Jarosław Galewski: Pamięta pan swoje pierwsze w życiu derby Ziemi Lubuskiej?
Władysław Komarnicki: Jako Władysław Komarnicki pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem czy młodzieńcem, to "laliśmy" ich aż miło. Już wtedy wiedziałem, że jest to inny mecz niż zwykłe przeciętne spotkanie ligowe. Myślę, że to zostało do dnia dzisiejszego. Podobnie jak ja kiedyś, tak dziś reagują wszyscy, którzy przychodzą na derby Ziemi Lubuskiej.
A co się zmieniło od tamtego czasu?
- Żużel poszedł strasznie do przodu. To jest główna zmiana, którą każdy zauważa gołym okiem. Według mnie nie było jednak takich sytuacji, że o wszystkim tak mocno decydowały takie kwestie jak preparacja toru. Kiedyś bardziej kluczowe były umiejętności, teraz zdecydowanie większą rolę odgrywa technika.
Stosunki pomiędzy klubami z Gorzowa i Zielonej Góry są różne, ale trudno wyobrazić sobie sezon bez derbów Ziemi Lubuskiej. Bez Falubazu byłoby panu nudno?
- Jest bardzo dużo racji w tym, co pan mówi. Oby jednak to wszystko działo się nie na bazie prymitywnych oszustw, tylko żeby to była sportowa rywalizacja. Wtedy pod takim stwierdzeniem mogę podpisać się w stu procentach. Jak zapewne pan bowiem wie, w historii bywało różnie. Czasami śmiesznie, a czasami nawet strasznie.
Jak może pan opisać relacje łączące pana z Robertem Dowhanem?
- Nasze drogi osiągania sukcesów były zupełnie inne. Nie chciałbym się jednak porównywać. Chciałbym doczekać takiej chwili, że między nami zawsze będzie panować zasada fair-play. Obaj doskonale wiemy, że było z tym różnie. Dziś jako prezes honorowy i szczęśliwy człowiek nie chcę ciągnąć tego wątku. Pokazałem po 11 latach, że warto działać w oparciu o taką zasadę jak fair-play i to od rana do nocy. To prędzej czy później wraca do człowieka. Życzyłbym jedynie temu młodemu człowiekowi jednej rzeczy. Oby kibice pożegnali go kiedyś tak jak mnie 9 kwietnia 2012 roku. Wtedy 15 000 osób na meczu z Toruniem, zarówno starsi i młodsi, dziękowali mi za te wszystkie lata. Kibice wywiesili mi również baner, którego treści nie zapomnę do końca życia: "Wszystko, co obiecałeś, słowa dotrzymałeś, Stal umocniłeś". To jest coś, co zapamiętam do końca życia. Nie robiłem bowiem tego, żeby spijać jakiś kapitał polityczny ani pod publikę. Ciężko pracowałem, ale zawsze spałem spokojnie, bo wszystko robiłem będąc fair wobec innych.
W ostatnich latach częściej z sukcesów cieszył się jednak zespół z Zielonej Góry. Z czego to wynikało i czy ma to dziś jakiekolwiek znaczenie?
- Różnie bywało, ale też nie było do końca tak, że przegrywaliśmy za każdym razem. Trzeba jednak powiedzieć wprost, że od trzech lat wisi nad nami straszliwe fatum. Mam na myśli kontuzje. Nie wiem, czy pan pamięta derby, które były podobne do dzisiejszych. Też dzień wcześniej miało miejsce Grand Prix. Nie byliśmy w takim humorze jak teraz po Mazurku Dąbrowskiego. Tomek zderzył się z Holtą i obaj przyjechali poturbowani. Wtedy przegraliśmy i to raczej nie przez umiejętności rywala, tylko ogromnego pecha. Pamięta pan też mecz, gdy spadła ulewa, kiedy rozjeżdżaliśmy zespół z Zielonej Góry. Dziś jest też pechowa sytuacja ze Zmarzlikiem, która była kiedyś także z Pedersenem. Duńczyk wybił sobie bark przed półfinałem. Gdyby nie ten wielki pech, to myślę, że przynajmniej cztery razy byśmy ich pokonali. Warto jednak zastanowić się, dlaczego my tak kochamy ten sport. Myślę właśnie, że za taką ogromną nieprzewidywalność. Liczne kontuzje sprawiają, że w tej dyscyplinie bardzo często decyduje wielka loteria.
Czy kontuzja Andreasa Jonssona mocno wpłynie na całą rywalizację?
- Nie, skąd. Zawodnik nie ma nic złamanego i jest mocno poobijany. Nie z takimi kontuzjami zmagali się żużlowcy. Nie dopatruję się w tym jakiejkolwiek słabości naszego rywala.
Jonsson jednak dziś nie pojedzie...
- Jest Zastępstwo Zawodnika. Nie podniecałbym się kompletnie taką sytuacją.
Zapytam więc krótko: wygracie?
- Dzwonił do mnie pana kolega z redakcji z prośbą o typy na niedzielne mecze. Sugerowałem, że będzie w okolicach remisu. Taki wynik brałbym w ciemno. Powiem też szczerze, że mam ogromną satysfakcję, że powiedziałem dziennikarzowi pana portalu, który zresztą bardzo szanuję, że Gollob wygra Grand Prix.
To już mistrzowska forma Tomasza Golloba?
- Myślę, że tak. Nie przypominam sobie tak radosnego Golloba w tym roku. Wydaje mi się, że wszyscy mogli wczoraj dokładnie zaobserwować jego radość. Teraz jego dyspozycja, w obliczu różnych problemów, jest zresztą kluczowa. Tomasz Gollob będzie teraz jednym z filarów i liderów naszej drużyny. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Dzieje się to w najlepszym momencie dla Stali Gorzów. Teraz potrzebujemy go najbardziej.
W drugiej parze półfinałowej Azoty Tauron Tarnów zmierzą się z Unibaksem Toruń. Kto będzie w finale?
- Bardzo lubię klub z Torunia. Szanuję ich między innymi za to, że nie preparują torów. Powinniśmy piętnować wszystkich, którzy to robią, bo potem mamy jazdę gęsiego, która sprawia, że ludzie odwracają się od tego sportu. Mimo sympatii po stronie torunian, w dwumeczu absolutnie zwycięży ekipa z Tarnowa.