Piotr Rachwał: Ostatnie spotkanie ze Stalą Gorzów nie poszło po waszej myśli, a przecież po czterech biegach prowadziliście dwunastoma punktami.
Dariusz Śledź: Rzeczywiście, fajnie się zaczęło, ale strasznie skończyło. Trudno mi tak naprawdę ocenić ten mecz, bo zaczęliśmy świetnie, a później jakbyśmy zupełnie zbłądzili, zgubili się z ustawieniami, nie wiem...
Co się na tyle zmieniło, że przegraliście tak świetnie rozpoczęty mecz? Tor?
- Nie, nie sądzę, że chodzi tutaj o tor. Myślę, że gorzowianie się dopasowali. Widać to było, bo choćby przy przegranych startach, siedzieli zaraz naszym zawodnikom na plecach, a za chwilę zabierali się za ich wyprzedzanie.
Macie w tym sezonie sporego pecha - wiele defektów na punktowanych pozycjach czy problemów sprzętowych. Brakło szczęścia w tym roku.
- Choćby spotkanie ze Stalą pokazało, że coś ta fortuna w tym roku nie sprzyja. Najpierw kontuzja Joonasa Kylmaekorpiego, potem defekt na prowadzeniu Grześka Walaska, a za chwilę taśma Rafała Okoniewskiego. Roztrwoniliśmy w ten sposób tak znaczną przewagę. Trudno znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie dla naszej postawy. Byliśmy u siebie i powinniśmy sobie poradzić. Z drugiej strony nie należy zapominać, że jeździliśmy z niezwykle dobrym przeciwnikiem, kandydatem do tytułu Drużynowego Mistrza Polski. Wyszło jak wyszło.
Znów pojawia się słowo kontuzja.
- Kontuzje to też jakaś zmora w tym sezonie. Upadek Joonasa i wykluczenie z dalszej części zawodów spowodował, że musieliśmy to łatać juniorami.
Łukasz Sówka jednak nie zawiódł, bo przywiózł za swoimi plecami choćby Tomasza Golloba.
- Pojechał w tym meczu bardzo dobrze. Szczególnie początek meczu miał fenomenalny, kiedy wygrywał jak szło w każdym swoim biegu. Były to bardzo ważne punkty, bo między innymi dzięki jego postawie udało nam się zbudować taką przewagę. Niemniej jednak ten wynik musimy oceniać całościowo i nie był on dobry.
Po tych czterech biegach myślał pan, że ten mecz można jeszcze przegrać?
- Ja jestem zawsze ostrożny, bo życie nauczyło mnie, że w meczu jest 15 wyścigów i dopóki się mecz nie zakończy to wynik wciąż może ulegać zmianie. Dopóki nie zdobędzie się 46 punktów to wszystko jest możliwe.
Wszystko wszystkim, ale w następnych jedenastu biegach zdobyliście cztery punkty więcej niż w pierwszych czterech. Niezbyt dobrze to świadczy o drużynie.
- Tak się zdarzyło. Aż tak daleko nie galopowałem po czterech biegach i nie myślałem ile będziemy w stanie zdobyć punktów do końca meczu. Chciałem, abyśmy go wygrali. Po prostu do pewnego momentu było dobrze, a później się coś zacięło, zepsuło. Gdybyśmy od razu wiedzieli co, wówczas staralibyśmy się to zmienić, naprawić.
Kibice zastanawiali się dlaczego w czternastym biegu nie zrobiliście podwójnej zmiany taktycznej dając szansę parze Crump - Walasek. Jedynie ten drugi wystąpił dwukrotnie z biegach nominowanych. A co z Australijczykiem? Mieliście jeszcze szansę na remis.
- Chcieliśmy wykonać taką roszadę, jednak Jason nie czuł się na siłach startować bieg po biegu, a zarazem w sześciu startach w meczu. Musimy pamiętać, że on wciąż zmaga się z kontuzją i bólem z tym związanym, stąd pojechał tylko Grzesiek.
Tak naprawdę sezon dla was dobiega końca. Dwa mecze i kończycie rok, w którym nadzieje były spore, a skończyło się fiaskiem.
- Uważam, że sezon z pewnością nie był dla nas udany, a przede wszystkim był dla nas bardzo pechowy. Nie tak miało to wyglądać. Ciężko to wszystko wspominać, bo z pewnością każdy kibica żużla wie, jakie nieszczęścia nas spotkały. Śmierć Lee Richardsona była dla nas wielkim ciosem. Podsumowując ten sezon całościowo - był nieudany.
Słowo klucz - nieudany. Zatem dlaczego taki, a nie inny?
- Nieudany choćby przez taki mecz jak z Gorzowem. To pasmo nieszczęść ciągnęło się jakoś za nami przez cały sezon. Kontuzje i różne inne rzeczy sprawiły, że kończymy go w mizernych nastrojach.
