Robert Noga: Moje boje - Pan prezes się budzi

Niedźwiedzie budzą się ze snu zimowego na wiosnę, a prezesi? To pewnie zależy od gatunku. Ot, na przykład weźmy prezesa Polskiego Związku Motorowego, pana Andrzeja Witkowskiego.

W tym artykule dowiesz się o:

Ten, jak się okazuje obudził się w samym środku upalnego lata. Tenże, szef polskich sportów motorowych, którego panowanie trwa tak długo, że najstarsi górale nie pamiętają początków jego kariery udzielił ostatnio Tygodnikowi Żużlowemu wywiadu. A w nim ni stąd ni zowąd wypalił, że polski speedway jest coraz nudniejszy. No to panie prezesie potraktował pan temat z grubej rury. Coś podobnego, polski speedway jest nudny. Ale mi odkrycie! Toż każdy przeciętny kibic, który na stadion chadza przynajmniej te kilkanaście lat, każdy dziennikarz który z podobnym stażem obserwuje zawody w naszym kraju, wie to przecież od dawna. Żużel zrobił się nudny. A dlaczego? I tutaj pan prezes Witkowski po raz drugi odkrywa swoją Amerykę.

Żużel w kraju nad Wisłą, Odrą , Wartą i Bugiem jest nudny przez tory. Robione przez gospodarzy i "pod gospodarzy" sprawiają, że niewiele na nich się dzieje, nie ma walki, wyprzedzeń , ergo zmiennej sytuacji podczas wyścigu, ergo, tego co kibic lubi, ba, co kocha najbardziej (chociaż prawdę mówiąc głównie wtedy jeżeli wyprzedają zawodnicy drużyny, której kibicuje). Ależ przecież dawno już to wszystko wiemy panie prezesie. Z perspektywy warszawskiego gabinetu przy Kazimierzowskiej tego może tak dobrze nie widać, ale jak się w miarę regularnie chadza na zawody w różnych miastach, to obserwacja jasna jak słońce.

Ale prezes PZM ma też pomysł, jak sprawić żeby tory były przygotowywane lepiej, czyli co za tym idzie, zawody były ciekawsze. Otóż jego zdaniem powinien być powołany dodatkowy arbiter, taki, który przyjechałby w dniu meczu już w godzinach rannych i to on zajął się przygotowaniem nawierzchni. To znaczy pewnie osobiście na traktor lub polewaczkę by nie wsiadał, ale pod jego kierunkiem niczym inżyniera Karwowskiego na budowie, szła by praca nad torem gładko niczym tafla Jeziora Łagowskiego przy bezwietrznej pogodzie. I tor byłby cacuś, zawody wspaniałe, a publika po prostu nie mieściłaby się na stadionie. Super, wizja, bez dwóch zdań wspaniała, tylko jak przeczytałem dalej dowód na to, że takie rozwiązanie uzdrowi sytuację, to się zastanawiam, gdzie pan prezes znalazł płot, w który zdołał trafić z przysłowiowej armaty. Bo jako przykład wspaniałego przygotowania toru, na którym zawody są tak ekscytujące, że oglądający je kibice z wrażenia nie mogą zasnąć przez tydzień, podaje rolę Ole Olsena i jego rolnicze dzieła przed poszczególnymi turniejami Grand Prix! Tak, jakby nie wiedział (może rzeczywiście nie wie), że Ole Olsen ma za zadanie przygotować nawierzchnie przede wszystkim tak, aby zawody odbyły się w zakładanym terminie, a nie tak, aby wyścigi zapierały dech w piersiach.

I dowody tego mamy niestety niemal regularnie co dwa tygodnie. No chyba, że oglądamy z panem Andrzejem Witkowskim jakieś zupełnie inne zawody. Ale w sumie pomysł na to, aby arbiter zjawiał się na miejscu rano i sam nadzorował przygotowanie nawierzchni do ścigania, a nie tylko ją odbierał w wyznaczonym regulaminem momencie można by przetestować, chociaż idę o zakład, że i tak znajdą się niezadowoleni i narzekający, a będą nimi ci, którzy mecz przegrają. To dopiero będzie wyrzekanie na arbitra, który zrobił tor za mało (lub za bardzo - niepotrzebne skreślić) przyczepny , zepsuł co było dobre i tak dalej. Ale jeśli już sędzia miałby się jednak tym zajmować, to nie bardzo rozumiem dlaczego miałby to robić jakiś dodatkowy arbiter? Dlaczegóż to tej roli nie mógłby się podjąć ten sędzia, który ma prowadzić spotkanie? Przecież wystarczy, że przyjedzie na mecz wcześniej i wszystkiego dopilnuje, prawda? Po co tworzyć kolejne "byty", za które kluby mają płacić? Niech już wystarczy fakt kuriozalnej sytuacji, że w piłce nożnej, czy siatkówce liczba sędziów niebawem przekroczy liczbę grających zawodników, a i tak arbitrzy mylą się na potęgę.

Robert Noga

Źródło artykułu: