Tomasz Lorek: Cud żużlowego serca, cz. 1

Kawa wypita na promie płynącym do norweskiego portu Kristiansand nie postawiła na nogi. Była z gatunku tzw. siekier, ale zmęczenie długą podróżą zrobiło swoje. Bus sennie przemierzał kręte odcinki szosy. Mężczyzna siedzący za kierownicą, noszący uroczy przydomek Nenes, w milczeniu przyglądał się norweskim krajobrazom. W powietrzu czuć było wiosnę.

W tym artykule dowiesz się o:

Nagle Nenes, zupełnie świadomie, wykonał kontrolowany skręt w lewo, po czym błyskawicznie skierował busa w prawą stronę. Bus wykonał zygzak, przebudził się ze snu, zrzucił kołdrę zmęczenia. - Nie śpimy, nie śpimy, zwiedzamy, jedziemy panowie - zakomunikował Nenes. Bimbo, mechanik śpiący sobie w najlepsze (wszak wyznaje latynoską filozofię: "nie miej wrzodów na żołądku, rób wszystko powoli, nie stresuj się"), otworzył niemrawo oczy. Uśmiechnął się, bo sam wielokrotnie budził w ten sposób towarzyszy podróży. Czynił tak po części dlatego, bo chciał z kimś porozmawiać, a po części dlatego, że zauważył coś ciekawego na szosie.

Nenes nie mógł oderwać oczu od przepięknego fjordu, dlatego wybudził Bimbo i Grega Walaska ze snu. Nie pytając nikogo o zdanie, zjechał na pobocze, zatrzymał busa i jął podziwiać cuda natury. Nic dziwnego. Niegdyś sam król Norwegii, Harald V, kazał przystanąć orszakowi w tym miejscu. Harald V nie przestawał dziwować się zapierającym dech w piersiach widokom. Nenes nie miał na sobie królewskich szat, zaledwie poczciwą podkoszulkę, ale jego dusza kroczyła po wyściełanych wrażliwością salonach monarchy. Na twarzy Nenesa zagościł uśmiech. Był jak dziecko, któremu pokazano nową zabawkę.

Przejmująca cisza dookoła. Z rzadka dało się słyszeć śpiew ptaków. Wiatr wędrował cichutko po skalnych załomach. Jego podmuchy zdawały się grać wzruszającą melodię ze suity "Peer Gynt" Edvarda Hagerupa Griega. Tak, Edvarda Griega, Chopina Północy. Chłopcy jak jeden mąż zastygli zatapiając wzrok w zieleni drzew, niebieskiej wodzie i surowości skał. Greg Walasek był dumny, że ma załogę wrażliwą na piękno przyrody, ale nie zapomniał o zegarku na dłoni.  - Hej, Blomfeldt - rzekł Greg do Nenesa. - Pięknie tu, chciałbym sam posiedzieć do wieczora, posłuchać dobrego bluesa, ale do Elgane jest jeszcze szmat drogi, a nie zapomnij, że dziś mamy ważne zawody. Nenes wysłał jeszcze jedno płomienne spojrzenie w stronę fjordu, po czym wskoczył za kierownicę i bus natchniony pięknem Norwegii pomknął w stronę Elgane.

Nie było żadnej hotelowej rezerwacji, pielgrzymujący rycerze speedwaya nie wiedzieli gdzie przyjdzie im zmrużyć oczy. Urok cygańskiego stylu życia. Wrzątek podarowany przez właściciela przydrożnego baru, naprędce zjedzone kanapki, kubek gorącej herbaty i szalona walka z umykającym czasem. Kiedy słońce stało wysoko na niebie, nikt nie wiedział, że norweski gospodarz z okolic Stavanger zauroczony nowo poznaną dyscypliną sportu podejmie Nenesa, Bimbo i Grega przepysznym czerwonym winem. Przepiękna spontaniczna reakcja po obejrzeniu żużlowych zawodów, nocleg w drewnianej chatce pamiętającej XVIII wiek, a za oknem maj. Rano pobudka, śniadanie i dalej w drogę.

