Przepych(anki) Łodzi

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Orzeł Łódź to drużyna, która w swojej kadrze w ostatnich dwóch sezonach posiadała 37 zawodników, z czego 19 w tym sezonie. Paradoksalnie Orzeł musiał oddać spotkanie ze Startem Gniezno walkowerem z powodu.. braku zawodników zdolnych do jazdy!

Prezes Orła Łódź - Joanna Skrzydlewska, w jednej z wypowiedzi dla SportoweFakty.pl podkreślała, że stawia na zawodników zagranicznych, bo są oni bardziej profesjonalni i tańsi niż polscy żużlowcy. Z kolei sami zawodnicy podkreślają, że ku ich zdumieniu Orzeł, to klub prowadzony bardziej profesjonalnie niż inne kluby z wyższych lig w Polsce, w których mieli okazję startować. Jednak coś w tym na pierwszy rzut oka dobrym mechanizmie nie działa. Co o tym zadecydowało?

Po pierwsze pech. Kontuzja Zdenka Simoty, z pewnością skomplikowała sytuację kadrową Orła zwłaszcza, że był on jednym z pewniejszych punktów drużyny. Później kolejno kontuzje odnosili Denis Sajfutdinov, Robert Mikołajczak i Stanisław Burza. W dyspozycji trenera nadal pozostawała jednak spora grupa zawodników, którzy mogliby reprezentować klub. Tutaj jednak dochodzimy do kolejnego "grzechu" łódzkiej drużyny. Być może jest tak, jak twierdzi prezes Skrzydlewska, że zawodnicy zagraniczni są bardziej profesjonalni i tańsi, jednak ich zasadniczy minus polega na tym, że bardziej prestiżowo traktują starty w ligach zagranicznych niż polskiej II lidze. Stąd w przypadku kolizji terminów, wybierali lub zobligowani byli kontraktami do startów w ligach zagranicznych. Czy można było tego uniknąć? Oczywiście, że tak. Odpowiednie sygnały docierały już wcześniej. Ileż było spotkań z drużynami z ogona tabeli, w których Orzeł jechał w optymalnym składzie, a praktycznie drugi garnitur reprezentował go w najważniejszych spotkaniach sezonu. Wówczas taki a nie inny skład argumentowano koniecznością startów za granicą. Jak się okazuje nie wyciągnięto jednak wniosków i nie ustalono w kontraktach z zawodnikami konieczności startu w najważniejszych spotkaniach.

Poza kontuzjami i wadliwymi kontraktami jest jeszcze jeden aspekt, który spowodował nerwowość w posunięciach łódzkich działaczy. Orzeł aż cztery spotkania przegrał jednym lub dwoma punktami. Wówczas sporo mówiono na temat zastosowanej przez trenera taktyki. Między innymi w meczu ze Speedway Miskolc aż prosiło się o zastosowanie "dżokera" w biegu trzynastym. Trener wybrał jednak inny wariant i jak się później okazało, miało to decydujący wpływ na wynik spotkania.

Jak widać, okoliczności niesprzyjających łódzkiemu klubowi było kilka. To spowodowało nerwowość ruchów działaczy Orła, którzy ostatecznie zdecydowali, że nie pojadą na spotkanie w Gnieźnie. Nie pomogły pisma wysyłane do Głównej Komisji Sportu Żużlowego, która zasłaniała się regulaminem. Kto miał zatem rację? GKSŻ czy Orzeł Łódź, który decyzję GKSŻ uznał za niezgodną z duchem sportu? Regulamin jest jeden. I musi być on przestrzegany w stosunku do wszystkich klubów jednakowo. Tak postąpiono w tym przypadku i działacze Orła nie mogą mieć o to pretensji. Mogą mieć je do siebie o to, że przyjęli taką, a nie inną politykę kadrową. Dla polskiego sportu żużlowego to na pewno strata, że klub o solidnych podstawach finansowych, prawdopodobnie kolejny sezon spędzi w II lidze, mimo, że działacze głośno mówili o chęci awansu. Jednak o tym, czy przed kolejnym sezonem błędy nie zostaną powielone, zadecydują łódzcy działacze. Oszczędzą w ten sposób sobie nerwów i niepotrzebnych przepychanek z przekładaniem spotkań ligowych.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)