Michał Kowalski: Wraz z Marcelem zajęliście w Bydgoszczy trzecie miejsce. Awansu zatem nie wywalczyliście, co pewnie jest dla was sporym rozczarowaniem.
Krystian Pieszczek: Nie jest to rezultat zadowalający. Tak naprawdę na wyniku zaważył nasz nieudany start w pierwszym biegu. Gdybyśmy dojechali na 3:3, byłaby inna sytuacja. Tam był niestety mój błąd, zaspałem na starcie i Tobiasz Musielak był już o pół koła z przodu. Także szanse były małe. Jeśli natomiast chodzi o ostatni mój bieg, to nie był on w sumie taki zły. Zabrakło mi trochę na pierwszym łuku, co wykorzystał Szymon Woźniak.
13 punktów to jednak dobry dorobek, biorąc pod uwagę to, z jakimi rywalami jeździłeś.
- Mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. Ale w pierwszym i ostatnim wyścigu czegoś mi brakowało. Trzeba ciężko trenować i walczyć dalej. Za rok finał MMPPK po prostu musi być już nasz.
W niedzielę wysoko przegraliście w Częstochowie. Chyba nie dopuszczaliście możliwości, żeby z tego wyjazdu wrócić zaledwie z 29 punktami…
- To był dla nas szok. Ja kompletnie nie umiałem spasować się do częstochowskiego toru. Generalnie te zawody to w moim wykonaniu była straszna lipa. To łatwy tor do jazdy, ale trudny do ścigania. Trzeba tam jechać zupełnie inaczej, niż na innych obiektach. Ale dobry zawodnik musi umieć startować na każdym torze.
Po tych zawodach narzekałeś, że w waszej drużynie brakuje zgrania na torze.
- Poza torem jest między nami komunikacja. Staramy się sobie podpowiadać i udzielać cennych wskazówek, jeśli komuś idzie słabiej. Koniecznie musimy jednak popracować nad tym, co dzieje się podczas biegów. Tam nie rozumiemy się już tak dobrze i trzeba to zmienić.
Ale wspomniałeś wówczas też, że współpraca poza torem również nie jest idealna.
- Pod tym względem wszystko jest OK. Czujemy się dobrze i staramy się sobie nawzajem pomagać w różnych kwestiach. Pozostaje nam tylko dążyć do poprawy komunikacji na torze, by wyniki były lepsze.
W tym sezonie chyba bardziej niż z rywalami walczycie z kontuzjami. Niemal cały sezon jedziecie osłabieni.
- Nad nami ciąży po prostu jakieś fatum. Kontuzja za kontuzją, ciągle dochodzą jakieś nowe osłabienia i urazy. Maksim Bogdanow ostatnio też miał groźny upadek, ale na szczęście powoli wraca do siebie. Oby tylko tych urazów było już coraz mniej, bo chyba wyczerpaliśmy już ich limit. Chcemy wygrać z Betardem w niedzielę i utrzymać się w ENEA Ekstralidze.
To dla ciebie debiutancki sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jakie wrażenia?
- Ciężko powiedzieć jednoznacznie. Są zawody, z których jestem zadowolony. Są jednak również takie, o których jak najszybciej chciałbym zapomnieć. Chociażby niedzielny mecz w Częstochowie, totalna klapa po prostu. Cieszę się jednak, że niektóre starty dają mi radość.
Często bardzo krytycznie oceniasz swoją postawę. Potrafisz dostrzec własne błędy na torze?
- Ja wiem, co robię źle i potrafię się do tego przyznać. Słabsze wyniki nie są winą nikogo innego, tylko moją. Staram się wyeliminować te niedociągnięcia, by stawać się coraz lepszym zawodnikiem.
Mimo młodego wieku, jesteś jednym z bardziej charyzmatycznych żużlowców w lidze. Nie przebierasz w słowach, potrafisz wiele spraw skrytykować. Z własnego doświadczenia wiem, że tacy ludzie łatwo w życiu nie mają…
- No racja, zgadzam się z tym. Ale to jest żużel i nikt nie odpuszcza. Było rzeczywiście wiele takich sytuacji. Jednak to taka dyscyplina, w której walka toczy się na łokcie i żaden zawodnik nie będzie się poddawał.
Najprawdopodobniej czeka was walka w barażach o pozostanie w lidze. Nie na to zapewne liczyliście przed sezonem.
- Liczyliśmy na spokojne utrzymanie. Ale niestety raczej pewna jest już nasza jazda w barażach, tego chyba nie unikniemy. Pozostaje nam wygrać te spotkania i pozostać w ENEA Ekstralidze