie głosy, że przytoczony powyżej cytat z wypowiedzi szefa GTŻ-tu - jak rzekomo on twierdzi - to niby była… nadinterpretacja dziennikarza. Ja jednak wierzę w profesjonalizm reporterów SportoweFakty.pl, czyli moich kolegów redakcyjnych. Co więcej: szanowny prezes Fijałkowski nigdy tego nie sprostował! A więc? Tak, czy siak, jeżeli w ten sposób rozumują szefowie klubów pierwszo, a pewnie i drugoligowych, to jestem na kolanach! Najpierw prezesi podpisują z żużlowcami wirtualne, kosmiczne kontrakty, żeby tylko przechytrzyć konkurencję, a potem się okazuje, że nie są w stanie wypełnić tych umów przez cały długi rok! Potrzebują na to dodatkowe pół roku! I to bez żadnych gwarancji! Prezes Fijałkowski zapodaje (powtarzam: jak dotąd nie sprostował tego!), że… nie będzie tu krzywdy dla nikogo! Kpi? Ciekawe, jakby się czuł, gdyby pracodawca wezwał go do siebie na dywanik i oznajmił mu: - Wiem, że wbrew naszej umowie wypłaciłem panu tylko część wynagrodzenia, ale po resztę proszę się zgłosić do mnie za pół roku!
Co ciekawe, GKM Grudziądz, zamiast najpierw spłacić długi wobec dotychczasowych swoich zawodników, to zmontował sobie naprawdę mocny nowy skład na sezon ‘2012! Trochę bezczelne, nie?
Przypominam, że zawodnik nie tylko ma wydatki związane z coraz droższym sprzętem (np. nowe tłumiki), całą logistyką, ale przecież musi także coś jeść, w coś się ubrać, utrzymać rodzinę i zaoszczędzić na zimę, kiedy nie jeździ i nie zarabia. A co mu proponuje Fijałkowski? Pół roku czekania na forsę! Z całym szacunkiem dla Pana, Panie Prezesie, ale jak tu żyć?
Przypominam też, że to szefowie klubów wiedzą, jakim będą dysponowali budżetem i ile mogą wydać, a nie zawodnicy, którzy do takich informacji nie mają przecież dostępu i bez mydła łykają wszystkie obiecanki działaczy. Tymczasem, grudziądzki prezes powiada, że jeźdźcy muszą ponieść odpowiedzialność za to… że klub wobec nich jest niewypłacalny. A do tej pory myślałem, że szczyt bezczelności to zapytać się powodzianina:- Jak się panu powodzi? Czy się panu nie przelewa?
Szukaj żużlowcu wiatru w polu
W Rybniku mają ponoć milion złotych długu jako stowarzyszenie. Opowieści pana Momota z RKM-u, że borykają się z długami po poprzednikach wzruszają, ale ja się zapytam: dlaczego pan prezes Pawlaszczyk mówił na naszych "SF" już dość dawno, że 85 % starych długów rybniczanie już spłacili? Teraz ponoć mniej więcej ci sami działacze chcieliby nowy sezon rozpocząć ewentualnie jako spółka sportowa (w I lub II lidze) z nowym prezesem jako listkiem figowym dla zmyłki. To młody człowiek - kibic. Listek figowy, jak nic. A dla mnie zwykła kaszana. I niby, niby chcą oni spłacić zawodników, tylko czy to się im - biedakom - uda? Gdyby się nie udało, to poszkodowani żużlowcy raczej już nigdy nie odzyskają swoich pieniędzy, nawet na drodze sądowej, bo przecież w stowarzyszeniu nikt za nic nie odpowiada!
Rozwińmy i doprecyzujmy tę myśl: stowarzyszenie RKM Rybnik ma milion długu i zdaje się - jak mi podpowiadają tu i ówdzie - zaledwie 4 tysiące zł majątku klubowego (sic!). Żadna firma windykacyjna nie chce się przeto podjąć odzyskania od nich czegokolwiek (powtarzam: w stowarzyszeniu nikt personalnie za nic nie odpowiada) no i trudno, by w tej sytuacji, ktoś zaryzykował i kupił taki dług od zawodnika, choćby za 60-80% jego wartości, co bywa praktykowane. Koszmar! No więc rybnickie stowarzyszenie niby chce spłacić długi, tylko z czego? Do tego tamtejsi działacze nie zamierzają podpisywać żadnych zobowiązań co do spłat, żeby... nie obciążać nowej spółki.
Z kolei, w Poznaniu spółka żużlowa, prowadząca drużynę "Skorpionów", nienawidzi się z tamtejszym speedwayowym stowarzyszeniem. Spółka ma zaległości wobec zawodników i raczej padnie, no to teraz stowarzyszenie chce zbudować własny ligowy team "Skorpionów" i liczy na licencję, jako zupełnie nowy, niezależny twór. A zostawieni w tej sytuacji sami sobie dotychczasowi poznańscy zawodnicy ze swoimi wierzytelnościami, jeśli ostatecznie nie zostaną one spłacone, będą mogli co najwyżej ścigać szefów żużlowej spółki po sądach, czyli w polu. A to ktoś z działaczy pójdzie na długie chorobowe i nie będzie mógł brać udziału w ewentualnym procesie, a inny to w ogóle nie będzie miał majątku… W tym kraju takie numery to "normalna" i powszechna praktyka.
Tymczasem, władze polskiego żużla (PZM i GKSŻ) twierdzą, że - według prawa - muszą wydać licencje rybnickiej spółce i poznańskiemu stowarzyszeniu, bo to są zupełnie nowe podmioty bez ciągłości po poprzednikach. Ejże, czyżby? Zarówno w Rybniku, jak i w Poznaniu - z tego co wiem i pewnie można to sprawdzić - są nazwiska działaczy, które się powtarzają, czyli ciągłość personalna jest. Kiedyś udowodniono to Ostrowowi i - o ile dobrze pamiętam - przez to nie udało im się tam uciec od długów wobec żużlowców, jak to teraz cwanie próbują zrobić Rybnik i Poznań.
Jeżeli więc PZM i GKSŻ dadzą się obecnie nabrać na ten numer, to niech je gęś kopnie. Tylko postawienie warunku: "spłacicie zawodników, to dostaniecie licencję", jest jakąkolwiek szansą dla poszkodowanych w tej sprawie żużlowców.
A jednak będzie jeszcze trzecia część tego cyklu żółcią ociekającego. Ale jak tu nie wyjść z nerw, gdy takie rzeczy się dzieją w polskim żużlu! W majestacie speedwayowego prawa. Dziki Zachód! CDN.
Bartłomiej Czekański
PS. Felieton został napisany przed decyzją Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Związku Motorowego, które rozpatrzyło odwołania klubów od decyzji dotyczącej przyznania licencji na sezon 2012.