Obserwując tą drużynę, rozmawiając z zawodnikami, zauważyłem, że dość często, a wręcz w każdym meczu ktoś narzekał na sprzęt, problem z jego dopasowaniem. Jason Crump, Maciej Kuciapa, Joonas Kylmaekorpi czy Rafał Okoniewski, Marco Gaschka - każdemu z nich przytrafiały się problemy sprzętowe. To więcej niż pół drużyny, więc chyba coś jest nie tak.
- Forma zawodnika w żużlu to forma zawodnika i jego sprzętu. Dwie składowe tworzące niezwykłe sprzężenie zwrotne. Niektórzy byli w lepszej dyspozycji, inni w znacznie gorszej i niestety tak ten sezon dla nas wyglądał. Dlaczego ktoś borykał się z takim kłopotem, drugi z innym, trzeba zapytać ich samych. Mogę zapewnić, że się starali z wszystkich sił. Nie raz widziałem, choćby Jasona czy Maćka siedzącego nad sprzętem i kombinującego, jak coś zmienić żeby było dobrze. Ich miny wesołe nie były. Trenowali, szukali, grzebali w sprzęcie, a mimo to, nie zawsze wychodziło. Wymagamy od zawodników wyników jako kibice, ale trzeba pamiętać, że oni też od siebie wymagają. Są jednak tylko ludźmi. W życiu jest bardzo podobnie. Teraz musimy skupić się na tym, żeby godnie pożegnać się z naszą publicznością, która w tym roku fantastycznie nas dopingowała. Byli tutaj z nami, na stadionie. Byli na wyjazdach. To bardzo ważne.
Stawiamy po tym sezonie przy którymś z nazwisk "krzyżyk"?
- Nie, jasne, że nie. Wiem natomiast, że przyjdzie czas na podsumowania. Trzeba będzie zbudować zespół na kolejny sezon i wtedy zobaczymy kto odejdzie, a kto zostanie.
We Wrocławiu Odra ponoć zaczęła szeptać, że w przyszłym roku trenerski duet Baron - Śledź miałby poprowadzić drużynę do walki tym razem o medale.
- Nie, nie, to nieprawda. Powiem w ten sposób - mi się w Rzeszowie podoba i jeżeli tylko władze klubu wyrażą chęć dalszej współpracy ze mną, to jestem chętny i gotowy. Jestem w Rzeszowie już kilka lat. Zdążyłem się związać z tym miastem, z ludźmi, kibicami. Jestem emocjonalnie związany z tą drużyną i zależy mi na niej.
Jest pan świadomy, że w obecnym składzie personalnym drużyny muszą zajść jakieś zmiany na lepsze, by rzeczywiście włączyć się za rok do walki o medale.
- Oczywiście, że jestem tego świadomy. Tak jak wspomniałem na podsumowania przyjdzie czas. Oczywiście już myślimy o przyszłym roku, ale jeszcze nie czas żeby o tym mówić. Także jakiś nazwisk czy odpowiedzi na tego typu pytania z pewnością pan nie uzyska ode mnie.
Nie naciskam, choć ptaszki ćwierkają parę nazwisk, choćby mowa jest o Nickim Pedersenie.
- Myślę, że Nicki będzie na memoriale Lee Richardsona i Eugeniusza Nazimka, więc będzie pan miał okazję z nim o tym porozmawiać.
Wróćmy zatem jeszcze do trwającego sezonu. W najbliższej kolejce udajecie się do Leszna, które wciąż walczy o play offy.
- Wiemy, że będzie to trudny mecz, ale nie stoimy na straconej pozycji. To jest sport i będziemy walczyć. Damy z siebie wszystko. Będziemy chcieli pokazać się z jak najlepszej strony i zrehabilitować, bo zawodnicy po meczu z gorzowianami nie byli z siebie zadowoleni. To było czuć w parkingu. Byli rozgoryczeni takim obrotem spraw. Im też bardzo zależy na wygrywaniu, a po takiej porażce było im bardzo ciężko przełknąć tą gorzką pigułkę.
Z niejednego żużlowego pieca chleb pan jadł, więc nie mogę zapomnieć o swoistej zabawie w typera. Chciałbym, aby przedstawił pan swoje przewidywania odnośnie podium Drużynowych Mistrzostw Polski, drużyny, która Ekstraligę opuści i tej która awansuje do grona najlepszych zespołów w Polsce.
- Nie lubię takich typowań. Mieliśmy już przykłady pokazujące, że wystarczy jeden wypadek, kontuzja, słabsza dyspozycja dnia kluczowych zawodników i siła drużyny może się diametralnie zmienić. Powiem tak - na pewno mocni są tarnowianie i są jednym z głównych faworytów, aczkolwiek urok sportu tkwi w tym, że niespodzianki bardzo lubią się zdarzać.
Co zatem ma być za rok w stolicy Podkarpacia?
- Pierwsze i najważniejsze założenie to kwestia, aby kolejny sezon był lepszy od obecnego. Wszystko będzie zależało od tego, jaką drużynę zbudujemy w sezonie zimowym, ale nie tylko, bo jak widzimy na przykładzie tego roku, potrzebna jest także odrobina szczęścia, a przynajmniej to, aby pech nas omijał.