Oczy całego żużlowego świata zwrócone są w kierunku jednej wielkiej sceny. Scena amfiteatru w Toruniu, gdzie odegra się wielki spektakl, będący zwieńczeniem całosezonowych występów objazdowej trupy o nazwie Speedway Grand Prix. W rolach głównych wystąpią dwaj najwięksi herosi czarnych torów i to oni są pretendentami do żużlowego Oscara roku 2012. Oprócz nich pojawi się także kilka postaci drugoplanowych. Osoby te bezpośrednio wiele nie wniosą, lecz namieszać nieźle mogą. Oczywiście jak to w każdej tego typu historii bywa.
Jeśli ktoś jeszcze nie załapał o co chodzi, to oczywiście mowa o topowym temacie tego tygodnia, a więc o bezpośrednim starciu pomiędzy Holderem i Pedersenem, którego stawką będzie korona Indywidualnego Mistrza Świata. Dodatkowego smaku sprawie dodaje fakt, iż dla Australijczyka może to być pierwszy triumf, a dla Duńczyka już czwarty, co oznaczałoby wyrównanie rekordu swojego kraju (Hans Nielsen ma cztery tytuły - przyp. AJ) i znaczny awans w klasyfikacji wszech czasów. "Chrispy" obecnie jest liderem klasyfikacji przejściowej cyklu Grand Prix, ale "Powerowi" nie powinno to zbyt ciążyć na psychice, gdyż swój pierwszy tytuł zdobył wyskakując zza pleców... innemu "Kangurowi". W roku 2003 w ostatnim turnieju na hali w norweskim Hamar zajął drugie miejsce, a Jason Crump zdobył jedynie jedenaście oczek. Przed zawodami miał jednopunktową stratę.
Takie sytuacje w 19-sezonowej historii cyklu Grand Prix miały miejsce trzy razy. Po raz pierwszy rzecz działa się w drugim roku tej formuły wyłaniania światowego czempiona. Wówczas obrońcą tytułu był Hans Nielsen, który przed ostatnią rundą miał 97 punktów, a jego największy rywal - Billy Hamill - o dziewięć mniej. Cykl miał sześć rund i obaj panowie w jego połowie jakby dokonali zmiany warty. W pierwszych trzech odsłonach Duńczyk stawał na podium, dwa razy odnosząc zwycięstwo. W tym czasie Amerykanin dwa razy pojawił się w finale, z czego raz był trzeci. W drugiej części walki o IMŚ to Hamill wygrał dwa razy, a Nielsen na podium stanął ledwie raz. Mimo to przewaga przed ostatnimi zawodami w Vojens wydawała się w miarę bezpieczna. "Bullet" jednak nie odpuścił i na duńskiej ziemi odniósł zwycięstwo. "Profesor" z kolei nie zdołał awansować do finału, zdobywając w turnieju czternaście "oczek". Ostatecznie to Billy Hamill po raz pierwszy i jedyny został mistrzem globu.
Rok 1999 pamiętny był szczególnie dla kibiców na Wisłą. Wtedy to wszyscy mieliśmy nadzieję, iż Jerzy Szczakiel przestanie być polskim samotnikiem na liście Indywidualnych Mistrzów Świata. Dołączyć miał do niego Tomasz Gollob, będący w wielkiej formie, czarujący jazdą, imponujący skutecznością. Najlepszy polski żużlowiec miał być najlepszy nie tylko w kraju, ale i na świecie. Być może tak by się stało gdyby nie kontuzja, której nabawił się we wrocławskim finale Złotego Kasku. Nasz reprezentant podobnie jak Nielsen trzy lata wcześniej liderem był od samego początku i to właśnie pierwsze turnieje były dla niego najbardziej owocne. Wtedy to po trzech rundach obudził się legendarny Tony Rickardsson. W pierwszym turnieju ledwie siedem punktów, potem trzecie i czwarte miejsce. "Chudy" z kolei wygrał, ujechał piętnastkę i znów wygrał. Na półmetku prowadził nad Szwedem aż dwudziestomaczteroma punktami! Potem jednak Polak zdobywał odpowiednio dziesięć, piętnaście i osiem punktów. Przed ostatnimi zawodami w Vojens gorączka była taka jak teraz. Tożsamość kolejnego IMŚ była sprawą otwartą, ponieważ cztery "oczka" kontuzjowanego Golloba nie dawały pewności. Niestety spełnił się czarny scenariusz i walczący z bólem reprezentant Polski nie podołał temu trudnemu wyzwaniu. Szwed z kolei wygrał zawody i cały cykl. Na ile dała mu to kontuzja Golloba i czy był rzeczywiście lepszy? Tego możemy się tylko domyślać...
W sezonie 2003 sytuacja przed finiszem batalii w Grand Prix była bardzo podobna do tego, co mamy dziś. Australijczyk, który ma sięgnąć po pierwszy tytuł i czający się za plecami Pedersen. Wtedy jednak Nicki nie był tak utytułowanym zawodnikiem (wcześniej raczej utytłanym szprycą). Jason Crump był w generalce przed Rickardssonem, a to z nim przegrywał w dwóch poprzednich latach. Wydawać się mogło, że jak już jest ponad Szwedem, to już nic mu nie zagrozi. Choć liczby mówiły co innego, bo jego przewaga nad temperamentnym i głodnym sukcesów Duńczykiem wynosiła ledwie jedno "oczko". W ogóle Pedersen wtedy nie jeździł nawet w Ekstralidze, a wchodził do niej z RKM-em Rybnik. To tylko dodawało smaku, bo "Rudy" punktował dla wicemistrzów z Torunia, wcześniej dwa razy zdobywał srebro IMŚ. Mimo to dopiero wkraczający na salony "Power" w ostatniej chwili wydarł mu z rąk puchar. O ile Hamill i Rickardsson dokonywali tego po zwycięstwie w ostatniej rundzie, o tyle Nicki Pedersen w Hamar zajął drugie miejsce. Siódma lokata Crumpa szczęśliwą siódemką nie była. Tym samym "Crumpie" po raz trzeci z rzędu zakończył rywalizację na drugim miejscu. Wielu chciałoby zostać wicemistrzem świata, jednak w takiej sytuacji jest to po prostu porażka.
Jak będzie tym razem? Gdyby patrzeć na historię, to ona skłania się w kierunku Pedersena. Jednak biorąc pod uwagę miejsce, w którym rozgrywana będzie ostatnia runda to Holder jest faworytem. Tor w Toruniu to jego teren, tam jeździ w lidze, tam wszystko będzie sprzyjać jemu. Dodatkowo na niekorzyść "Powera" może wypaść jego... power. Nie od dziś wiadomo, że Duńczyk jeździ brawurowo i agresywnie, co może zaowocować niepotrzebnym upadkiem czy wykluczeniem. Przy obecnym systemie punktowania liczy się każde "oczko". Wiele wskazuje na to, że losy Indywidualnego Mistrzostwa Świata ważyć się będą do ostatniego wyścigu. A może nawet do ostatniego metra? Fajnie by było. Niech wygra lepszy!