W Polonii mnie już nie ma - rozmowa z Robertem Sawiną, byłym menedżerem Polonii Bydgoszcz

Robert Sawina po raz drugi i prawdopodobnie ostatni prowadziłˆ w tym sezonie żużlowców znad Brdy. Jak sam mówi nie zamierza się pchać na to stanowisko.

Marcin Kozłowski: Żużlowcy Polonii zakończyli ligowy sezon 2012 na szóstym miejscu. Czy jest Pan zadowolony z tej lokaty?

Robert Sawina: To odzwierciedlenie siły zespołu. Ten wynik to w sumie nic wielkiego. Do awansu do czołowej czwórki zabrakło nam kilku punktów, a z drugiej strony od dłuższego czasu nie byliśmy zagrożeni spadkiem.

Nie żałuje Pan, że drużyna straciła niepotrzebnie kilka punktów. Wówczas mogłaby do samego końca walczyć o miejsce w play off?

- Jasne, że żałuję. Straciliśmy przede wszystkim wiele punktów bonusowych. Mogliśmy wygrać dwumecze z Rzeszowem, Włókniarzem, Unią i Unibaksem. Przegraliśmy praktycznie wygrany mecz we Wrocławiu. Na koniec tylko zremisowaliśmy z drużyną z Częstochowy. Gdybyśmy nie pogubili tych punktów być może Polonia byłaby w czołowej czwórce. Nie we wszystkich spotkaniach jeździliśmy w pełnym składzie. Przerwę w startach miał Mikołaj Curyło, Tomek Gapiński ścigał się kilka razy po bolesnych upadkach. Na koniec rozgrywek straciliśmy Roberta Kościechę, który miał chyba najlepszy sezon w karierze. Niestety, byliśmy bardzo słabi na wyjazdach. Żużlowcy nie radzili sobie na trudnych torach. Ale to efekt zaniechań kilku lat, bo bydgoscy zawodnicy są przyzwyczajeni do jazdy na jednej nawierzchni. Zbyt często przegrywamy kilka wyścigów z rzędu po 5:1. Nawet liderom zdarzało się zbyt dużo wpadek.

Spotkał się już Pan z żużlowcami i podsumował sezon?

- Nie. W nocy z niedzieli na poniedziałek wróciliśmy z Zielonej Góry. Nie było więc czasu. I nie wiem, czy dojdzie do spotkania. Bo mnie już nie ma w Polonii.

Zrezygnował Pan, czy Panu podziękowano?

- Nie było propozycji rozmowy na temat dalszej współpracy. W Bydgoszczy pracowałem na umowę o dzieło. Była ona przedłużana co miesiąc. W sierpniu miałem na przykład zdobyć z zespołem określoną liczbę punktów. W klubie są obecnie inne problemy. Sprawa zatrudnienia menedżera, czy trenera schodzi na dalszy plan. Mnie już nie ma w Polonii.

Prezes klubu nie powiedział: Robert musimy teraz zająć się innymi sprawami, ale chcemy z tobą dalej współpracować i niebawem wrócimy do rozmów w tej sprawie?

- Nie, nie było takiej propozycji. A ja nie będę wymuszać na działaczach żadnej decyzji. Najlepiej teraz to zakończyć. Tym bardziej, że Polonia ma problemy finansowe i nie chcę być dla klubu dodatkowym obciążeniem. Przyjadę jeszcze do Bydgoszczy na finał juniorów i pomogę zawodnikom. Szkoda, że tak się stało, bo z żużlowcami dobrze mi się współpracowało. Zżyliśmy się nawet.

W Polonii pracowałˆ już Pan po raz drugi. Czy przez te miesiące w klubie wiele zmieniło się?

- W Bydgoszczy nie ma ciągłości. I to jest chyba największy problem Polonii. Zbyt często zmienia się trenerów. Na początku ubiegłego sezonu zacząłem coś budować. Na początku nie było łatwo. Moje decyzje wzbudzały protesty, nawet wśród zawodników. Przez kilka miesięcy mojej nieobecności w klubie ponowie wiele się zmieniło. I musiałem znowu wszystko zacząć od początku. A czasu miałem niewiele. Pracę w Polonii rozpocząłem dopiero na początku maja. Nie miałem wpływu na budowanie składu. Nie mogłem też od razu dokonać potrzebnych zmian. Bo ktoś mógłby powiedzieć: po co cokolwiek zmieniać, kiedy zespół wygrywa. Mimo dwóch zwycięstw na początku sezonu nie wszystko w zespole grało. Falubaz był jeszcze nieprzygotowany do rozgrywek, a Wybrzeże po prostu słabe, co udowodniła dalsza część sezonu. Polonia potrzebuje fachowca na kilka lat. Kogoś, kto codziennie będzie w klubie, przygotowywałˆ nawierzchnie, prowadziłˆ treningi, miałˆ dobry kontakt z zespołem. W Bydgoszczy zmian nie dokona się w ciągu kilku miesięcy. Tu potrzebna jest regularna praca przez lata.

Który z zawodników Pana najbardziej rozczarował, a kto mile zaskoczył?

