Szymon Kaczmarek: Sezon jeszcze 2012 trwa, ale dla Lechmy Startu Gniezno najważniejszy cel, jakim był awans, został już zrealizowany. Losy ligi ważyły się jednak do ostatniego spotkania. Spodziewał się Pan, że rozgrywki okażą się aż tak trudne?
Arkadiusz Rusiecki: Mówiąc szczerze, mieliśmy nadzieje, że będzie to łatwiejszy sezon aczkolwiek staraliśmy się przygotować na każdy wariant. Kompletując drużynę chcieliśmy sobie zapewnić pewien spokój, ale jednocześnie wszyscy pamiętaliśmy, że nazwiska i ich potencjał "na papierze" to jedno, a sport i życie to drugie. Stąd w trakcie sezonu było trochę stresów, ale ostatecznie drużyna pokazała charakter i nie dała sobie wydrzeć tego upragnionego awansu.
Choć I liga miała nieco kadłubowy kształt, to trudnych spotkań nie brakowało. Czy po porażkach w Lublinie, Daugavpils czy u siebie z GTŻ-em w wasze szeregi wdarły się chwile zwątpienia?
- Zwątpienia nie było. Była nerwowość, były długie i męskie rozmowy, ale zawsze staraliśmy się wszystko analizować na chłodno, a każde potknięcie wykorzystywać do jeszcze większej mobilizacji. Z drugiej strony patrząc, to chyba nawet te trudne mecze nam pomogły, bo dzięki nim nie uśpiliśmy się i na każde spotkanie była maksymalna koncentracja tak, jakby to miał być ten najważniejszy mecz sezonu. Fajnie wówczas było obcować z chłopakami w drużynie, bo czuć było jakąś niespotykaną chemię. Zresztą atmosferę zaangażowania i ogromnych ambicji czuć było na każdym kroku. Zawodnicy wespół z trenerem, menadżerem i ludźmi wokół drużyny tworzyli prawdziwy zespół. W tym kontekście przypominam sobie słowa Karola Barana przed decydującym meczem z Koziołkami o tym, że nasi obcokrajowcy czyli tak zwana "armia zaciężna", tworzą zbieraninę, której nie zależy na osiągnięciu wspólnego celu. Nie zagłębiając się zbytnio w polemikę mogę odpowiedzieć, że z taką "zbieraniną" chciałbym pracować zawsze! Co więcej, życzę wszystkim trenerom i prezesom, aby mieli okazję kiedyś popracować z takimi chłopakami. To była prawdziwa przyjemność walczyć wspólnie z Magnusem, Antonem, Bjarne, Scottem, Adamem, Alesem, Oskarem, Maciejem, Wojtkiem, Lechem i Darkiem oraz wieloma bezimiennymi ludźmi stojącymi za nimi ramię w ramię. Chcę za wszystko podziękować tej naszej czerwono-czarnej "zbieraninie".
W kluczowym momencie kapitan zespołu, Magnus Zetterstroem, został zastąpiony przez Alesa Drymla. Ruch ten niósł ze sobą pewne ryzyko. Nie obawialiście się, że taka zmiana może np. negatywnie wpłynąć na atmosferę w zespole?
- Oczywiście, że mieliśmy takie obawy, ale przez trzynaście spotkań staraliśmy się pracować z Magnusem tak, aby mógł uporać się ze swoimi problemami, które nie pozwalały mu punktować na takim poziomie jakiego oczekiwał i on i my. Odbyliśmy z nim wiele spotkań i rozmów. Rozłożyliśmy wszystko na czynniki pierwsze, starając się potem układać to od nowa. Spodziewanego efektu jednak nie było. Zresztą sam Magnus starał się jak mógł chcąc znaleźć powody słabszej formy. Ostatecznie, mając w perspektywie trzy decydujące mecze w lidze, mieliśmy dwa wyjścia. Albo wierzyć do końca w "przebudzenie" kapitana, podejmując ryzyko, albo zakontraktować będącego "w gazie" Alesa. Więcej argumentów "na tak" znaleźliśmy w kontrakcie z Czechem. Wiedzieliśmy, że w Grudziądzu ciężko będzie zarówno Zetterstroemowi jak i Drymlowi, ale jednocześnie wiedzieliśmy też, że w Daugavpils musi pojechać Ales. Stąd decyzja o uzupełnieniu składu o to, jak określiły to media "brakujące ogniwo". Plan się powiódł, choć decyzja ta była bardzo trudna! Na szczęście drużynę i klub starał się wspierać w tych ciężkich dniach sam Magnus, który zachował się w pełni profesjonalnie. Nie obraził się infantylnie na klub, tylko był z nami do końca, dbając o to aby nie ucierpiała na tym atmosfera w zespole. W ten sposób walnie przyczynił się do naszego sukcesu i jest jego współtwórcą w nie mniejszym stopniu niż którykolwiek inny zawodnik Lechmy Startu. Trzeba o tym pamiętać. Zorro w pełni zasłużył na słowa uznania i nasz szacunek w tym roku.
Po dwóch latach pracy Lech Kędziora wprowadził zespół w szeregi najlepszych. Jak Pan oceni jego wkład w awans? Nie można również uniknąć pytania o jego przyszłość.
- Trenera Kędziorę cechuje zaangażowanie w to czego się podejmuje. Szuka sposobów i metod, które służą realizacji założonych celów. Jest aktywny i ma swoje zdanie, które nie zawsze zyskuje aprobatę otoczenia. Ale przecież taki powinien być trener. Wtedy gdy potrzeba musi iść na ugodę, ale w strategicznych chwilach musi "mieć jaja". Moim zdaniem doskonale uzupełniał się prowadząc zespół z Darkiem Imbierowiczem - menadżerem drużyny. I nie sposób oceniać funkcjonowania kierownictwa drużyny rozdzielając obu panów. Obaj wykonali kawał dobrej roboty i wytrzymali presję oczekiwań zarządu, kibiców i całego otoczenia. Proszę wierzyć, to nie było łatwe zadanie. Dźwigali na plecach spory ciężar i gdyby się nie udało, zostaliby pewnie "wyklęci", podobnie jak ja i całe kierownictwo klubu. Na szczęście z zimną krwią do końca konsekwentnie realizowali założenia na sezon 2012. Po tym poznaje się fachowców. W związku z tym wkład tych chłopaków w awans jest trudny do przecenienia. I oczywiście można deprecjonować ich rolę w drużynie zwłaszcza kiedy wymienimy nazwiska zawodników - doświadczonych, utytułowanych żużlowców, ale poukładać wszystkie klocki układanki tak, aby niemal idealnie do siebie pasowały trzeba umieć. Dziękuję im za wszystko co zrobili dla Startu Gniezno! Jaka będzie ich przyszłość powiedzieć nie mogę, ponieważ o tym prawdopodobnie będą decydować władze spółki, która zarządzać będzie klubem w rozgrywkach ekstraligi.
W poprzednich latach klub nie ukrywał, że po zakończeniu rozgrywek miał pewne zaległości w stosunku do zawodników. Jak ta sprawa wygląda tym razem?
- Nie ukrywał bo nie ma w tym żadnego sensu. Teraz też nie ukrywa. Mamy trochę rachunków do zapłacenia i je zapłacimy jak zwykle w okresie jesienno-zimowym. Realizacja zobowiązań klubu wobec zawodników oscyluje aktualnie w granicach siedemdziesięciu procent. Mamy na szczęście plan finansowy, który będziemy chcieli zrealizować do końca mimo, że w najbliższych tygodniach dojdzie do wyboru nowych władz stowarzyszenia i powołana zostania spółka. Mogę powtórzyć tylko raz jeszcze, że Start Gniezno jest wiarygodnym partnerem. Czasem, co oczywiste, płacimy z opóźnieniem ale spłacamy swoje zobowiązania i przed nimi nie uciekamy. W związku z tym nasi partnerzy mogą być spokojni tak samo jak dotychczas.
Kilka tygodni temu pewne obawy dotyczyły ilości kibiców na Stadionie Miejskim. Mecz z lublinianami pokazał jednak, że zainteresowanie żużlem w Gnieźnie jest. Jak można porównać frekwencję w minionych rozgrywkach z zimowymi założeniami?
- Są takie momenty kiedy szacunki i prognozy rozmijają się z rzeczywistością. Wpływ na to mają różne, często z pozoru nieistotne czynniki. W tym sezonie też było tak kilkukrotnie. Plany parokrotnie odbiegały od faktycznych liczb i wówczas wkradał się niepokój. Aczkolwiek takie chwile jak te z 16 września, są najlepszym paliwem napędowym do działania. W minionym sezonie, choć natenczas dysponuję jedynie szacunkowymi danymi, bo na szczegółowe podsumowania musimy jeszcze trochę poczekać, założenia nie rozminęły się znacznie z realiami. Były niestety skrajne skoki frekwencji mające wpływ na ogólny bilans, takie jak mecze z Lokomotivem czy choćby, co nas mocno zaskoczyło, finał DMŚJ, ale na szczęście kilka spotkań mniej więcej wyrównało te spadki. Ogólna frekwencja była sporo niższa od tej sprzed roku, ale było przecież mniej spotkań, a za drużynami w tegorocznych rozgrywkach jeździło mniej kibiców niż za tymi z sezonu 2011. Spodziewaliśmy się tego, więc paniki nie było. Mecz finałowy pokazał jednak potencjał kibiców żużla w Gnieźnie i jego okolicach i to stanowi ogromną wartość. Mocno ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi odwiedziło stadion Startu w sezonie 2012. Jest zatem bez wątpienia dla kogo robić żużel i co bardzo ważne, jest gdzie się reklamować i promować marki partnerów klubu. A co najistotniejsze, w ekstraligowym sezonie 2013 może być pod tym względem tylko lepiej.
Po raz pierwszy od dawna drużyna przystępowała do rozgrywek ze sponsorem tytularnym. Czy jest szansa na kontynuowanie współpracy z Lechmą? A może pojawi się kolejny sponsor tytularny lub strategiczny?
- To prawda. Wyjątkowość tegorocznego sezonu polegała między innymi na tym, że swoją walką o Speedway Ekstraligę promowaliśmy markę Lechma. Robiliśmy wszystko aby ta poznańska firma zyskiwała wizerunkowo na partnerstwie z nami i odnosiła korzyści wynikające ze współpracy z klubem. Prezes Lech Piasny podjął ryzykowny krok po tym jak kojarzony z poznańskim żużlem zdecydował się wesprzeć niedawnego rywala Skorpionów. Ale krok ten okazał się biznesowym strzałem w środek tarczy i dziś firma Lechma ma pełne prawo czuć się ojcem naszego sukcesu! Nie ukrywamy, że liczymy na przedłużenie naszej współpracy, a rozmowy w tej sprawie się toczą. Lechma ma oczywiście pierwszeństwo w rozmowach o tytularnym sponsoringu Startu Gniezno.
Wkrótce kończy się kadencja obecnego zarządu, a zarazem i Pana. W trakcie tych czterech lat TŻ Start wykonał spory skok jakościowy. Rozwój marketingowy, organizacyjny, sportowy, dobra współpraca z miastem i powiatem. Jak Pan oceni ten okres?
- Mówiąc krótko, Start Gniezno to dzisiaj już zupełnie inny klub i co oczywiste, nie jest to tylko zasługa moja i mojego zarządu. Przeszliśmy długą drogę i przeżyliśmy wiele trudnych chwil. Start potrafił się jednak zawsze podnosić po upadku, bo tworzyli go ludzie kochający ten klub, a co najważniejsze ludzie, którzy ciągle byli pełni nowych pomysłów. To być może w dzisiejszych czasach dziwne, że można coś tworzyć z pasji, a nie dla kasy, ale tak w zasadzie działał dotychczas ten klub. I wiem, iż być może okres ten dobiega końca, ale dzięki temu spoglądając wstecz nie mamy się czego wstydzić i nie musimy mieć kompleksów. Nikt temu klubowi niczego nie dał za darmo. Do wszystkiego Start Gniezno dochodził ciężką, okupioną konfliktami rodzinnymi i brakiem czasu na cokolwiek innego w życiu, żmudną pracą garstki ludzi. Oczywiście mieliśmy też sporo szczęścia do władz miasta. One bowiem wierzyły w to, że nasze wizje, pomysły i plany mają sens. Wierzyły w nas jako działaczy i wspierały nas duchowo i finansowo. Nawet wtedy gdy wielu ludzi wokół na dźwięk słowa ekstraliga uśmiechała się z politowaniem. Pewnie też dlatego nasz żużlowy stadion wygląda dzisiaj tak, jak wygląda. Nie jest to oczywiście Motoarena, ale to nasz drugi dom, w którym znamy każdy krzak i każdy kamień i kochamy jak własny. Nie będę przez skromność swoją i współpracowników wymieniał tego wszystkiego co przez lata udało się zbudować, bo nie robiliśmy tego dla splendoru i laurów. Robiliśmy to dla Startu. I jeśli ktoś to kiedyś dostrzeże i doceni, to wystarczy...
Od razu nasuwa się kolejna kwestia - kto będzie prezesem kolejnego zarządu? A może wciąż jest zbyt wcześnie, aby o tym mówić?
- To nie jest pytanie do mnie. Klub aby występować w Speedway Ekstralidze musi działać jako spółka akcyjna. Kto będzie jej prezesem, zdecydują właściciele i Rada Nadzorcza. Dla mnie pewien etap się kończy. Tyle mogę powiedzieć na dziś.
Awans do ekstraligi to m.in. konieczność zmierzenia się z wieloma wymaganiami regulaminowymi. Na jakim etapie są prace związane z powołaniem spółki akcyjnej? Prac wymaga również stadion, gdzie pojawić musi się m.in. tablica świetlna. Tutaj zapewne swoją "cegiełkę" dorzuci zapewne miasto?
- To też pytania, na które trudno mi jest jeszcze odpowiadać. Spółka jest w zalążku. Trwają konsultacje prawnicze, ale pierwsze działania zostały oczywiście podjęte. Na tym etapie nie ma jeszcze w zasadzie o czym informować. Co do tablicy świetlnej i wielu elementów infrastruktury stadionowej, które muszą się pojawić, rozmawiamy i będziemy jeszcze w najbliższych tygodniach rozmawiać z GOSiRem i władzami miasta. Chcemy w najbliższych kilkunastu dniach podjąć się organizacji poważnej konferencji tematycznej, na którą zaprosimy wszystkie osoby decyzyjne w obszarach przyszłego funkcjonowania klubu w uwarunkowaniach ekstraligowych. Musimy poszerzyć wiedzę tych osób w tej materii aby ich świadomość zagadnienia była na tyle duża, żeby mogli podjąć określone działania. Na nikim niczego nie wymuszaliśmy i nie będziemy tego robić, ale jak już kiedyś wspomniałem, udział Startu w najsilniejszej żużlowej lidze świata to nader poważne wyzwanie, na które trzeba być przygotowanym, a czasu mamy coraz mniej. Klub liczył i nadal liczy na różnorodną pomoc, bo bez niej nie ma czego szukać w elicie.
Jak wspomnieliśmy, sezon trwa, ale transferowa karuzela już się rozkręca. O ruchach kadrowych myśli się już zapewne również w Gnieźnie. Kibice tymczasem zadają sobie pytanie: co z tegorocznymi liderami? Nie jest tajemnicą, że po dobrych występach w Grand Prix wzrosło zainteresowanie ulubieńcem sympatyków Lechmy Startu, Antonio Lindbaeckiem.
- Anton ma już nawet konkretne i atrakcyjne propozycje z innych klubów. Taki to już jest ten sport, że nim motocykle zamilkną na dobre po sezonie, już rozpoczynają się "manewry" i podchody. Nie wiem czy uda się zatrzymać Lindbaecka w Gnieźnie. Byłoby to bardzo dobre ponieważ to zawodnik niezwykle barwny i perspektywiczny, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Niemal z każdym tegorocznym reprezentantem Startu rozmawialiśmy o przyszłości, lecz o ruchach kadrowych na razie nie ma co mówić, trzeba na nie poczekać.
Kluczowe będą wzmocnienia "z zewnątrz". Na rozmowy o konkretach jest jeszcze za wcześnie. Jaka jednak będzie koncepcja budowania składu? Zdecydowany lider lub dwóch, wsparci solidnymi ligowcami, czy też wyrównana drużyna, w której każdy może "zaskoczyć"? Co z pozycjami juniorskimi? Wielu chętnie widziałoby z Orłem na piersi Kacpra Gomólskiego.
- Jak wspomniałem wcześniej. Kolejność działań aby miały one sens musi być następująca: zamknięcie sezonu 2012, powołanie spółki akcyjnej, wypracowanie strategii dalszej współpracy z jednostkami samorządu, stworzenie podwalin pod budżet klubu na przyszły sezon i dopiero konkretne ruchy kadrowe. Jeśli odwrócimy tą kolejność to wszystko się "rozleci".