Tuż przed godziną 19.00 nad Motala Arena przeszła burzowa granatowa chmura. Nie poszczędziła deszczu, który na całym torze porobił kałuże. - Z reguły takie przypadki kolidują gospodarzom, ale po meczu mogę powiedzieć, że deszcz nam pomógł i na tak mokrym torze byliśmy jeszcze skuteczniejsi - rozpoczął opiekun Piraterny, były szwedzki żużlowiec Stefan Andersson. - Moi zawodnicy nie byli zmartwieni zmianą warunków torowych. Podejście i nastawienie mentalne w żużlu jest bardzo ważne. Chodzi o to żeby nie wytwarzać w głowie problemów i obaw. Trzeba myśleć jak najbardziej pozytywnie w każdych warunkach. Tak też zrobiliśmy. Mamy młodą drużynę, na czele której stoi rutyniarz Greg Hancock - relacjonował Andersson. - Odczuwam ogromną frajdę ze wspólnej jazdy w jednym teamie z tymi młodymi chłopakami. Bardzo ważne jest, że chcą słuchać - zauważył aktualny mistrz świata.
Uczeń i mistrz
Przed zawodami zapowiadało się na prawdziwą ucztę nawet dla najbardziej wybrednego konesera. Znakomity tor do walki i drapieżne młode wilki jak Darcy Ward, Przemek Pawlicki, Michael Jepsen Jensen oraz tej klasy żużlowcy jak Andreas Jonsson, Fredrik Lindgren i Greg Hancock mieli zapewnić widowisko na najwyższym poziomie. Niestety zabrakło Linusa Sudstroema, który w poniedziałkowym meczu ligi angielskiej odniósł kontuzję i musiał pauzować, podobnie Tai Woffinden.
Walki nie brakowało, ale rzęsiste opady deszczu sprawiły, że nawierzchnia była początkowo zbyt śliska, aby móc skutecznie gonić po przegranym starcie. Dopiero Darcy Ward przeszkolił Grześka Zengotę w wyścigu numer siedem. Pokaz jazdy w pojedynkach z Hancokiem pokazał Michael Jepsen Jensen. Najpierw przeszedł Amerykanina na trasie, a w następnym wyścigu skutecznie bronił się przed wściekłymi atakami rutynowanego przeciwnika. - Greg dostałeś niezłą szkołę. Młody tym razem w roli nauczyciela - zagadnąłem po meczu do Grega Hancocka. - I może na tym pozostańmy - zaśmiał się Herb. - Duńczycy i Szwedzi mają niesłychane zaplecze młodzieżowców. To efekt miniżużla. Tego brakuje w Anglii. W Polsce powoli ta myśl szkoleniowa rozwija się. Dzisiaj w ogóle mieliśmy cały arsenał młodych strzelb. Nie było łatwo nawet mnie, mistrzowi świata - podsumował Amerykanin. W Piraternie nie przypadkowo jeździ trójka młodych Polaków: Przemek Pawlicki, Janowski i Zengota. Jak wiadomo to zgrana paczka dobrych kumpli. - Tak lubimy się. Wspólnie z resztą chłopaków tworzymy zgrany kolektyw. Doszedł do nas Chris Holder, który nadaje na tych samych falach. Cieszymy się z sukcesu. Teraz przed nami finał - mówił starszy Pawlicki, który tym razem w boksie nie mógł liczyć na pomoc i wsparcie ojca. - Musiał zostać w domu przy Piotrku. Poza tym nie można zaniedbać prywatnych spraw. Nie samym żużlem człowiek żyje - wyjaśnił syn.
Finałowe procenty
- W finale więcej szans daję Vetlandzie - oznajmił opiekun Dackarny, Jorgen Kling. - Miejscowi zawodnicy są znakomicie spasowani z torem i bardzo trudno tej młodzieży będzie się przeciwstawić - wyjaśniał Kling. - My nie gorzej radzimy sobie u siebie. W zeszłym roku rozbiliśmy Vetlande w półfinale. Nie widzę powodów do obaw i nie boję się Vetlandy. Szanse oceniam pół na pół. Zawodnicy Elit są bardzo szybcy na starcie. Tutaj musimy coś wymyślić - frapował się Andersson. - Nic nie musimy kombinować, po prostu trzeba trzymać gaz i każdy musi dać z siebie wszystko. Wtedy będzie dobrze. Rok temu też niewielu na nas stawiało - ripostował Pawlicki.
Przed meczem włodarze Dackarny mocno liczyli na odrodzenie Jonasa Davidssona, który co prawda ma fatalny sezon, ale jak wiadomo w poprzednich latach był liderem właśnie Piraterny. Stąd nadzieje gości na dobry wynik Davidssona. Srogo się zawiedli. Poza pierwszym wyścigiem Jonas przyjeżdżał daleko z tyłu. - Nie jesteśmy rozczarowani, przegraliśmy z bardzo dobrym zespołem. Ta porażka nie spowoduje problemów ze sponsorami, czy z kondycją finansową klubu. Dackarna jest dobrze zorganizowana i prowadzona. Nie zawsze się wygrywa. Powoli myślimy o przyszłym sezonie. Nie jest to proste bowiem podobnie jak w Polsce nasze władze bardzo często zmieniają regulamin i na ten moment nie wiemy jaki będzie jego dokładny kształt. Trwa debata nad kolejnym zaniżeniem KSMu oraz obowiązkiem startu w zespole większej ilości krajowych zawodników. Zobaczymy jak to wszystko się rozwinie - mówi Kling. Zawodnicy gości nie byli za bardzo rozmowni. W nieco lepszym humorze był jedynie Michael Jepsen Jensen, który po raz kolejny pokazał duże umiejętności. - Po prostu chcę cieszyć się żużlem. Nie podpalam się wygranymi pojedynkami z wyżej notowanymi przeciwnikami. Wiem, że wciąż są lepsi ode mnie. Chcę się rozwijać - uciął dywagacje nad własną super formą, jak zwykle bardzo poważny Michael.
Zabawa dopiero się zacznie
Symboliczne punkty przypieczętowujące awans gospodarzy zdobył Grzegorz Zengota. Ekszielonogórzanin dosiadał wprost diabła, a nie maszynę. Był bardzo szybki i odważny na trasie. Czasem brakowało lepszej techniki, ale Grześ pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Gdy w trakcie meczu w Motali wracałem myślami do dwóch ostatnich pojedynków Stali i Falubazu, które miałem okazję obejrzeć na żywo miałem nieodparte wrażenie, że prezes Robert Dowhan musi teraz pluć sobie w brodę. Nie zapominajmy, że Zengota w trakcie tegorocznego sezonu stracił ojca, a pomimo takiego ciosu od losu zupełnie nie widać u Grzegorza brak optymizmu, czy mobilizacji. Po zjeździe Zengoty do parkingu po 11. biegu rozpoczęła się feta. W parkingu i na trybunach. Wśród kibiców zaczęto rozdawać czołówkę jutrzejszej rozkładówki miejscowego dziennika "Corren" oznajmiający awans Piraterny do finału. - To dopiero przedsmak zabawy. Zarówno w Vetlandzie jak i w Motali półfinały były jedynie przedsmakiem finałowych emocji. Prawdziwa zabawa za dwa tygodnie - stwierdził Krister, fan Piraterny.
Grzegorz Drozd
Piraci zdobyli finał
W drugim półfinale ligi szwedzkiej obrońcy tytułu Piraterna Motala wysokim zwycięstwem na własnym torze nad Dackarną Malilla wjechali do finału Elitserien.
Źródło artykułu: