Ostatnimi czasy tematem numer jeden wydaje się regulamin finansowy, który w życie chce wprowadzić zarząd Ekstraligi. W przeciwieństwie do głosów Krzysztofa Cegielskiego czy Bartłomieja Czekańskiego nie potępiałbym go aż tak zdecydowanie. Owszem śmierdzi komuną i mało ma wspólnego z wolnym rynkiem, ale jak widać wolny rynek zdecydowanie nie służy naszym spiętym niczym kogut przed walką prezesom naszych klubów. O zatrzymaniu tego wyścigu zbrojeń mówi się od lat, a i tak każdego roku budżety drużyn są coraz większe. Widać nie ma co dłużej liczyć na to, że prezesi się opanują i trzeba wprowadzić zmiany odgórnie.
Nie mam obaw jak Krzysztof Cegielski, że zawodnicy odpłyną z polskiej ligi, bo po prostu nie mają gdzie odpływać. W Niemczech płaci się około 100 euro za punkt a w Wielkiej Brytanii zawodnicy zarabiają w Elite League 100 - 150 funtów za punkt. W bogatej Szwecji stawka w przeliczeniu 1500 zł za punkt jest dla zawodników dobrze punktujących a i tak byliśmy świadkami bankructw klubów czy przechodzeniem do niższych lig wymuszonym brakami w budżecie.
W Polsce stawka 1700 zł za punkt jest dla żużlowca, którego KSM nie przekracza 4.00, czyli w przeliczeniu na średnią biegową nie więcej niż 1.000, w praktyce oznacza to juniora, bo mało który senior ma tak niską średnią. Stawka dla dobrego zawodnika będzie wynosiła 4500 zł za punkt, czyli trzykrotnie więcej niż w Szwecji i sześciokrotnie więcej niż w Anglii. W Wielkiej Brytanii najwięcej zarabiającym zawodnikiem jaki kiedykolwiek jeździł był Tony Rickardsson w barwach Poole Pirates, ale to wtedy gdy miał na koncie już 4 medale IMŚ, wówczas dostawał ryczałtem 5 tyś funtów, czyli jak po wprowadzeniu regulaminu będzie zarabiał dobry zawodnik zdobywając około 5 punktów... Warto nadmienić, że pieniądze wykładał nie klub, a sponsor z Poole.
Czy więc zawodnicy zrezygnują ze startów w Polsce? Oczywiście, że nie! Nawet po tak drastycznym obniżeniu stawek nasza liga będzie najlepiej opłacaną na świecie, jak to słusznie zauważył prezes Ekstraligi pan Kowalski. Oburzenie zawodników jest zrozumiałe skoro stawki tych najwięcej zarabiających mogą spaść o połowę, bo ptaszki ćwierkają, że mistrzowie świata kasują i 8 tyś zł za punkt. Dysproporcje pomiędzy zarobkami nad Wisłą a Szwecją czy Anglii pokazują rozmiary paranoi jaką osiągnął polski żużel i dalsze liczenie na zdrowy rozsądek władz klubowych mija się z celem.
Można tu się skarżyć, że od ubiegłego roku zwiększyły się koszty utrzymania sprzętu (mowa o około 30 procent), ale tutaj zawodnicy są tylko i wyłącznie sobie winni, skoro zaczęli się wyłamywać i zdecydowali jeździć na nowych tłumikach, które powodują przegrzewanie silników to ich problem. Warto tu przypomnieć, że ciosem, który rozbił ich determinację (mam tu na myśli Polaków) był zakaz startów w ligach zagranicznych, czyli między innymi w Szwecji, w której to zarabiają 1/3 tego co będą zarabiali po wprowadzeniu regulaminu. Paranoja? Polacy chcieli jeździć za około 1500 zł za punkt i to przy 30 procent wyższych kosztach utrzymania sprzętu a nie będą chcieli jeździć za 4500 zł? Już widzę ten ich solidarny strajk i masowe przenosiny do ligi czeskiej, węgierskiej i włoskiej w 2013.
Co natomiast widzę negatywnego w regulaminie? Wymóg aby cała powierzchnia kevlaru oraz obszycia motocykla była własnością klubu i tylko on mógł nią dysponować. Rozumiem, że ten przepis jest dobry dla dużych, tytularnych sponsorów, którzy chcieliby aby ich logo było jednakowo widoczne u każdego zawodnika, tak aby logotypy jego formy lepiej utrwalały się w pamięci oglądających na żywo czy w telewizji. Dla takich sponsorów byłaby to naprawdę duża zachęta. Problem jednak, że niektóre kluby od dawna nie maja takiego sponsora a czasami pojawia się jakiś na przykład jedynie na okres roku czy dwóch gdy tymczasem zawodnicy często podpisują umowy sponsorskie na kilka lat. Starty w Grand Prix są deficytowe nawet dobrych dla zawodników jak Jarosław Hampel i tylko obecność sponsorów będących z nimi przez lata daje im możliwość ciągłych inwestycji. Teraz gdy to klub miałby zarządzać powierzchnią reklamową danego zawodnika i to dając mu maksymalnie 100 tyś złotych na sezon, sprawa czy ciągle będą chcieli pozostać z danym zawodnikiem jest wysoce dyskusyjna.
Wspomniany jednak Jarosław Hampel jest żużlowcem od wielu lat jeżdżącym na wysokim poziomie, a co za tym idzie dużo zarabiającym, o niego niezbyt się martwię. Taki Grzegorz Walasek jak jeździł w Bydgoszczy to na motocyklu nie miał prawie żadnych reklam i jak widać niezbyt się tym przejmował, bo w klubie zarabiał wystarczająco.
Bardziej się martwię o tych dopiero co zaczynających jeździć czyli juniorów i ich drobnych sponsorów. Olej, paliwo do vana, mechanik, opona, kask, rękawice i dziesiątki innych kosztują tyle samo Mikołaja Curyłę i Jasona Crumpa. Różnica jest taka, że jednego sponsoruje pewna firma produkująca napój energetyczny z logiem trykających się byczków a drugiego pan Zdzisiu co ma osiedlowy warsztat naprawy samochodów. Te regulacje mogą zabić chęć pomocy ze strony tych drobnych darczyńców, bo trudno się spodziewać, aby w myśl nowego regulaminu pan Zdzisław negocjował z prezesem sportowej spółki akcyjnej o tym, że w zamian za kupno kasku, rękawic i bańki oleju on chce miejsce reklamowe. Ten przepis to ryzyko skutecznego odpędzenia tych małych. Oczywiście w efekcie juniorowi zaczynającemu jazdę w najwyższej lidze będzie dużo trudniej, firma od trykających byczków nie będzie wysyłała swojego prawnika, aby negocjował warunki umieszczenia ich loga na jego zawodniczym kostiumie.
Tu warto przypomnieć, że w końcowym rachunku punkty dla drużyny zdobyte przez seniora i juniora liczą się dokładnie tak samo. Myślę, że ujednolicenie stawki punktowej miałoby też nieco sensu. Skoro 8 punktów Jakuba Jamroga liczy się tak samo jak 8 punktów Grega Hancocka to dlaczego przy kasie jeden ma dostać 3 razy tyle za to samo? Wiadomo, że ważne jest nazwisko i jak wspaniała przeszłość jest za zawodnikiem, ale przecież to kwesta, która kompletnie nie ma znaczenia w końcowym rozrachunku. Mamy więc prawie takie same koszty poniesione (pewnie Greg Hancock więcej wydaje na tuning), ale inne zarobki za to samo. Nie ma tutaj sensu porównanie do "normalnej" pracy, ponieważ tam osoba zarabiająca więcej najczęściej będzie miała większe doświadczenie i większą odpowiedzialność. W żużlu punkty 16 i 40 latka liczą się tak samo.
Kolejną dyskusyjną kwestią jest to, że proponowane 100 tyś zł, którą maksymalnie mógłby dostać zawodnik to kwota naprawdę mała w porównaniu z tym co obecnie mogą żużlowcy uzyskać. Nie po to Tomasz Gollob zatrudnia pana Gaszyńskiego, aby ten mu znalazł sponsora na powyższą kwotę. Myślę, że w wypadku najlepszych zawodników środki uzyskane od sponsorów są co najmniej takie same jak za zdobyte punkty. O ile kwoty oferowane przez kluby są zbyt wysokie w stosunku do tego co można uzyskać ze sprzedaży biletów (dlatego powodują finansową zadyszkę u większości z nich), o tyle to co uzyska się od sponsorów powinno zostać tylko i wyłącznie w gestii operatywności ich managerów. To bardzo specyficzny sport wymagających wielkich inwestycji i niosący za sobą wielkie ryzyko, powinien być odpowiednio nagradzany. Nie jest to sprzeczne w tym co napisałem wcześniej, żużlowcy powinni zarabiać bardzo dużo, ale oczywiście nie może to być w konflikcie z możliwościami klubów jak jest obecnie. To tak jakby Michaelowi Schumacherowi oferowano, że może występować w reklamach ile chce, ale kasa idzie na konto jego zespołu.
Wydaje się że i tutaj można by znaleźć złoty środek, jeśli klub nie ma sponsora tytularnego to cała powierzchnia należeć do jeźdźca, jeśli ma, to powinny być dla takowego zarezerwowane pewne obszary. Nie możemy przecież też zbyt obniżać możliwości marketingowych klubów. Pamiętajmy też, że sponsorzy zawodników pochodzą nie tylko z Polski. Rozumiem, że w myśl nowych przepisów bank sponsorujący Nickiego Pedersena musiałby łaskawie prosić o rozmowę z prezesem polskiego klubu a Sponsorzy australijskich żużlowców musieliby przylatywać do Polski tak samo jak Szwedzi... Tak naprawdę dla początkujących zawodników sponsorzy to czasami jedyne pewne pieniądze, na które mogą liczyć. Ten przepis to starania, aby ich odpędzić.
Najbardziej dziwacznym jest natomiast przepis o karaniu zawodników za przynależność do klubu, czyli ten mówiący o tym, że kwota transferowa będzie tym większa im dłuższy staż w danym klubie. W założeniu ma spowodować mniejsze ruchy transferowe, ale przecież będzie wręcz odwrotnie bo zawodnicy obawiając się, że w następnym roku ich transfer będzie jeszcze kosztowniejszy chętniej odejdą z klubu bo za rok będzie trudniej. Zresztą to przecież już przerabiano w latach 90-tych, że wspomnę głośne transfery Tomasza Bajerskiego czy Piotra Śwista za 500 tyś zł. Wówczas to klub decydował za jaką kwotę na liście transferowej będzie wystawiony zawodnik. Ponieważ z powodu wysokich kwot odstępnego transfery niektórych żużlowców zostały storpedowane, zawodnicy zmądrzeli i zaczęli podpisywać kontrakty pod warunkiem, że na koniec sezonu przy ich nazwisku kwota transferowa będzie zerowa lub bardzo niska. Teraz zarząd Ekstraligi chce wrócić do tego dziwacznego przepisu, owszem zostawia możliwość, że klub może zrezygnować z odstępnego, ale to oczywiste, że wszyscy zawodnicy będą sobie zastrzegali możliwość, że na koniec sezonu kwota przy ich nazwisku musi być niska. Czyli tworzymy przepis z założenia martwy, równie dobrze możemy zaproponować, że zawodnik odstępuje jakiś procent z zarobków na z przeznaczeniem na szkolenie młodzieży, tym większy im więcej zdobywa punktów. Oczywiście z założeniem, że można od tego odstąpić, czyli wiadomo, że się odstąpi.
Jarosław Kalinowski jest byłym sędzią lig brytyjskich.