Dla młodszych kibiców, nawet z Rzeszowa, z którym związał swoje sportowe i nie tylko sportowe losy, jest pewnie postacią mało znaną. Ale myślę, że życiowa droga jaką przeszedł Józef Batko, od dramatycznego dzieciństwa, poprzez żużlową karierę po pozycję statecznego ojca rodu i szanowanego człowieka, warta jest przybliżenia Czytelnikom portalu SportoweFakty.pl. Proszę zresztą ocenić to samemu…
Józef Batko urodził się w wojennym roku 1940 w podrzeszowskiej Malawie, zanim jednak pod koniec lat 50-tych trafił najpierw do warsztatu, a potem na tor Stali, los mocno przetrzepał mu skórę. Ojca nigdy nie poznał. Wyjechał na roboty do Niemiec, kiedy Józefa jeszcze nie było na świecie. I już stamtąd do kraju nie wrócił. Zakochał się, a po wojnie ożenił i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Matka małego Józefa zmarła natomiast, traf chciał, akurat 8 maja, kiedy cały świat cieszył się z zakończenia wojny. Pięciolatkiem zajęła się najpierw rodzina, a potem trafił do tzw. domu młodzieży w Krzeszowicach niedaleko Krakowa, z którego jednak…uciekł.
Koniec końców wrócił w rodzinne strony i jako nastolatek postanowił zatrudnić się w rzeszowskiej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Do żużla trafił właściwie przez przypadek. - Obchodziłem zakład poznając go i tym sposobem trafiłem na warsztat żużlowy. Tam akurat stały motocykle - ten to Nazimka, tamten Bistronia - pokazywał mi majster, a mnie się oczy zaczęły do nich świecić. Okazało się, że miałem do nich dryg, więc mechanik pomógł mi załatwić pracę właśnie na żużlowym warsztacie. I tak od warsztatu właśnie rozpoczęła się moja przygoda z żużlem. Jazda to dopiero późniejsza sprawa.
Józef Batko trafił do Stali, która zaczęła mocno dobijać się do krajowej czołówki. W 1957 roku rzeszowski zespół wygrał rozgrywki o mistrzostwo II ligi, awansując do ekstraklasy, a jeździli w nim obok wspomnianych Eugeniusza Nazimka czy Władysława Bistronia, między innymi Albin Tomczyszyn, Janusz Kościalak, czy też Stanisław i Jan Różańscy. Nastolatek, który miał smykałkę do mechaniki też w końcu chciał spróbować i tak w 1958 roku dołączył do zespołu. Przebić się do składu było niezwykle trudno. Nie dość, że Stal jeździła przecież już w I lidze, to jeszcze pozyskała w tym sezonie wielkie nazwiska polskiego speedwaya: Floriana Kapałę oraz Jana Malinowskiego.
Ale jak to mówią, dla chcącego… Jeżeli dostępne mi źródła nie mylą to 13 lipca 1958 roku w przegranym spotkaniu Stali z Górnikiem Rybnik po raz pierwszy w składzie teamu znad Wisłoka pojawiło się nazwisko Józefa Batki. Punktów w tym meczu nie zdobył. Na pierwsze zdobycze przyszła pora miesiąc później w pojedynku z warszawską Legią. I takie były początki miłości do żużla, trwającej, o czym później, po dziś dzień. Batko zadebiutował w lidze w wieku 18 lat. Dzisiaj nie byłoby w tym nic dziwnego, że wówczas, w tamtejszych realiach, był to wiek bardzo młody.
Przecież jeszcze dekadę później limit zawodnika młodzieżowego wynosił 25 lat! Już u progu kariery życie nie oszczędziło mu dramatycznych chwil, to przecież on startował w pamiętnym tragicznym biegu, w którym zginął legendarny Nazimek. Jego idol i nauczyciel! W zespole Stali startował Józef Batko do 1972 roku, z przerwą na rok 1961 kiedy to jak mówi nie starczyło dla mnie motocykla. Niemal zawsze w cieniu liderów zespołu miał swój większy lub mniejszy udział w pierwszym drużynowym mistrzostwie kraju w roku 1960 i późniejszych medalowych zdobyczach.
Z cienia rzeszowskich gwiazd wyszedł w 1964 roku, kiedy to był jedynym zawodnikiem Stali, który awansował do finału Indywidualnych Mistrzostw Polski. Wśród finalistów tylko on podobno startował jeszcze na FIS-ie, który definitywnie odchodził już do historii, wyparty przez produkt naszych południowych sąsiadów. Po zakończeniu kariery Józef Batko nie rozstał się z żużlem.
Był przez jakiś czas trenerem rzeszowskiej drużyny, pracował podczas zawodów jako ich kierownik. Dzisiaj nie może się bez niego obejść żaden ligowy mecz rozgrywany w Rzeszowie, wieloletni rytuał każe przed zawodami stanąć przed parkiem maszyn, w miejscu gdzie żużlowcy po pochylni zjeżdżają w stronę toru. Twierdzi, że odkąd skończył karierę opuścił tylko jeden, jedyny mecz w Rzeszowie! Nie było jednak siły. Akurat w tym samym dniu świętował 50-lecie małżeńskiego pożycia.
O żużlu nie zapomniał nawet uzupełniając wykształcenie. Kończąc Studium Trenerskie wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego napisał pracę dyplomową pt: "Powstanie i rozwój sekcji żużlowej ZKS Stal w latach 1950-1980". A w jego gościnnym domu można posłuchać opowieści o dawnych latach. Nie mógł także bohater mojej dzisiejszej opowieści zapomnieć o swoim ojcu, po którym jedyną pamiątką była fotografia sprzed wyjazdu do Niemiec. Zaczął gorączkowe poszukiwania przez instytucje międzynarodowe. Wreszcie otrzymał korespondencje zza Oceanu, a w niej zdjęcie kobiety, w tle której na ścianie zauważył fotografię, identyczną jak ta, którą zachował po ojcu. W tym momencie już wiedział, że to właściwy trop, ale to był koniec dobrych wiadomości. Ojciec bowiem już wówczas nie żył. Dowiedział się za to, że ma w Stanach Zjednoczonych przyrodnią siostrę, z którą zresztą nawiązał kontakt. Czyż to wszystko nie stanowi gotowego wręcz scenariusza na film. Takim po prostu o życiu, w którym i żużel odegrał niepoślednią rolę?
Robert Noga
Wówczas były inne czasy i zupełnie inne podejście do tej dyscypliny sportu. Każdy Czytaj całość