Nenes nie boi się ciężkiej pracy, ale nie żyje samym speedwayem. Zawsze potrafi znaleźć chwilę wolnego, aby zatopić się w lekturę książki o karierze Martiny Navratilovej. Nenes nie odmówi sobie rozkoszy konwersacji na temat bezglutenowej diety Novaka Djokovicia, topspinu Rafaela Nadala i zamiłowania Ivana Lendla do obrazów autorstwa Alfonsa Muchy. Łyknie pysznej herbaty z cytryną i miękko, subtelnie przejdzie do frapującego fenomenu jakim jest rywalizacja pomiędzy Barcą a Realem Madryt. Po chwili przeskoczy w świat bundesligi i zacznie rozwodzić się nad grą Philippa Lahma i Bastiana Schweinsteigera. Skosztuje jabłka i będzie zachwycał się historią genialnego Hanusza, który zapłacił utratą wzroku za konstrukcję Orloja, zegara zdobiącego praski ratusz.

Nenes, człowiek zafascynowany fantazją żużlowców, ale uwielbiający również surfować po innych dziedzinach życia. Ponadto cudownie zakochany w swojej kobiecie i córeczce… Jadł chleb z niejednego pieca. Walasek, Bjerre, Holta. Teraz częstochowski mechanik pracuje w teamie Andreasa Jonssona.

Jakież to piękne, że Nenes, znający smak gorzowskiego parku maszyn z czasów kiedy pracował u Rune Holty, teraz odwiedzi nadwarciański gród w roli mechanika Andreasa Jonssona. Tego Szweda, który wzrusza się na widok swojego dziecka, tak samo jak Nenes. Szweda, który 12 lat temu w Gorzowie Wielkopolskim odniósł swój pierwszy wielki sukces. W 2000 roku Andreas został mistrzem świata juniorów.

Jonsson czuł wtedy na plecach gorący oddech Krzysztofa Cegielskiego, Jarka Hampela i Alesa Drymla, ale wytrzymał presję i sięgnął po złoto. Gdy w grudniu 2000 roku Andreas przyjechał na galę FIM do Monte Carlo, motocyklowi dygnitarze zachodzili w głowę skąd u Szweda tyle słonecznej energii. Adrenalinas śmiał się, był najbardziej pogodnym mistrzem świata w sportach motorowych. Swoboda, spontaniczność, fantazja, a w tle kasyno, owoce morza, szybkie samochody i luksusowe wnętrza hotelu.  Rywali miał zacnych, bo do Monte Carlo zjechali wówczas tacy mistrzowie jak Locatelli, Jacque, Edwards, Smets, Lampkin czy Salminen.

AJ jest człowiekiem, który sprawnie posługuje się językiem polskim, uwielbia zgłębiać tajemnice lodowców, lubi muzykę alternatywną, ale nade wszystko ceni familię i harmonię w warsztacie. Bardzo ostrożnie podchodził do współpracy z doświadczonym tunerem, Carlem Blomfeldtem. Carl zjadł zęby na speedwayu. To jegomość z romantycznego pokolenia, które nie bało się katorżniczych podróży busem pomiędzy Anglią a Polską. Niezwykłe, ale Carl nie stracił zamiłowania do dalekich podróży. Meksykańskie Cancun to wymarzone miejsce wypoczynku po uciążliwym sezonie. Carl, pół Kanadyjczyk, pół Szwed, uwielbia odpoczywać w rytmie cudownej trąbki. Mariachi i burritos, aż chce się żyć…

Jonsson wiedział, że cuda nie zdarzają się w ciągu jednej nocy. Potrzebował czasu, aby zgrać się z Carlem. Owoce współpracy były dorodne. W 2011 roku AJ po raz pierwszy sięgnął po medal IMŚ. Srebro smakowało wyśmienicie. Ktoś powie, że Carl to gwarancja sukcesu, bo czego się nie dotknie, zamienia w cenny kruszec, ale w sporcie nigdy nie można być niczego pewnym. Owszem, na sprzęcie Blomfeldta po złoto IMŚ sięgali tacy dżokeje jak Sam Ermolenko, Billy Hamill i Tony Rickardsson, ale mariaż z Leigh Adamsem nie był już tak udany. Chemia, pierwiastki fruwające w powietrzu, intuicja, szczęście - to wszystko musi zagrać, aby współpraca zawodnika z tunerem zakończyła się sukcesem.

Opiekunem ekipy Reszty Świata będzie rodak Andreasa, wielki mistrz Tony Rickardsson. Tony zna smak ścigania się na gorzowskim torze. Doskonale pamięta czasy Pergo, zacięte pojedynki z Tomaszem Gollobem i srebrny medal DMP wywalczony w 1997 roku. Żużel ma ogromne szczęście, że Tony Rickardsson wybrał ten sport rezygnując z kariery zawodowego hokeisty. Tony wprowadził mnóstwo innowacji, z których do dziś korzysta żużlowy światek. Motorhome, fachowiec odpowiedzialny za uwalnianie rezerw w ludzkiej psychice, odpowiednia dieta, łączność z mechanikami, nowoczesny sposób rozgrzewki przed zawodami, eksperymenty z ramą motocykla, oficer prasowy, praca nad koncentracją, żelazna samodyscyplina. Tony pokazał, że żużlowiec może być gwiazdą wykraczającą poza ramy sportu. Genialnie tańczy, wspaniale radzi sobie z kamerą, swobodnie porusza się w rozmaitych dziedzinach i nie zapomina o przyjaciołach.

5 stycznia 2011 roku wystartował w jubileuszowych zawodach u Leigh Adamsa w australijskim mieście Mildura. Znalazł czas dla przyjaciela mimo nawału zawodowych obowiązków.

Tony będzie mógł skorzystać z usług mistrza świata Grega Hancocka. W grudniu 2011 roku Rickardsson komplementował Amerykanina na oczach całego motocyklowego świata podczas gali FIM w portugalskim Estoril. Przepiękne wnętrza luksusowego, pięciogwiazdkowego hotelu Palacio, w którym przed laty kręcono sceny do filmu z Jamesem Bondem "On Her Majesty’s Secret Service", a za mikrofonem Tony, który opowiadał o tym, że to niezwykłe, aby w profesjonalnym sporcie wrócić na tron po 14 latach.

Nenesowi od razu do głowy przywędrował przykład Kena Rosewalla. Australijski tenisista wygrał finał gry pojedynczej w wielkoszlemowym Australian Open w 1953 roku, a po raz ostatni wygrał ten turniej w 1972 roku. To fenomenalne osiągnięcie zarezerwowane dla ludzi, którzy bezgranicznie kochają sport. Herbie Hancock udowadnia, że warto być mentalnym brzdącem, warto śnić o żużlu i warto słuchać rad zaufanych przyjaciół. Wrocławscy mechanicy mistrza świata: Rafał Haj i Bogdan Spólny to przyjaciele Grega, którzy też przebyli trudną marszrutę zanim wspięli się na żużlowe szczyty. Syn Bogdana zginął w wypadku samochodowym, a mimo tego traumatycznego przeżycia, mechanik Grega odbudował się mentalnie. Hancock szanuje ludzi, troszczy się o nich tak jak mechanicy o jego motocykle. Tata Bill Hancock uczył Grega pokory wobec życia i optymistycznego spoglądania na świat, a Greg stosuje ojcowskie nauki każdego dnia. Dusza Amerykanina wciąż maluje się w tych samych kolorach jak wtedy kiedy Greg mieszkał u Lance’a Kinga i marzył o tym, aby ścigać się w Cradley Heath u boku swojego wielkiego idola, Duńczyka Erika Gundersena.

Marzenie się spełniło, Greg rozsławiał w Europie amerykański speedway, stworzył świetny Team Exide z Billym Hamillem. Był wzruszony kiedy odbierał złoty medal z rąk wielkiej legendy, Tony’ego Rickardssona. Hancock wciąż przyjaźni się z Billym Hamillem. Przekonał się jak wspaniale jest wrócić myślami do lat młodości. Kiedy zimą ścigał się z Billym na kalifornijskim torze w Perris, znów czuć było ogień w ich jeździe. Intuicja, wspaniałe zrozumienie, zrzucanie zrywek w tym samym czasie. Herbie chciałby doczekać się Grand Prix USA w duchowej przystani, cudownym, ogołoconym z cywilizacji torze w Costa Mesa. On kocha romantyczny speedway, choć zdaje sobie sprawę, że dla promocji speedwaya lepsze będzie kalifornijskie Carson, nieopodal Los Angeles.

W ekipie Reszty Świata nie może zabraknąć wojownika żużlowych torów Chrisa Harrisa. Wychowany na trawiastych torach w Wielkiej Brytanii, obeznany z trudem żużlowej profesji Anglik to przykład wyjątkowej determinacji. Był świadkiem śmierci swojego taty, który robił wszystko, aby pomóc Chrisowi w sportowym rozwoju. Ten piękny odcień duszy Anglika był najbardziej widoczny w czasach kiedy ścigał się w Ostrowie Wielkopolskim.

Chłodny jesienny wieczór, Bomber Harris klęczący przy motocyklu, dźwigający ciężkie skrzynie z narzędziami, ale nie zapominający o fanach. Kiedy Harris ślęczał przy żużlowej maszynie, kątem oka zauważył małą dziewczynkę trzymającą kwiatka. Była na tyle nieśmiała, że nie odzywała się słowem, cierpliwie czekając aż Anglik przestanie pracować. Chris śpieszył się na zawody do Szwecji, ale pokazał, że szanuje każdego kibica. Odessał się na chwilę od motocykla i powiedział: - Przepraszam, że nie mówię po polsku, ale zapytaj proszę tej dziewczynki dlaczego ona tak wytrwale czeka na moją reakcję. Tata dziewczynki odpowiedział, że ona marzy o zdjęciu z Harrisem i autografie. Bomber zrywa się na równe nogi, podbiega do dziewczynki, spełnia prośbę i obiecuje, że podczas kolejnej wizyty przywiezie pocztówkę, na której będzie widniał szalejący na torze Harris…

Chris upodobał sobie gorzowski traktor. Gdyby toromistrz Jarek Gała wiedział jak Harris lubi przesiadywać na traktorze… 7 października 2011 roku podczas treningu przed GP Polski w Gorzowie Wielkopolskim, Bomber chciał odciąć się od zgiełku i pozbierać myśli, dlatego opuścił park maszyn i zasiadł na traktorze stojącym przy żywopłocie. Uciekł przed krzątaniną jaka nawiedziła klubowy budynek, odpoczywał od nadmiaru decybeli.

Darcy Ward, król jazdy na deskorolce, woli przyglądać się uczestnikom GP z trybun. Gdy jesienią 2011 roku ogłoszono w Gorzowie Wielkopolskim, że sezon IMŚ 2012 rozpocznie się od rundy GP w Nowej Zelandii, Darcy nie dostał wypieków na twarzy. Australijczyk woli zbudować sobie solidne zaplecze sprzętowe zanim na dobre zapuka do bram Grand Prix. Darcy doskonale pamięta, że po rewelacyjnym występie na toruńskiej MotoArenie podczas GP 2011, musiał skorzystać z pomocy Chrisa Holdera. Chris użyczył Wardowi busa, dzięki czemu Darcy zdążył na drugi turniej IMŚ juniorów w duńskim Holsted.

Nowozelandczyk Barry Briggs, czterokrotny mistrz świata, zachwyca się roztropnością Warda i bardzo kreatywnym podejściem do żużla. Briggo chwalił Warda za akcję majstersztyk, jaką Darcy popisał się podczas GP w Gorzowie, po której wyprzedził Nicki Pedersena.  - Ten chłopak ma speedway w genach - mówił o dwukrotnym mistrzu świata juniorów Barry Briggs. Darcy ma więcej samodyscypliny aniżeli jego słynny rodak, Casey Stoner. Ward początkowo nie był zachwycony kiedy otrzymał zaproszenie na galę FIM w Estoril w 2010 roku. - Pędzić przez pół świata samolotem tylko po to, żeby zjeść dobrą kolację? Jedyny powód, dla którego jestem w stanie się poświęcić to obecność Ryana Dungey, króla supercrossu -zrzędził młody Australijczyk. Ostatecznie, Darcy dał się przekonać i odebrał złoty medal w kasynie Estoril z rąk Ivana Maugera, sześciokrotnego mistrza świata, po czym udał się w drogę powrotną do Australii. Casey Stoner, mistrz świata Moto GP’2011 nie miał ochoty, aby pofatygować się do Europy…

Tomasz Lorek
Drugą część opowieści Tomasza Lorka opublikujemy w niedzielę o godz. 9:00. Zapraszamy!

Komentarze (39)
avatar
SLAWO
25.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
NR 1. Tak trzymaj Tomku.I są fragmenty wzruszenia. Bomber spoko koleś:) Opowieść książkowa z górnej półki. POZDRAWIAM. 
avatar
Axe89
21.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Fantastycznie się czyta. Gratuluję! :) 
avatar
zecke
15.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Chciałbym kiedyś napisać tekst tego typu.. Ile pracy trzeba w to wszystko włożyć.. Masakra. Gratuluję Panie Tomaszu! Fantastyczne teksty, fantastyczne komentarze na stadionie... 
avatar
smok
14.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jak czytam to wyobrażam sobie głos Lorka. Lepszy efekt. 
avatar
RECON_1
14.04.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bardzo fajnie napisane a jeszcze lepiej sie czyta, oby tak dalej panie Tomku.