Tomasz Lorek zaprasza na Turniej Pamięci Łukasza Romanka

W sobotni wieczór w Rybniku odbędzie się Turniej Pamięci Łukasza Romanka. Na zawody zaprasza Tomasz Lorek.

W tym artykule dowiesz się o:

Kierowca taksówki z Buenos Aires okazał się bardzo uczynny. Produkt argentyńskich kartografów nie potrafił obronić się przed zamaszystymi ruchami długopisu. Taksówkarz, doskonale obeznany z lokalnymi zwyczajami, chciał przestrzec przed niebezpieczeństwami czyhającymi w dzielnicy La Boca. To wyjątkowo urokliwe miejsce w Buenos Aires, ale biali przybysze z Europy nie powinni zanadto zachwycać się domami pomalowanymi w fantazyjne barwy, widokiem tancerek rozkochanych w tango i malowidłami artystów. Kierowca to uśmiechał się, to pochmurniał, ale stopniowo wykreślał długopisem nazwy ulic, w które nie należy się zapuszczać. Mapa argentyńskiej stolicy zaczęła przypominać nieprzebytą gęstwinę najeżoną dziesiątkami zakazów wstępu. Początkowo La Boca wyglądała jak gigantyczna bazylika, ale kierowca, zatroskany o życie pasażerów, naniósł tyle kreseczek na mapę, że powierzchnia, na której można było spokojnie stawiać kroki skurczyła się do rozmiarów ciut większych niż ołtarz. - Z jednej strony będziecie zauroczeni pomysłowością artystów, którzy zamienili część La Boca w odrealniony świat, ale z drugiej strony będziecie przerażeni widząc uzbrojonych po zęby policjantów stojących w kioskach z widokówkami - ostrzegał taksówkarz.

Kilkadziesiąt godzin jazdy busem na południe od Buenos Aires. Surowa przyroda, wierne zwierzątko mara patagońska (dolichotis patagonum), stada guanako, pingwiny magellańskie, lwy morskie. Wiatr jest twoim nieodłącznym towarzyszem. Bezkres. Tu nie ma swarów sąsiedzkich. Można spróbować posprzeczać się ze źdźbłem trawy nieustannie rzeźbionym przez szalone podmuchy wiatru lub krzyczeć do skał przytulonych do Atlantyku. Oczy przyzwyczajone do przepięknego błękitu nieba nad Puerto Madryn i uroczej tafli jeziora Lago Argentino, oniemieją gdy zobaczą miasto Rio Gallegos. Stąd jest już tylko rzut kuflem do Tierra del Fuego, Ziemi Ognistej. W Rio Gallegos strudzony wędrowiec odpocznie w restauracji Britannica, zje najlepszego steka na świecie, uraczą go winem, a gdy wyjdzie na ulicę, uśmiechnie się widząc psa noszącego okulary przeciwsłoneczne. To patagoński sposób na turystę. Właściciel psa zakłada czworonogowi okulary dając tym samym do zrozumienia, że ci, którzy chcą penetrować lodowce w Andach, powinni zatrzymać się przy ulicznym straganie i zadbać o ochronę oczu. Jeśli kogoś nie rozczuli ta scena, to z pewnością zatrzyma się na widok psa podróżującego na dachu samochodu. W Patagonii człowiek rozumie jak ważne jest spokojne tempo życia. Potańczy z tubylcami w El Calafate, przycupnie na brzegu lodowca, porozmawia z człowiekiem, który w górskiej chatce wytwarza oryginalne okrycia, a gdy zejdzie do doliny, wsłucha się w tętent koni. I pojmie co znaczy odpoczynek…

Czasami zastanawiam się czy jest na świecie choć jeden mądry człowiek, na tyle przezorny, aby wyposażyć sportowca w mapę rozwagi. Taką mapę na wzór tej sporządzonej naprędce przez taksówkarza w Buenos Aires… Przecież każdy z nas rozumie prawa młodości, usiłuje zgłębić tajemnice rządzące tym światem. Czy Łukasz Romanek powinien iść śladem rodziców Lindsay Davenport, którzy odcinali córkę od prasowych doniesień i nie pokazywali jej stron poświęconych sportowi? Do jakiego stopnia żużlowiec ma bratać się z kibicami, którzy napędzają zainteresowanie tym ekstremalnym sportem? Z kim może wypić piwo, a od kogo trzymać się z daleka? Ile razy sportowiec ma zajrzeć do magicznego gabinetu Józefa Cycuły, którzy subtelnie służy młodym ludziom za drogowskaz? Józef jest jak rdzenny mieszkaniec Patagonii, który posłucha wiatru, nakarmi się promieniem słońca i pokaże jak unikać szczeliny na lodowcu. Powie wiersz, zaśpiewa, zaparzy herbatę. Speedway jest tak skomplikowaną materią, że emocje żużlowca są jak statki Magellana szukające drogi wokół przylądka Horn. Można przykładać ucho do serca, rozmawiać, a i tak zawsze pozostanie margines na szaleństwo. Szaleństwo niezbędne w tym sporcie, trudne do odgadnięcia, czasem wręcz niemożliwe do rozszyfrowania. Do jakiego stopnia ingerować w ten wewnętrzny świat żużlowca i czy w ogóle wolno wkraczać w ten intymny labirynt ludzkich myśli? Dlaczego chłopak tak zakochany w tym sporcie, ale też uwielbiający bezdroża Australii i dystans do wszystkiego co robimy, wybrał tak drastyczne rozwiązanie?

Cudowne, że co roku brygada złożona z Krzyśka Mrozka, Antka Szymika, Darka "Porzeczki" Przeliorza i innych towarzyszy dobrej woli, nie pozwala zapomnieć o tym kapitalnym chłopaku, Łukaszu Romanku. Co roku w tłumie kibiców zasiada gitarzysta legendarnej kapeli TSA, Stefan Machel wraz z małżonką Beatą. Imponuje mi to, że Stefan nie pcha się do świateł rampy, woli intymność trybun, wtopienie się w ciżbę ludzi zarażonych speedwayem. Turniej Romanka to właśnie wwiercanie wzroku w samotną ławkę, która jest wachlarzem ludzkich emocji. Ławka zna już zapach euforii, przekleństw, złorzeczeń i zachwytu. Stefan jest jak ten wędrowiec, który gna w zacisze Patagonii, musi posłuchać szmeru potoku, spojrzeć na Andy, pokłonić się przyrodzie, po to, aby organizm rzucony w krainę bezlitosnych drgań, znalazł chwilę wytchnienia. Zastanawia mnie jak to możliwe, że on, muzyk, który nigdy nie zapomina o turnieju Romanka, do dziś potrafi zatrzymać się u kolegi z "Toronto", czyli Torunia, przenocować, zjeść i zatopić się w filozoficzne rozważania? Igor, toruński przyjaciel Stefana Machela, zawsze służy swoimi czterema kątami. Igor, fan żużla, Moto GP i muzyki TSA. Mieszka sobie w Toruniu, utrzymuje stały kontakt ze Stefanem, a po części jest przecież fanem tego co na scenie robi Stefan. Dlaczego muzyk ocierający się o szaleństwo w fazie tworzenia i wykonywania muzyki, potrafi być tak blisko swojego fana i ta trudna układanka może świetnie funkcjonować, a w speedwayu, dochodzi do takiej tragedii jaką była śmierć wrażliwego człowieka, Łukasza Romanka? W którym punkcie, czy w ogóle można taki punkt odnaleźć na mapie naszych skomplikowanych, zdziwaczałych emocji, przypływów i odpływów, zlodowaceń i ablacji, znajduje się przystań, w której możemy zacumować i zapaść w błogi sen? Do jakiego poziomu otworzyć się przed światem, a kiedy zatrzasnąć drzwi?

Czasem spoglądam na twarz człowieka, który też sporo przeszedł w swoim życiu, choć jest młody. Tai Woffinden. Wiem, do Rybnika przyjadą większe gwiazdy niż Tai, będzie trzykrotny IMŚ, Crumpie, będzie indywidualny mistrz świata z 2010 roku - Tomasz Gollob, będzie pretendent do tytułu i juniorski mistrz świata z Kumli (2003) Jarek Hampel. Chcę zatrzymać się przy Taiu, Brytyjczyku o australijskim odcieniu duszy. Tai, przyjazny światu, zodiakalny Lew, a więc ognista osobowość, dążenie do perfekcji, ale tylko takie, które nie zabija radości z tego co się robi. Wciąż głodny oryginalnych pomysłów, osoba, której nie interesuje sztampa. Tai, człowiek, który może być okrutnie zmęczony startami, treningami, podróżami, ale z radością kota, któremu podano mleko, podbiegnie do motocykla i we wrocławskim parkingu zrobi sobie zdjęcie z dwójką sympatycznych słodziaków: Hanką i Natalią. Tai będzie cierpliwy, bo rozumie, że małe brzdące mogą przerazić się jego cudownego tatuażu, ale buduje subtelny most mentalny. Ma znakomity kontakt z dziećmi. Dostrzega pozytywne kolory ludzkiego bytowania, choć los zafundował mu w przeszłości zanurzenie w czarnej otchłani. Młody chłopak o niezwykle silnej osobowości, a mimo to czasami przerażająco kruchej w zderzeniu z bezlitosnym światem. Nigdy nie zapomnę z jaką czcią przynosił ojcu kawę zaparzoną w częstochowskim klubie. Pamiętam jak cudownie w maliny wprowadził go Herbie Hancock. Greg obiecał, że pójdzie z Taiem na płytę częstochowskiego stadionu i pomoże wybijać rytm "Szkocji". Tai bał się zderzenia z falą tłumu, bo nie jest tak prosto wyjść na środek murawy i sprostać publice. Greg odprowadził go na tor, po czym w okolicach krawężnika trącił palcem Taia, coś na kształt zabawy w berka i wrócił do parkingu. Tai został sam, zaczął szukać wzroku ojca, który zaśmiewał się uroczo. Rob Woffinden trzymał w ręku kamerkę, cieszył się jak dziecko, że wszystkim kumplom w Australii pokaże jak jego syn robi „Szkocję”. Tai był odrobinę zestresowany, ale poradził sobie wyśmienicie. Herbie przytulił go po powrocie do parkingu, tłumaczył, że chciał, aby Tai przeszedł test wytrzymałości emocjonalnej. Miły moment.

Niestety, kiedy Rob odszedł w zaświaty, Tai musiał stawić czoła trudniejszemu wyzwaniu niż „Szkocja”. Michael Lee urządzał sobie poligon doświadczalny, młody chłopak stąpał po nieznanym sobie gruncie, ale wierzył, że to odpowiednie środowisko. Dzielnie wspierał Taia Peter Adams, doświadczony menedżer, który nie był zachwycony faktem, że Woffy "lata" w Grand Prix. Pomógł też Marian Maślanka, wspierał Steve Johnston. Dobrych rad udzielał Peter Karlsson. Po śmierci Roba, Tai jeździł po torze w Scunthorpe, co było formą hołdu dla taty. Pamiętał jak mieszkali w przyczepie kempingowej, jak gubili kluczyki do samochodu, jak szukali ich nie bacząc na poranną rosę, jak budowali tor Pinjar Park w okolicach Perth, jak płynnie pokonywał łuki toru Rye House. Nie zapomniał o Jeremym "Twitchu" Stenbergu, który walczył z ciężką chorobą, nie miał wsparcia fabrycznych teamów, ale hartem ducha i katorżniczą pracą przeskakiwał kolejne przeszkody aż zdobył akceptację środowiska i wygrał Red Bull X - Fighters w Rio de Janeiro. Tai, wciąż wierzący w to, że łagodność też mieszka na tym świecie. Czasem kocha wykąpać się w morzu bajek, dlatego wsiada na rower BMX, czasami sobie zaklnie, ale za chwilę uśmiechnie się do swojego kumpla, Ashley Adama Birksa i spojrzy z optymizmem za horyzont. Tai Woffinden, człowiek naładowany pozytywną energią do życia, ktoś idealnie pasujący do wspomnienia o Łukaszu Romanku. Marzę, żeby któregoś pięknego dnia, Tai usiadł sobie w rybnickim parku maszyn, a Stefan Machel zagrał mu numer z albumu "Heavy Metal World". 1984 rok…

"Kroczy świat, dokąd nie wie nikt
Głuchy już na twój krzyk…"

Usiądźmy w sobotę na trybunach stadionu, który ma ten przywilej, że oglądał kiedyś popisy Antoniego Woryny, Andrzeja Wyglendy, Joachima Maja, Piotra Pysznego, Henryka Bema i Bronisława Klimowicza, nie wracajmy zbyt prędko do domostw, zastanówmy się nad tym jakim darem jest życie. Łukasz chętnie popatrzy na stadion przy Gliwickiej wypełniony ludźmi, dla których pamięć o wspaniałym człowieku wciąż jest niezmiernie ważna…

Tomasz Lorek

Początek sobotniego turnieju w Rybniku o godz. 18:00.
Szczegóły TUTAJ.

Komentarze (38)
avatar
digomon
5.05.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Radzę się spieszyć z kupnem biletów bo może zabraknąć :P Mówię serio długie kolejki przed kasami :P 
avatar
brygol
5.05.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
i jaka pogoda w Rybniku??? Słońce grzeje??? 
avatar
brygol
5.05.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
No mam nadzieję, że pogoda dopisze bo jadę ze Świętochłowic... 
avatar
spike8
5.05.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Musi być full stadion !! ZRÓBMY TO DO ŁUKASZA ! 
avatar
ROSE
4.05.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Lorek jest mistrzem zuzlowego pióra bez dwoch zdan. Erudtyta pelna geba. Szapo ba Panie Tomaszu. A co do Memorialu, oby bylo piekne sciganie i pelne emocji zawody.