- Nie ma co ukrywać, że myśleliśmy o zwycięstwie. Chcieliśmy wygrać, bo nie jest tajemnicą, że każdy potrzebuje punktów w walce o czwórkę. Na chwilę obecną wypadamy z niej i jesteśmy na piątym miejscu. Przed nami jednak jeszcze cztery mecze, w tym dwa u siebie i będziemy walczyć - powiedział po zawodach Piotr Pawlicki.
Junior Unii przeplatał w niedzielny wieczór lepsze gonitwy słabszymi. Czym to było spowodowane? - Bardzo ważne tego dnia było pole startowe. W moim trzecim biegu byłem ustawiony najbliżej bandy i niemal równo wyjechałem ze startu z Piotrem Protasiewiczem oraz dwoma pozostałymi zawodnikami, ale już na wejściu zostałem potraktowany szprycą. W tym wyścigu niewiele można było już zrobić, para gości wygrała 5:1, słowa uznania dla nich i również całego zespołu z Zielonej Góry - przyznał.
Byki bardzo szybko będą miały możliwość rehabilitacji za porażkę z Falubazem. - We wtorek jedziemy z tarnowską drużyną i wygląda na to, że będzie to najcięższy pojedynek sezonu. Na pewno musimy zwyciężyć w tym spotkaniu, lecz z drugiej strony nie może być wywierana na nas duża presja, bo jesteśmy w większości młodzi i możemy się spalić psychicznie. Ważne, żeby przystępować do zawodów na większym luzie i cieszyć się jazdą. Notuję różne zdobycze punktowe i nie zawsze jest tak jakbym chciał - oznajmił.
Wychowanek leszczyńskiej Unii po dwóch z siedmiu zaplanowanych turniejów finałowych zajmuje w generalnej klasyfikacji rywalizacji o IMŚJ 6. miejsce z 17 zdobytymi "oczkami". - Dochodzę do wniosku, że tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów nie jest mi pisany w tym roku. Jak dotąd nie mogę się zbytnio pozbierać, tak aby znaleźć się w czołówce. Daję z siebie wszystko, zdarza się, że nawet przeszarżuję, tak jak to miało miejsce w Lendavie. Dwa sobotnie upadki nie były z mojej winy, popełniłem natomiast błąd, kiedy znajdowałem się na trzecim miejscu. Dodatkowo tor nie należał do łatwych - stwierdził.
18-latek nie czuł się najlepiej po drugim finale walki o juniorski czempionat globu i w konsekwencji nie przystąpił do starcia z zielonogórzanami w pełni sił, choć nie szukał usprawiedliwień. - W ostatnim biegu Vaclav Milik wjechał we mnie prawie prostym motocyklem i mocno uderzyłem plecami oraz potylicą. Na meczu byłem poobklejany taśmami i czułem skutki tego zdarzenia, jednak to nie jest żadne wytłumaczenie. Po turnieju w Słowenii miałem lekki wstrząs mózgu. Cały czas coś mi lata w głowie i czuję, jakby mózg odkleił mi się od czaszki (śmiech) - zakończył młodszy z braci Pawlickich.