- Najbardziej ucieszyła mnie postawa Roberta Kościechy. Miałˆ chyba najlepszy sezon w karierze. Szkoda, że na koniec rozgrywek doznałˆ kontuzji. Dobrze, że wówczas byliśmy pewni utrzymania, bo bez Roberta mieliśmy problem ze zdobywaniem punktów. Wielki zawód sprawił Artiom Łaguta, który był kompletnie nieprzygotowany do jazdy w ekstralidze. A ponadto nie przyjeżdżał na treningi, chciałˆ - nie myśląc o drużynie - żebyśmy przygotowywali twardy tor. Rozmawiałem z nim wiele razy i nic to nie dało. To jeszcze młody zawodnik, który wiele może osiągnąć. Musi jednak sporo zmienić w swoim podejściu do żużla.

Wiele do życzenia pozostawiała również jazda Tomasza Gapińskiego. Kapitan Polonii miał być jednym z liderów, a tymczasem zawiódł w wielu meczach.

- Na wyniki Tomka wpłynęły ciężkie upadki. Nie odniósł co prawa żadnych złamań, ale ich skutki bardzo długo odczuwał. To na pewno nie był ten sam Tomek co przed rokiem. I on doskonale wie, że miał słaby sezon. Wiele razy mówił, że jego wyniki miały wpływ na niekorzystne rezultaty spotkań Polonii. Gapińskiemu - podobnie jak innym zawodnikom - bardzo zależało na skutecznej jeździe. Nikogo z żużlowców nie trzeba było zmuszać do treningów, pracy przy sprzęcie. Wszyscy zawsze byli chętni do pracy.

Dziur w składzie - mimo wielu prób - nie udało się jednak załatać...

- Niestety. Na kilku treningach w Bydgoszczy byłˆ Nick Morris. Prezentował się jednak bardzo słabo, dostawałˆ baty od naszych juniorów. Polska ekstraliga to dla niego zbyt wysokie progi i nie pojechał w żadnym meczu. Danił Iwanow również nie byłˆ przygotowany do jazdy w najsilniejszej lidze świata. Szansę dostał też Wiktor Kułakow, lecz jego starty nie były dla klubu żadnym obciążeniem finansowym.

Chciałby Pan coś˜ na koniec przygody z Polonią przekazać bydgoskim kibicom?

- Jestem niemile zaskoczony postawą pewnej grupy fanów, a właściwie pseudokibiców. Po meczu z Włókniarzem wyzywali mnie, chcieli bym oddałˆ im pieniądze za bilety. To bardzo smutne, bo to nie ja słabo pojechałem w tamtym spotkaniu. Pod tym względem nic w Bydgoszczy się nie zmieniło. Pamiętam, jak byłem jeszcze zawodnikiem Polonii, po słabych zawodach ci sami ludzie opluwali mojego busa, obrażali mnie. Nie pamiętali, że rok wcześniej byłem jednym z liderów drużyny, która niespodziewanie zdobyła wicemistrzostwo Polski. Nie pozwolę sobie, by ktoś niesłusznie mnie obrażał. W Szwecji to jest nie do przyjęcia. Tam zawodników zawsze darzy się szacunkiem. Powiem nieskromnie, ale w Polonii nie wziąłem się z łapanki. Jestem byłym zawodnikiem, instruktorem sportu żużlowego, mam wyższe wykształcenie, odpowiedni warsztat i gdy po raz pierwszy przychodziłem do Bydgoszczy wygrałem konkurs na menedżera. Nie było więc przypadku, że zostałem menedżerem drużyny. Wiem, że niektóre moje decyzje wzbudzały wiele kontrowersji, sprzeciw kibiców, ale będąc w parkingu wiedziałem o wiele więcej, niż fani siedzący na trybunach. Nie mam sobie nic do zarzucenia i nie muszę się tłumaczyć ze swoich decyzji.

Czy Roberta Sawinę zobaczymy więc jeszcze w żużlowym parkingu?

- Raczej nie. Nie żyję z żużla, a to co robię na co dzień i z czego się utrzymuję sprawia mi wielką frajdę. Lubię coś˜ posadzić, patrzeć jak rośnie, a potem zbierać plony. W Polonii dałem z siebie wszystko. Nie robiłem nic przeciwko zawodnikom. Zależało mi tylko na dobrym wyniku drużyny. Cieszę się, że przez te kilka miesięcy mogłem ponownie pracować w Bydgoszczy. Tym bardziej, że wszystkie moje działania zyskały pełną akceptację działaczy i żużlowców. Życzę Polonii jak najlepiej. Ale w klubie musi się wiele zmienić. Najważniejsze jest poprawienie infrastruktury, bo kibice mają dość oglądania meczów w takich warunkach. No i Polonia potrzebuje fachowców ze środowiska, którzy szybko poprawią funkcjonowanie klubu. Tylko, czy takie osoby się znajdą. Bo prowadzenie drużyny to nie tylko wypisywanie programu zawodów i dokonywanie zmian taktycznych według zdobytych przez zawodników punktów.

Źródło artykułu: