Do kolizji doszło w 4. biegu. Dawid Cieślewicz aż do momentu wejścia w drugi łuk znajdował się na prowadzeniu. Wtedy sfaulował go zawodnik gospodarzy Jan Jaros, który przeprowadził atak tuż przy krawężniku (gdzie znajdował się Cieślewicz). Obaj żużlowcy sczepili się motocyklami i z całym impetem uderzyli w bandę. - Upadek wyglądał fatalnie - wspomina członek zarządu Startu, Arkadiusz Rusiecki. - Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby w Krośnie nie było dmuchanej bandy.
Początkowo z zawodnikiem gości był bardzo utrudniony kontakt. Po kilkunastu minutach Cieślewicz udał się do parku maszyn o własnych siłach. Nie było jednak możliwości, żeby wziął udział w dalszej części zawodów. - To byłoby zbyt ryzykowne, bowiem zaraz po upadku Dawid narzekał na silny ból w klatce piersiowej i miał problemy z poruszaniem się. Istniało podejrzenie uszkodzenia żeber. Kiedy znamy już końcowy wynik, to możemy żałować, że straciliśmy jednego z naszych najlepszych zawodników. Z Dawidem w składzie na pewno byśmy nie przegrali - dodaje Rusiecki.
Obecnie Cieślewicz jest mocno poobijany. Nie wiadomo jak długo potrwa jego przerwa w startach. - Do kolejnego meczu ligowego mamy trzy tygodnie, więc można mieć nadzieję, że do tego czasu Dawid będzie już w pełni sił - kończy działacz gnieźnieńskiego klubu.