Za rok wrócę mocniejszy - rozmowa z Marcelem Szymko, juniorem Lotosu Wybrzeża

Kończący się sezon z pewnością nie był udany dla Marcela Szymko. Jego drużyna spadła z Ekstraligi, a on sam prezentował się poniżej oczekiwań zarówno swoich, jak i kibiców.

Michał Kowalski: Zdobyłeś pięć punktów w bydgoskim finale MIMP. Jak ocenisz swój występ?

Marcel Szymko: Jestem bardzo niezadowolony. Chciałem być w pierwszej piątce tych zawodów. Popełniłem za dużo błędów, a wiadomo, że w takim jednodniowym finale wygrywa ten, kto zrobi ich najmniej. Co zrobić, mój występ to była po prostu tragedia.

Czyli taki wynik to tylko i wyłącznie twoja wina? Sprzęt był bez zarzutu?

- Można tak powiedzieć. Zacząłem zawody na niewłaściwym motorze, po drugim biegu zmieniłem na inny. Nie wszedłem w te zawody tak, jak powinienem był to zrobić.

Chciałbym jeszcze wrócić do waszego spadku do I ligi. Dla ciebie jako wychowanka to chyba jeszcze bardziej bolesne?

- Wiadomo, że tak. Mi jest bardzo przykro z tego powodu. Na temat okoliczności, w jakich był rozgrywany ostatni mecz może nie będę się wypowiadał, bo mi nie wolno. Jest nam smutno, ponieważ mogę powiedzieć na pewno, że daliśmy z siebie absolutnie wszystko. Wszyscy starali się o jak najlepszy wynik, walczyliśmy na 105 procent. Niestety, nie udało się.

Dodatkowo mieliście też pecha. Kontrowersyjne wykluczenie i ostatecznie przegrana różnicą kilku punktów…

- Czarę goryczy przelał właśnie tamten bieg. Każdemu czegoś zabrakło. Spójrzmy, każdy zdobyłby o jeden punkt więcej i nie byłoby o czym mówić. Ale teraz już można tylko gdybać, czasu przecież nie cofniemy.

Pech w zasadzie był waszym głównym rywalem w tym sezonie. Czy tym można w pewien sposób usprawiedliwiać waszą postawę?

- Jak się tak zastanowimy, to w każdym meczu mieliśmy góra 2 zawodników w pełni sprawnych. Nikt o tym głośno nie mówił, ale jeździliśmy połamani, z popękanymi elementami kości. O tym, co w tym roku spotkało Thomasa Jonassona to może nawet nie będę wspominał. Miał kilka razy naprawdę bardzo ciężkie kontuzje, ale mimo tego pomagał nam w walce o zachowanie Ekstraligi. W zasadzie co mecz jechał z jakimś urazem, albo świeżym, albo jeszcze nie do końca zaleczonym.

Ty sam z tego sezonu też chyba zadowolony nie jesteś?

- Liczyłem na dużo więcej. Wiadomo, każdy się w jakiś sposób próbuje usprawiedliwiać. Ja znam przyczyny mojej słabej postawy w poszczególnych częściach sezonu. Może brak objeżdżenia? To był tak naprawdę mój pierwszy sezon w Ekstralidze, zabrakło trochę szczęścia. Dodatkowo wiemy, że tunerzy chcą robić silniki tylko dla tych najlepszych zawodników. Tacy jak ja to albo silnika nie dostaną w ogóle, albo muszą czekać w bardzo długich kolejkach na jego przegląd. Tak też było w tym sezonie. Pewną jednostkę to miałem tak naprawdę tylko na pierwszym spotkaniu, potem oddałem go na przegląd i odebrałem… na mecz z Toruniem. Praktycznie cały rok więc go nie miałem! Dużo rzeczy składa się na słabe wyniki. Oczywiste jest, że kibice o to nie pytają, patrzą na suche liczby i na ich podstawie rozliczają zawodnika.

Jakie są twoje dalsze plany? Ostatni rok w gronie juniorów chciałbyś spędzić w Ekstralidze, czy może jednak o klasę niżej?

- Mam nadzieję, że ktoś będzie zainteresowany moimi startami w jakimkolwiek klubie. Nie zaszkodzi, jak zgłosi się kilka drużyn z Ekstraligi, ale najbardziej prawdopodobne jest to, że zostanę w Gdańsku. Zobaczymy, jak to się potoczy. Na razie trochę za wcześnie na jakieś konkretne deklaracje. Bardzo chciałbym jeździć coraz lepiej. Za rok wrócę mocniejszy, tego jestem pewien. Zrobię wszystko, żeby tak właśnie było.

Na osłodę tego spadku zostaje wam medal w MDMP. Radość tym większa, że zdobyliście go składem złożonym tylko i wyłącznie z wychowanków.

- Na pewno tak. Szczególnie, że nikt na nas nie stawiał. Wszyscy znamy się już od czasów minitoru. Już wtedy odnosiliśmy wspólnie pierwsze sukcesy, tylko chyba Patryk Beśko nie miał jeszcze wtedy z nami żadnych osiągnięć. Z całą resztą mieliśmy już medal wywalczony drużynowo. To cieszy. Trzeba przyznać, że chyba nie najgorszą mamy młodzież w Gdańsku. Zabrakło nam objeżdżenia w Ekstralidze. Tam nie ma słabych biegów, ani słabych drużyn. Zdarzało się tak, że ludzie przychodzili do mnie z pretensjami, bo przegrałem w Zielonej Górze z Holtą i Jonssonem. Takie sytuacje miały miejsce i proszę mi wierzyć - nie podnosiło mnie to na duchu.

Wydajecie się za mocni na pierwszą ligę, a za słabi na Ekstraligę. Przeplatacie spadki awansami. Zgodzisz się z tym?

- Takie są fakty. Ta drużyna, która miała jeździć w Ekstralidze, w zasadzie się posypała. Właściwie punkty robiło trzech zawodników. Chyba jednak kontuzje na porozbijały. Zaczęliśmy przecież nieźle, wygrywając u siebie z Rzeszowem. To wprowadziło nas w dobry nastrój i myślałem, że wyniki będą coraz lepsze. Gdybym powtórzył parę razy występ z tego pierwszego meczu, to byłoby dobrze.

Co prawda sezon 2012 jeszcze trwa, ale jakie są twoje wstępne plany związane z następnym rokiem?

- Całą zimą trzeba solidnie przepracować i kompletować sprzęt. Muszę poszukać sponsorów, bo jak widać bez tego ani rusz. Miałem nadzieję, że się uda już w tym sezonie. Ale potencjalny darczyńca zawsze chętniej idzie tam, gdzie są wyniki. Jak się słabo jedzie, to trudno się z tego wydostać. Na pewno jednak będę się starał i zrobię wszystko, by rok 2013 był sto razy lepszy niż ten.

To był ciężki sezon dla Marcela Szymko
To był ciężki sezon dla Marcela Szymko
Źródło artykułu: