Jarosław Kalinowski: Rawickie kuriozum

Czy wiecie jak na brytyjskich torach wygląda egzamin na licencję żużlową? Otóż nie ma go wcale. Więc jak uzyskuje się uprawnienia do jazdy? Ano kupuje się całoroczną licencję za 100 funtów lub jednorazowo na zawody za 10 funtów. Jak to? Zapytacie zdumieni?

Nikt nie weryfikuje czy kandydat na jazdę na torze żużlowym zna wymiar poziomy i pionowy spłaszczonej kulki na końcu dźwigni sprzęgła? No i znowu odpowiedź brzmi NIE. Zapewniam tutaj, każdego czytelnika i czytelniczkę, że gdyby jutro chcieli być posiadaczami licencji żużlowej, to wystarczyłoby ją wykupić i nic poza tym.

Na Wyspach, gdzie mamy do czynienia z wyjątkowo rygorystycznymi i czasami kompletnie dziwacznymi przepisami bezpieczeństwa w zakresie pracy, w zawodach żużlowych mamy do czynienia z całkiem sporą dozą zaufania do zdrowego rozsądku ludzi prowadzących kluby, trenerów czy wreszcie samych zawodników. Oczywiście może pozostać sprawą dyskusyjną na ile ma zdrowego rozsądku osoba jadąca 100km/h motocyklem bez hamulców...

Wracając teraz do czytelnika X czy Y, który podczas pobytu na stadionie w Rye House czy Coventry, wykupiłby licencję, czy ktoś by go uwzględnił w składzie drużyny? Oczywiście, że nie. To znaczy nie bez wcześniejszego zweryfikowania jego umiejętności. Otóż po 70 latach istnienia ligi brytyjskiej okazuje się, że jakiś egzamin na licencję nie jest i nigdy nie był potrzebny. Czy zawodnik musi znać wymiary wspomnianej wcześniej kulki? Nie musi, może, ale nie musi i żaden egzamin nie spowoduje, że będzie jeździł bezpieczniej czy lepiej.

To że nie istnieje żaden formalny egzamin na licencję nie oznacza, że zawodnik nie jest zwolniony z przestrzegania przepisów żużlowych. Jeśli pojawi się w parkingu maszyn z motocyklem ze złą oponą, gaźnikiem czy nieprzepisowym wyłącznikiem zapłonu to tylko i wyłącznie jego problem. Po prostu nie zostanie dopuszczony do zawodów i tłumaczenie "że nie wiedział" będzie tylko i wyłącznie świadczyło o jego ignorancji.

W swojej krótkiej karierze sędziego żużlowego na Wyspach zdarzało mi się lekko naginać przepisy, ewentualnie przymykać oko na pewne nieścisłości. Podam przykład: w parkingu maszyn powinny się znajdować co najmniej dwie 9 litrowe gaśnice piankowe oraz jedna 4 kilogramowa gaśnica proszkowa lub 5 kg CO2. Czy zdarzało się, że było 5 gaśnic piankowych i jedna 3kg proszkowa? Oczywiście! Czy stanowiło to pretekst do odwołania spotkania? Owszem tak! Czy kiedykolwiek z tego powodu ktokolwiek odwołał mecz? Raczej nie!

Dlaczego? Bo zawsze wszyscy wychodzili z założenia, że nie mamy do czynienia z idiotami i to, że gaśnica proszkowa jest o 1 kg mniejsza, to tak naprawdę pryszcz skoro mamy do dyspozycji o dwie albo trzy więcej gaśnice piankowe. Oczywiście nie do zaakceptowania byłoby zignorowanie nieobecności karetki, albo braku ratowników pierwszej pomocy. Jednak to taka dyskretna różnica pomiędzy logiką a byciem służbistą i idiotą w jednym.

Na Wyspach każdy sędzia chce kryć swoje cztery litery i takie drobne nieścisłości były notowane w raporcie zawodów. Jeśli po drugim lub trzecim razie na stadionie ciągle były niehomologowane gaśnice, niewymiarowe maty pod motocykle czy cokolwiek innego naruszającego przepisy to wówczas na klub mogła być nałożona kara jednak nigdy bzdet nie powodował odwołania zawodów.

W dniu dzisiejszym zawody w Rawiczu zostały odwołane z powodu tego iż Piotr Świst, zawodnik startujący na torach od prawie 30 lat miał stempel w książeczce zdrowia z "praktyka prywatna przychodni medycyny sportowej Jerzy Sołtys" a nie z "lekarz medycyny sportowej". Nie wierzyłem swoim własnym oczom... sprawdziłem raz, później drugi a tu wciąż ten piramidalny idiotyzm bił po oczach. Otóż zawodnik, który na torach jest obecny od chyba 1984 roku śmiał iść do złego lekarza, otóż chyba sędzia uznał, że pan Piotr Świst, który to po wypadku w Wiener Neustadt kiedy to był w stanie śmierci klinicznej chyba ma skłonności samobójcze, pan sędzia zwątpił w rozsądek zawodnika.

Czytam teraz wywiad z Szymonem Kiełbasą, który mówi iż „Gdybyśmy tak nie robili, to mógłby je podpisać nawet weterynarz”. Panie Szymku w Anglii od 70 lat nikt nikomu nie podpisuje i liga istnieje, w Anglii jakby ktoś chciał jeździć, kto nie ma nogi albo oka to były dopuszczony, tak długo jakby na to zgodziły się osoby prowadzące drużynę. Skoro ktoś jeździ 100km/h na motocyklu bez hamulców, wraz z 3 innymi szaleńcami to czy to komukolwiek sprawia jakąkolwiek różnice, kto podpisał książeczkę zdrowia? Mamy do czynienia z oczywistą biurokratyczną bzdurą i jeszcze bardziej żenujące jest to, że sędzia z tego powodu zmarnował popołudnie licznej jak na rawickie warunki publiczności. Nie nawołuję tu do łamania przepisów i ignorowania bezpieczeństwa zawodów, ale naprawdę trudno mi uwierzyć, że Piotr Świst chciał wyrządzić sobie jakąkolwiek szkodę. On i tak bardzo dużo ryzykuje zdrowiem i życiem w każdym biegu i robi to z całkowitą świadomością możliwych konsekwencji, to czy jego ciśnienie zostało zbadane przez lekarza medycyny sportowej czy przez „praktyka prywatna przychodni medycyny sportowej Jerzy Sołtys” jest kompletnie bez znaczenia. Po prostu jest pewien idiotyczny przepis, z powodu którego sędzia zdecydował się odwołać zawody.

Zamiast zachęcać do przybywania na stadiony to co jakiś czas w naszym żużlu wypływają na wierzch takie bzdury. Dzisiaj kilkaset osób zostało odesłanych z kwitkiem do domu, pewnie połowa z nich już więcej nie zajrzy na malutki stadion "Niedźwiadków" bo co jak następnym razem się okaże, że spryskiwacz polewaczki na dysze nastawione pod złym kątem?

Komu dzisiaj została wyrządzona krzywda? Wszystkim! Zawodnicy nie mieli okazji zarobienia pieniędzy, fani zmarnowali czas a ci co byli po raz pierwszy byli pewnie po raz ostatni, ci co przybyli dopingować Victorie z Piły zmarnowali i czas i pieniądze na przejazd a zarząd drużyny rawickiej musi zapłacić wirażowym, obsłudze medycznej i ochronie nie mając żadnych wpływów z biletów.

Serdecznie gratuluję popularyzacji speedwaya w małych miasteczkach.

Źródło artykułu: