Jedna rzecz wybija się na pierwszy plan. O potencjale trójki, która wygrała przepustki do przyszłorocznej batalii o laur mistrza mistrzów świadczy punktacja. Właściwie to oni nie zwyciężyli, a zremisowali. Triumfator zawodów zdobywa ledwie jedenaście punktów, zaś kolejna dwójka po dziesięć, przy czym i tak musieli oni w biegach dodatkowych pokonać jeszcze dwóch zawodników. Skoro trio przyszłych pretendentów do indywidualnego mistrzostwa świata nie jest w stanie wyraźnie pokazać swojej przewagi nad resztą, to jak mają wygrywać z asami elity? Turniej w Goričan w swojej stawce i tak miał braki. Nie było tam kilku czołowych jeźdźców spoza cyklu, takich jak Grigorij Łaguta, Janusz Kołodziej, Ryan Sullivan czy Darcy Ward. Tak więc można powiedzieć, iż nawet nie było to zaplecze światowej czołówki. A tutaj dwójka przyszłych uczestników cyklu Grand Prix nie potrafi zdobyć kilkunastu punktów w walce z takimi przeciwnikami. Chociaż i w samych zawodach GP można zdobyć siedem czy osiem punkcików, wejść na defekcie kogoś do finału, a w tam ukraść start i być dumnym z wygranej. Po prostu pierwsza trójka powinna się jakoś odznaczyć, awansować z przytupem, przywalić reszcie, pokazać wyższość.
Skupmy się teraz na tych szczęśliwcach. Tak naprawdę oni mieli dużo szczęścia i to ono wydrukowało im bilety na te ileś przyszłorocznych turniejów. Przede wszystkim Krzysztof Kasprzak, bo to on tego dnia był najlepszy, a na pewno najskuteczniejszy. Jest to drugi po Tomaszu Gollobie polski pewniak do jazdy o IMŚ 2013. Jego awans trochę skomplikował sprawę Jarosławowi Hampelowi, bo "Mały" musiał i musi liczy na "dziką kartę". Jednak jak wiemy BSI często nie patrzy jakie masz zasługi przy nazwisku, lecz na to, jaka jest przy nim flaga. Wróćmy do "Kaspera". Spośród naszych reprezentantów na liście startowej Grand Prix Challenge wydawał mi się najpewniejszy i najbardziej odpowiedni. Jako stały uczestnik w roku 2008 zdecydowanie zawiódł. Mimo to jeśli pojawiał się w GP okazyjnie, to nie zawodził i pokazywał trochę dobrej jazdy. Kasprzak może nie czarować w lidze jak Piotr Protasiewicz czy Grzegorz Walasek, ale na arenę międzynarodową jest na pewno lepszy. Pokazał to w tym roku na meczu Polska - Reszta Świata. On ma w sobie takie coś, co pozwala mu walczyć. Trudny charakter, odporność na gwizdy. Można go lubić lub nie, ale jako, że jest naszym reprezentantem kibicować w zawodach międzynarodowych należy. Jak dostanie z łokcia, to się nie przejmuje i odda, jak mu ktoś nawrzuca to się nie popłacze. Ma mocniejszą psychikę niż kilku innych polskich dobrych zawodników. Może gdyby był bardziej niezależny i miał więcej luzu ze strony ojca to byłoby jeszcze lepiej. KK może przegrać z jakimś Bjarne Pedersenem, ale prędzej niż on wygra z Crumpem czy Hancockiem. Patrząc na stawkę finału eliminacji nawet dobrze się stało, że awansował.
Ktoś spytał w czym Matej Zagar jest lepszy niż Adrian Miedziński czy Krzysztof Buczkowski. Słoweniec jeździł już w cyklu, stawał na podium, coś pokazał. Nawet jak go kopnął w tyłek zaszczyt otrzymania stałego "dzikusa" od BSI, to się spisał, bo ukończył cykl w ósemce. To ważne, bo dość już zawodników, którzy ciągle się pokazują w Grand Prix, a ta ósemka jest niczym obietnica przedwyborcza, a więc nierealna. Może i nie jest już taki najmłodszy, ale wciąż głodny sukcesu, wciąż z szansą na niego. Poza tym ten zawodnik, gdy zrobi zero, to zawsze potem może wygrać. Lepszy taki niż gość, który wozi jedynki i dwójki, będąc stale bezbarwny. Do tego Niels Kristian Iversen, który po kilkuletniej przerwie wraca w szeregi elity. No i to chyba najrozsądniejsza opcja, patrząc nie tylko na Challenge, ale i ogólnie. Facet ma sezon życia, jeździ ładnie w ligach, w GP też jeździł. Na dzień dzisiejszy jest w stanie pokonać każdego, co zresztą czyni. Jeździć z Gollobem w drużynie i mieć lepszą średnią niż on nie jest łatwo. Ktoś powie, że to sezon i może go nie powtórzyć. Owszem, bywa tak nader często. Tylko co? Niech se w Grand Prix jeździ dwudziesty zawodnik pierwszej ligi, bo może za rok wypali? Niestety uczestników cyklu wyłania się rok wcześniej i trzeba się kierować wynikami, które niestety są tylko wróżbą tego, co może (a nie musi) mieć miejsce.
Na całej linii zawalił Michael Jepsen Jensen. Nie mam pojęcia czemu tak się stało, skoro na ogół Dryml, Smolinski czy Kildemand to dla niego małe piwo z sokiem. Szkoda, że w IMŚJ tak nie pojechał, a tam stawka może i mocniejsza niż w niejednym Challenge. Słabo spisał się też Martin Vaculik, ale on ma pełne usprawiedliwienie. Podziwiam gościa, że w ogóle w tym roku jeszcze jeździ, bo niejeden dałby sobie spokój i zrobił już wakacje czy tam ferie. Szkoda, że tak się stało, bo on potrzebuje jazdy w Grand Prix, a Grand Prix potrzebuje jego. Ta generacja lat '90 musi się znaleźć w czołówce, musi ją ożywić. Słowak ma predyspozycje, by dać czadu i utrudnić życiorys starym dziadkom z czuba. Poza tym Vaculik to nowa nacja w cyklu, a więc poszerzenie zasięgu światowego speedwaya. Przykładem był Emil Emil Sajfutdinow. Żużel w Rosji był od dawna, ale jak ten kamikaze tam wbił, to zaraz stał się popularniejszy.
Teraz tylko przyjdzie nam czekać na zawody w Toruniu i rozdanie dzikich kart, które pewnie i tak będzie niesprawiedliwe, bo Brytol musi być. Jednak o tym komu się należy się taki prezent od panów dyrektorów nie w tym odcinku.
2. Chris Holder
3. Nicki Pedersen
4. Andreas Jonsson
5. Emil Sajfutdinov
6. Greg Hancock
7. Tomasz Gollob
8. Darcy Ward
9. Martin Vaculik
10. Maciej Janowski
11. Grigorij Laguta
12. Antonio Lindback
13. Janusz Kołodziej
14. Michael Jepsen Jensen
15. Jarosław Hampel Czytaj całość