RKM Rybnik po rundzie zasadniczej - tylko piąte, czy aż piąte miejsce?

Kiedy emocje już opadły na trzeźwo już postaramy się dokonać poczynań zawodników rybnickiej ekipy. Patrząc na ich postawę w pierwszej części sezonu to prawdziwy cud, że RKM skończył fazę zasadniczą tego sezonu na piątym miejscu. Szanse jednak, aby znaleźć się w czwórce walczącej o awans, były ogromne.

W tym artykule dowiesz się o:

Przed sezonem, rybniczanie stracili praktycznie "kręgosłup" drużyny. Odszedł ubiegłoroczny lider, Anglik Chris Harris, Rosjanin Roman Poważhny, Australijczyk Rory Schlein i na dokładkę Niemiec Martin Smoliński. Jakby tego było mało, na przenosiny o Gdańska zdecydował się także Rosjanin Renat Gafurov.

To wszystko spowodowało, że rybniczanie w bardzo krótkim czasie stracili praktycznie drużynę i trzeba było działać wyjątkowo szybko, aby ją ponownie poukładać. Tym bardziej, że czasu było wyjątkowo mało.

Bardzo długo nie było żadnych pozytywnych wieści z Rybnika. Kibice i sympatycy RKM zaczęli się zastanawiać, czy ich drużyna wystartuje w bieżącym sezonie w lidze. Wreszcie, po głębokim milczeniu, wszyscy w Rybniku mogli nieco odetchnąć. Działacze postanowili zaufać zawodnikom, których forma od pewnego czasu szła zdecydowanie w dół: zakontraktowano Piotra Świderskiego, a także Macieja Kuciapę . Były to kontrakty bardzo ryzykowne, które wcale mogły się rybniczanom nie opłacić. Nie było bowiem żadnej gwarancji, że wspomniana dwójka odbuduje swoją formę w Rybniku. Czego by jednak nie powiedzieć, liczono, że to zawodnicy z ekstraligowym doświadczeniem będą w stanie być w Rybniku liderami.

Poszukiwania solidnego zawodnika zagranicznego na niewiele się zdały. Oczywiście, wymieniano zawodników, którzy byli ponoć po słowie z działaczami z Rybnika, ale wszelkie dywagacje na nic się zdały. W końcu zdecydowano się na Szweda Sebastiana Aldena , a także na młodego Duńczyka Henryka Mollera. Skład seniorski uzupełnili Denis Gizatullin oraz Roman Chromik .

Trener Mirosław Korbel liczył także bardzo na liczne grono zdolnych juniorów, których miał w swojej kadrze mnóstwo. Wydawało się jednak, że pewniakami do występów ligowych będą Michał Mitko, a także powracający po kontuzji na tor Patryk Pawlaszczyk .

Podsumowując, przed rybnickim szkoleniowcem postawiono znów bardzo ciężkie zadanie. Miał on z tych nazwisk, stworzyć drużynę, która, jak po cichu liczono, będzie w stanie awansować do pierwszej czwórki. I tutaj, taka mała, ale smutna refleksja. Kolejny już raz rybniccy działacze montują drużynę na kilka tygodni przed inauguracją ligi. Działania na zasadzie pospolitego ruszenia mają miejsce w kolebce polskiego żużla już od pewnego czasu. O ile jednak do tej pory jakoś się udawało zachować twarz, to początek sezonu 2008 pokazał, że wszystko ma swój początek i koniec.

Już pierwszy mecz z faworyzowaną ekipą z Bydgoszczy pokazał gospodarzom jak ciężko będzie walczyć na torach I ligi w tym sezonie. Rybniczanie, poza Piotrem Świderskim i momentami Maciejem Kuciapą, praktycznie nie istnieli na torze. Bardzo zawiódł Sebastian Alden, który miał problem z poprawnym złożeniem się w łuk. Działacze jednak tłumaczyli, że to pierwszy mecz, że drużyna znad Brdy jest faworytem ligi. Niby tak, ale 38 punktów na własnym torze to jednak delikatnie mówiąc troszkę mało nawet z faworytem rozgrywek. Nie zdawano sobie sprawy z powagi sytuacji, aż do następnego meczu wyjazdowego w Daugavpils. Tam zespół z Rybnika doznał drugiej porażki, ale po walce i niezłej jeździe całej drużyny.

Kolejny mecz na własnym torze rozegrano z drużyną z Rawicza. W szeregach rybniczan pojawił się zawodnik, który miał stanowić solidną drugą linię, a był nim wychowanek Stali Rzeszów, Karol Baran. Baran zaprezentował się przyzwoicie, zdobywając 7 punktów. RKM wygrał te spotkanie i humory zarówno działaczy i zawodników nieco się poprawiły.

Przed tym spotkaniem trener Mirosław Korbel poszukując wzmocnienia, przeprowadził na swoim torze mini turniej par, w którym udział wzięli między innymi synowie marnotrawni , Zbigniew Czerwieński, a także Rafał Szombierski. Nie znaleźli oni jednak uznania w oczach szkoleniowca i ten zdecydował się na Karola Barana.

Potem było planowo, a więc przegrana w Gdańsku i wygrana na własnym torze z drużyną z Grudziądza. To, co jednak stało się tydzień później, poważnie wstrząsnęło rybnickim klubem. Przegrana, w kontrowersyjnych okolicznościach z PSŻ Poznań uświadomiła rybniczanom, że gdy przegrają kolejny mecz ligowy, tym razem w Ostrowie, po pierwszej części sezonu będą mieli na swoim koncie tylko 4 punkty.

Działacze zaczęli intensywnie rozglądać się za wzmocnieniem. Nie było to łatwe zadanie, bo w środku sezonu rynek jest już bardzo ubogi. Postanowiono jednak kolejny raz zaryzykować i przy pomocy Dariusza Momota sięgnięto po Szweda, Antonio Lindbaecka , który zadebiutował w pojedynku ligowym w Ostrowie. Lindbaeck jeździła ambitnie, ale niestety punktów nie przywiózł.

Sprawdził się więc najgorszy scenariusz z możliwych. RKM Rybnik, przed rundą rewanżową miał na swoim koncie tylko dwa zwycięstwo i widmo spadku z pierwszej ligi zaczęło zaglądać w oczy.

Rundę rewanżową rybniczanie zaczęli nie najlepiej. Przegrali rewanż u siebie z Ostrowem, a także mecz wyjazdowy w Poznaniu. Pomimo coraz bardziej dramatycznej sytuacji, dało się zauważyć inna, lepszą jazdę całego zespołu. Rozkręcał się Lindbaeck, powoli do swojej dyspozycji wracał Maciej Kuciapa, coraz lepiej jechał Denis Gizatullin. Prawdziwym liderem Rekinów w każdym spotkaniu był Piotr Świderski.

Przed spotkaniem w Grudziądzu zarządzono prawdziwą mobilizację. Rybniczanie od zawsze dobrze czuli się na tym kameralnym obiekcie. To jednak grudziądzanie byli faworytem tego pojedynku. Genialne zawody jednak pojechało trio Lindbaek - Kuciapa - Świderski. To w głównej mierze dzięki ich postawie, RKM zdobył upragnione 3 punkty. To jednak był tylko mały wstęp do tego, co miało w następnej kolejce, kiedy to rybniczanie mieli podejmować zespół z Gdańska.

W Rybniku liczono na zwycięstwo, ale chyba nikt nie spodziewał się tego, że śląski zespół stać będzie także na wywalczenie punktu bonusowego. Równa, ambitna jazda całej ekipy zaowocowała wygraną, a przepiękny atak Macieja Kuciapy w ostatniej gonitwie, dający upragniony punkt bonusowy, zapewne zapadnie na długo w pamięci.

Sześć zdobytych punktów pozwoliło na awans w tabeli na szóstą lokatę i powoli rysowała się szansa nawet na awans do pierwszej czwórki. Plan na realizację tego zamierzenia był ambitny, aczkolwiek trudny do zrealizowania. Trzeba było bowiem wygrać w Rawiczu, u siebie za 3 punkty z Daugavpils, a potem w Bydgoszczy. Po deklasacji ekipy rawickich Niedźwiadków nikt nawet nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że drużyna Lokomotiv będzie w stanie nawiązać walkę na torze przy ulicy Gliwickiej. W tym momencie jednak stało się coś, co mogło zniweczyć cały wysiłek drużyny z rundy rewanżowej. Kontuzji złamania ręki doznał lider RKM, Piotr Świderski. Ten niewątpliwy cios jeszcze bardziej zmobilizował kolegów Świdra do walki. Pokonali oni Łotyszów na tyle wysoko, że zdobyli także bonusa i byli już myślami w Bydgoszczy.

W ostatnim swoim spotkaniu rybniczanie walczyli ambitnie, ale niestety dla nich ulegli ekipie trenera Zenona Plecha. Koncertowo jeździł Lindbaeck, który brawa otrzymywał także od bydgoskiej publiczności. Dzisiaj można mówić, co by było, gdyby Patryk Pawlaszczyk był zdolny do jazdy, a także mógł w tym spotkaniu wystąpić Piotr Świderski. Tym samym, rybniczanie znaleźli się, po rundzie zasadniczej na 5. miejscu w ligowej tabeli.

Po fenomenalnym finiszu zapewne pozostaje teraz spory niedosyt. Czkawką odbijają się przegrane na własnym torze z drużynami z Ostrowa, Bydgoszczy, ale chyba najbardziej porażka z ekipą z Poznania. Gdyby wszystkie te pojedynki RKM wygrał z pewnością nastroje w Rybniku byłby odmienne. A tak, no cóż… Trzeba jechać od początku sezonu dobrze. Potem niestety tych punktów brakuje. Ważne jest jednak co innego w tej chwili - to ważne dla działaczy z Rybnika. Ten skład gwarantuje walkę nawet o ekstraligę. Trzeba jednak z niektórymi zawodnikami już teraz usiąść do rozmów i zrobić wszystko, aby zostali w Rybniku na kolejny sezon. I dla kontrastu - z niektórymi żużlowcami trzeba się po prostu pożegnać. Celowo nie wymieniam tutaj nazwisk. Myślę jednak, że wszyscy wiedzą o kogo chodzi. A co do pytania postawionego w tytule tego artykułu… każdy z nas, niech sam sobie na nie odpowie.

Komentarze (0)