Mseno 1997 rok, finał Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Polak Rafał Dobrucki walczy o złoty medal. W ostatniej serii startów trafia między innymi na 20-letniego wówczas, startującego w finale mistrzostw po raz trzeci, ale ponownie bez sukcesu, Duńczyka Nicki Pedersena. Zaczyna się wyścig XIX i... Tutaj sięgnijmy do wydanej niedawno książki Wiesława Dobruszka z cyklu "Znani i lubiani" poświęconej Dobruckiemu: "Przeszedł katorgi. W dziewiętnastym wyścigu Nicki Pedersen zaatakował go dwukrotnie. Niezwykle brutalnie. Najpierw wywiózł w płot Rafała Dobruckiego i Pawła Staszka. To mogło się jeszcze zdarzyć. Ale późniejsze wydarzenia potwierdziły, że w Mseno powstała koalicja przeciwko biało-czerwonym. W powtórce Pedersen miał zrobić wszystko, aby dojechać do mety przed Dobruckim. Na drugim okrążeniu, w pierwszym łuku przeholował, wjeżdżając centralnie w motocykl Dobruckiego. Wypadek wyglądał groźnie. Pilanin niezwykle zdenerwowany był gotów sam wymierzyć sprawiedliwość. W porę się opanował, czego nie można powiedzieć o mechanikach, obu zawodników, którzy oklepali sobie twarze".
Krsko 2001 rok, Grand-Prix Challenge. Nicki Pedersen walczy bardzo ostro o awans do Grand Prix na kolejny sezon. W jednym z biegów "wozi" po bandzie Scotta Nichollsa, nie po raz pierwszy zresztą w tych zawodach. Po wyścigu zdenerwowany Anglik podjeżdża do rywala i nagle obracając motocykl uderza nim w motocykl Duńczyka. Nicki Pedersen zaskoczony i nieprzygotowany ten atak przewraca się na tor, co wywołuje długotrwały aplauz publiczności. Ona już doskonale wie kim jest, jakie sytuacje potrafi stwarzać i reakcja Nichollsa wydaje się jej sprawiedliwa i słuszna.
Tarnów 2003 rok, mecz na szczycie I ligi pomiędzy miejscową Unią a drużyną z Rybnika. Ówczesny tarnowski junior Janusz Kołodziej pokonuje w jednym z biegów startującego wówczas w ekipie gości Duńczyka. Po wyścigu, w drodze do parkingu niezadowolony z przebiegu rywalizacji Pedersen podjeżdża do rywala i uderza w kask. Widzi to sędzia i za niesportowe zachowanie wyklucza zawodnika z krainy Hamleta do końca zawodów.
Wystarczy. To tylko trzy przykłady z dosyć odległej już przeszłości, dla przypomnienia, że problem nie zaczął się wczoraj. Tam gdzie startuje duński zawodnik, tam z regularnością szwajcarskiego zegarka dochodzi do sytuacji mrożących nieraz krew w żyłach, niebezpiecznych ataków, a co jest ich częstą konsekwencją groźnych upadków. Takie właśnie wydarzenia stały się niestety wręcz znakiem firmowym, znakomitego zawodnika. Spowszedniały do tego stopnia, że zasiadając w fotelu przed telewizorem aby obejrzeć kolejny odcinek żużlowej opery mydlanej pt: "Kolejna runda Grand Prix" zastanawiamy się, co dzisiaj wywinie Nicki Pedersen. Bo, że wywinie jest niemal pewne jak fakt, że każda autostrada w Polsce powstanie z opóźnieniem. Zresztą wielu wcale nie jest z tego niezadowolonych. Dla nich Duńczyk jest kimś barwnym, charyzmatycznym, niczym smakowity sos, bez którego danie główne nie smakuje już tak bardzo. Taka jego uroda, a osobowości trudno mu odmówić... Drzewiej takie zachowania załatwiano szybko i sprawnie w zaciszu parkingu, najczęściej zaraz po wyścigu, w którym ktoś ostro przeholował. Paweł Waloszek opowiadał kiedyś jak podczas meczu ligi angielskiej brutalnie zaatakował go George White. Efekt - pęknięcie kości ręki. White ledwo zjechał do parku maszyn dostał za ten atak "bęcki" także od swoich kolegów z zespołu. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Absolutnie nie namawiam w tym miejscu do dintojry na Pedersenie. Przytaczam fakt z przeszłości, aby podkreślić, że tak naprawdę Nicki Pedersen nie jest problemem nas kibiców, czy też komentatorów, ale jego rywali na torze, zawodników, ścigających się z nim w ligach czy w Grand Prix. To oni ponoszą w stu procentach ryzyko i muszą ocenić czy to co robi Nicki mieści się w i tak obszernym kanonie zachowań na torze podczas wyścigu, czy też bardziej przypomina straceńczych pilotów - kamikaze. Zatem panie Hancock, panie Crump, panie Gollob, panie Holder i inni panowie, macie z Duńczykiem problem, czy nie?
Robert Noga