Goście czepiali się wszystkiego - rozmowa z Dawidem Stachyrą, zawodnikiem LW KMŻ

- Goście tak chcieli i tak zrobili. Nikt bogatemu nie zabroni - mówi Dawid Stachyra o protestach GTŻ-u Grudziądz podczas niedzielnego meczu w Lublinie.

Jarosław Galewski: Pokonaliście ekipę GTŻ-u Grudziądz i zrealizowaliście swój przedmeczowy plan. Pan jednak nie miał z pewnością zbyt wielu powodów do radości.

Dawid Stachyra: Zgadza się. Trzeba przyznać, że te zawody potoczyły się dla mnie naprawdę dziwnie. Męczyłem się od samego początku. Nie mogłem się tak dopasować, żeby wygrywać starty i odjeżdżać rywalom. Byłem zmuszony do walki na trasie i pogubiłem punkty. Później miał miejsce ten feralny wypadek, od którego wszystko zaczęło jeszcze bardziej postępować. W pierwszym łuku było bardzo ciasno i początkowo pomyślałem nawet, że to był mój błąd. W powtórce widziałem jednak, że nie było wiele miejsca i ratunku przed upadkiem. Weszliśmy równo w łuk, jechałem w środku i miałem siłą rzeczy najgorzej. Nadziałem się na koło Watta i upadłem. Przyznam, że to nie był lekki upadek. Obrażeń było wiele, zarówno w moim przypadku jak i motocykla. Zawody nie potoczyły się po mojej myśli i nie mogę być z nich zadowolony.

Został pan wykluczony do końca zawodów za nieregulaminowy deflektor. Jak skomentuje pan całą sytuację?

- Powiem szczerze, że nie mam pojęcia jak się do tego odnieść. Według mnie było to bezsensowne doszukiwanie się pewnych rzeczy. Przecież ani nie byłem specjalnie szybki, ani nie zdobywałem jakoś dużo punktów. Poza tym, punkty w przypadku protestu i tak nie były mi zabierane. Nie wiem, co to w zasadzie gościom dało. Sytuacja jest zresztą dla mnie śmieszna. Wiadomo, kto to wymyślił i dlaczego, skoro zawodnicy są zmuszani do nabywania oryginalnych części, które są cztery razy droższe od zamienników deflektora. Taką część można wykonać samemu. Wystarczy zrobić odlew i koszty spadają do 20 proc. ceny oryginału. Ktoś wprowadził beznadziejny przepis, żeby utrudnić nam życie i zamiast pomóc nam oszczędzić, zmusił do wydawania cztery razy tyle. Fakty są jednak takie, że to przeoczyłem. Miałem jeden taki deflektor w drugim motocyklu. Nie brałem go pod uwagę do jazdy, ale przydarzył mi się upadek, po którym wszystko działo się bardzo szybko. Miało miejsce niedopatrzenie i niestety wiemy, jaki był tego finał.

Czyli deflektor nie był oryginalny?

- Po prostu nie kupiłem go u głównego producenta, który życzy sobie za taką część ładnych kilka stówek. Jest w Polsce pare miejsc, gdzie można takie deflektory kupić. Powiem szczerze, że nie tylko ja to miałem, jeśli mamy już przytaczać przykład naszego spotkania. Zapewniam, że paru zawodników czymś takim dysponowało. Dla mnie to jest absurd. Nie chce się nam ułatwiać zycia, tylko je za wszelką cenę komplikować. Powinniśmy unikać kosztów tam, gdzie można i władze z tego rozwiązania powinny być zadowolone. Tymczasem narzuca nam się zakup orginału części, bo ona nie schodzi producentowi. To chore, ale takich przypadków przerabialiśmy więcej. Wystarczy wspomnieć przecież tłumiki. Wiadomo, o co chodzi.

Czy pana zdaniem jest szansa, żeby zmienić ten przepis?

- Na pewno ten przepis wymaga zmiany. Mając jeden deflektor innego pochodzenia, muszę kupić drugi tylko po to, żeby był. W praktyce ta część motocykla różni się jedynie pod względem wizualnym. Te wykonywane w różnych miejscach są może zrobione mniej precyzyjnie, ale odlew jest taki sam i wyglądają bardzo podobnie. Co najśmieszniejsze, nie ma to żadnego wpływu na prędkość i płynność jazdy. Tak naprawdę oryginał mógłby być tylko dla nas, bo jedynie ładniej wygląda. Na pewno to w niczym nie przeszkadza. Jak jednak wiadomo, trzeba wprowadzać śmieszne przepisy, żeby jeszcze bardziej kompromitować ten sport i stopniowo sprawiać, by zanikał, bo w tej chwili wszystko ku temu zmierza.

W niedzielę wygraliście, ale walka toczyła się nie tylko na torze. Protest dotyczący pana deflektor nie był jedynym. Goście mieli również zastrzeżenia do motocykla Daniela Jeleniewskiego.

- To sprawa grudziądzan. Jeżeli mają pieniądze, to przecież nie ma problemu. I tak najlepiej na tym wszystkim w końcowym rozrachunku wyszedł Daniel, który zarobił. Wiadomo, że teraz będzie mieć problem polegający na wysłaniu motocykla do mechanika i ponownym złożeniu, ale i tak uważam, że on skorzystał najbardziej. Nikt nikomu nie zabroni takich działań, ale uważam, że na pewne kwestie należy patrzeć racjonalnie. Jeśli ktoś jest szybki i potrafi zrobić 15 punktów, to nie należy od razu doszukiwać się tego, że to jakiś przekręt. Goście tak chcieli i tak zrobili. Nikt bogatemu nie zabroni. Jeżeli mieli ochotę mogli rozbierać równie dobrze motocykl "Miśka" czy każdego innego zawodnika, bo stwierdzili, że za szybko jedzie. Podjęli taką a nie inną decyzję, czepiali się wszystkiego, a trzeba przecież wygrywać na torze, a nie poza nim. Jak widać, walka na torze odnosi lepsze efekty.

GTŻ miał odbić się od dna i zdobyć w Lublinie punkty. Jak ważna jest niedzielna wygrana dla pana zespołu?

- Dla nas ten mecz miał duże znaczenie. Wygraliśmy, chociaż szkoda, że zabrakło do końca moich biegów, bo być może bylibyśmy w stanie wygrać jeszcze większą liczbą punktów. Myślę, że wtedy mielibyśmy stuprocentowy punkt bonusowy. Tak czy inaczej, wydaje mi się, że wynik nie jest zły. W kontekście rewanżu mogę powiedzieć jedynie tyle, że nie będzie łatwo. Po tych incydentach na pewno zrobimy wszystko, żeby w Grudziądzu zaprezentować się z jak najlepszej strony i przynajmniej ugryźć punkt bonusowy. Dla gości byłby to duży kłopot, bo jak wiadomo mają mało punktów i może im ich zwyczajnie zabraknąć. Jeśli chodzi o mój zespół, to jest dobrze. Kolejny raz potwierdzamy, że jesteśmy mocni w domu. Wygrywamy z piątką z przodu, zdobywając ponad 50 punktów. Teraz może było to w tym najmniejszym wydaniu, ale zabrakło moich punktów, o czym wcześniej wspomniałem. Dwóch biegów nie jechałem, a w jednym byłem praktycznie w połowie przytomny. Poza tym, oczywiście rywal był mocniejszy od Daugavpils czy Ostrowa. Zbieramy punkty. Mamy jeszcze mecz z Łodzią i myślę, że wygramy go spokojnie. Czeka nas jeszcze walka z Gnieznem, na pewno najtrudniejsza z wszystkich, ale wierzę, że damy radę. Powoli mierzymy w pierwszą czwórkę.

Macie realną szansę, żeby zakończyć rundę zasadniczą na drugiej pozycji. Czy taki jest cel?

- Faktycznie, to jest realne i myślę, że mamy na to szanse. Trudno jednak przewidzieć, jak potoczą się losy poszczególnych zespołów. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy jeszcze spotkanie z Grudziądzem, który również będzie walczyć o pierwszą czwórkę, to ewentualna wygrana daje nam olbrzymi kapitał w postaci trzech punktów i zdecydowanie wyższego miejsca w tabeli. Grudziądzanie z kolei straciliby miejsce. Uważam, że jeszcze za wcześnie na takie spekulacje. Jako zespół robimy swoje. Przede wszystkim mamy świadomość, że czekają nas jeszcze dwa mecze u siebie. W Gnieźnie osiągnęliśmy dobry rezultat. W przypadku nawet niewielkiej wygranej, inkasujemy trzy punkty. Nie powiodło nam się w pierwszym meczu w Łodzi. Zdobyliśmy niewiele ponad 30 punktów i chcąc myśląć o bonusie trzeba by rozgromić rywala. To udało nam się już między innymi z Ostrowem czy Daugavpils, więc czemu miałoby nie wyjść i z nimi. Jest jeszcze dużo możliwośći i wiele może się wydarzyć, niekoniecznie tak jakbyśmy chcieli, bo to przecież sport. Tak czy inaczej, nie chciałbym się bawić w spekulacje.

Czy wierzy pan jeszcze w sensacyjne rozstrzygnięcia w pierwszej lidze, czy raczej skłania się do tego, że Lechma Start Gniezno bez problemu wjedzie do Ekstraligi?

- Gniezno nie budowało drużyny w sposób przypadkowy. Ten zespół jest złożony z samych gwiazd. Każdy z tej czwórki jeździł w Grand Prix, więc to mówi samo za siebie. Nikt się dam nie dostał za darmo. Z początku sezonu niektóre jednostki nie jechały. Taki jest niestety sport. Co roku zdarza się, że zawodzą liderzy a inni żużlowcy mają super sezony. Wiele w tym wszystkim zależy od sprzętu. Uważam, że to on decyduje. Nikt nie powie mi, że zawodnicy, którzy przez wiele lat punktowali na wysokim poziomie, nagle zapomnieli jak się jeździ. To kwestia słabszych motocykli. Nie wiadomo, jak do końca będzie w pierwszej lidze. Być może sypnie jeszcze niespodziankami, choć spodziewam się, że Gniezno będzie poza zasięgiem. Jako drudzy pod uwagę brani byli grudziądzanie, ale im się na razie nie powodzi i są chyba niespodzianka in minus. Oczekiwania i budżet tego klubu były nastawione na inny kierunek.

Z pewnością tym kierunkiem było drugie miejsce, które ma szanse zająć pana drużyna. Czy traktowałby pan takie zakończenie sezonu jako olbrzymi sukces?

- Zdecydowanie tak! Każdy na papierze przed sezonem typował: Gniezno, Grudziądz, a Lublin na trzecim lub czwartym miejscu. Mieliśmy walczyć o play offy z Łodzią czy Daugavpils. Łotysze zawsze byli mocni w domu i tam nadrabiali, więc z tego brały się przypuszczenia, że mogą namieszać. W tym roku ich forma nie jest jednak taka jak w ubiegłym. Powoli przejmujemy nad nimi kontrolę i wydaje mi się, że będziemy walczyć o miejsce w pierwszej czwórce z Łodzią i Grudziądzem. Jeżeli zajmiemy drugie miejsce, będzie to duży sukces.

Źródło artykułu: