Dominik Janusz - Okiem Kangura: jak rozwiązać problem "szkodliwości" polskiej ligi?

Wiele mówi się o problemach polskiego i światowego speedwaya. Kontrowersyjny, ale ciekawy pomysł ma redaktor Dominik Janusz.

W tym artykule dowiesz się o:

Ciekawy artykuł autorstwa Dawida Cysarza przyciągnął moją uwagę w miniony weekend. Autor pisze o tym, że mecze polskiej ligi mogą być rozgrywane od poniedziałku do piątku, po czym cytuje komentarze szwedzkiego działacza Pera Westlinga i żużlowca Andreasa Jonssona. Nie są one zbyt pochlebne i wynika z nich, że takie posunięcie Polaków zaszkodziłoby światowemu żużlowi. Co prawda dziennikarz Sportowych Faktów informuje, że udało mu się ustalić, iż mecze byłyby raczej rozgrywane w soboty (okazjonalnie), ale ja postanowiłem poteoretyzować sobie, co by było, gdyby faktycznie kwestia "od poniedziałku do piątku" wypaliła.

Anglikom wolno, Polakom nie

Powiedzcie, jak to jest. Anglicy od lat swoja ligę mają rozbitą na ileś tam dni w tygodniu i jakoś nikt nie mówi o szkodliwości. Mało tego – jak żużlowiec opuści jakieś spotkanie z powodu wyboru jazdy w innej lidze, to zarabia karę finansową – przynajmniej tak było w niedawnej przeszłości. I to też nie było uważane za szkodliwe. Kiedy jednak to samo chcą zrobić Polacy, to nagle jest szkodliwe. Strasznie to dziwne. Natomiast słowa Andreasa Jonssona o transporcie sprzętu z Polski do Szwecji mnie zaskakują. Myślałem, że tej klasy żużlowiec miałby osobną stajnię na Polskę i osobną na Szwecję. Najwyraźniej się myliłem.

Dlaczego rozgrywanie ligi w różne dni byłoby problemem?

Widać, że gdyby rozgrywano mecze ligowe w Polsce w różne dni, zacząłby się problem z terminami. Zawodnicy prawdopodobnie musieliby odpuszczać niektóre spotkania ze względu na nakładanie się terminów. Dotknęłoby to szczególnie tych, którzy – jak Andreas Jonsson – muszą przewozić sprzęt z jednego kraju do drugiego. Jeśli nie wozi się go własnym samochodem, może się to okazać bardzo drogie. Wyobraźcie sobie zatem, co by było, gdyby trzeba było na gwałt ten sprzęt z Polski do Szwecji z poniedziałku na wtorek. Wzrosłyby oczywiście koszty podróży żużlowców albo przepadłaby kasa za ileś tam spotkań. I tak źle, i tak niedobrze.

Jeden zawodnik, jeden klub?

Temat ten dyskutowany był wiele razy. Myślę zatem, że jest to dobry moment, aby raz jeszcze go wspomnieć. Problem Andreasa Jonssona można rozwiązać w bardzo prosty sposób – wprowadzić przepis, że jeden zawodnik może startować tylko w jednym klubie. Wtedy po prostu będzie musiał wybrać – albo jeżdżę w Szwecji, albo w Polsce. Taki pomysł miałby oczywiście wady. W przypadku upadku bądź wycofania danego klubu z rozgrywek żużlowiec zostawałby bez pracy. Rozwiązanie na to oczywiście jest – pozwolić na zmianę barw klubowych w ciągu sezonu. Oczywiście, żeby nie przerodziło się to w wariactwo polegające na zmianie barw klubowych np. co tydzień, to trzeba ustawić limit – na przykład maximum dwie zmiany klubu w danym sezonie. Czyli jedną trzecią może sobie żużlowiec przejeździć w Polsce, jedną trzecią w Szwecji i resztę na Wyspach czy w innej lidze. Muszę dość uczciwie przyznać, że jakkolwiek pomysł teoretycznie wydaje się dobry, jakoś nie potrafię sobie wyobrazić jego wprowadzenia. Szkoda…

Nie rozwiąże to natomiast problemu udziału w turniejach indywidualnych – czy to rangi mistrzostw świata, czy towarzyskich. Tutaj również problem podróżowania pozostanie, a zasada "jeden zawodnik, jeden klub" nie będzie miała żadnego wpływu na całą sytuację.

A jak rozwiązać inne problemy?

Innych problemów nie brakuje. Przykładowo – jak zapewnić wypłacalność klubów? Albo inaczej – jak doprowadzić do tego, żeby do minimum spadła liczba bankructw, opóźnień w płatnościach itp. Pisałem zresztą niedawno o tym notorycznym problemie, który widoczny jest szczególnie w polskiej lidze. Z tego punktu widzenia faktycznie jest ona szkodliwa, bo nie dość, że podpisują wirtualne kontrakty na kosmiczną sumę, to jeszcze nie mają tego jak wypłacić, a inne ligi nie mają wyjścia, jak próbować ścigać to szaleństwo, bo wymagania żużlowców rosną. O problemach z wypłacalnością słyszymy co roku. W tym roku padło na przykład na Bydgoszcz i Rybnik. A pamiętacie, za co punkty ujemne (które później anulowano) zarobiły trzy kluby z ekstraligi albo czemu Victoria Pila jeździła znów w drugiej lidze mimo awansu sezon wcześniej pilskiego klubu do I ligi? Uważni obserwatorzy zgodzą się jednak, ze nie tylko w polskiej lidze są tego typu problemy. Była to Valsarna w Szwecji, w Anglii też były problem m.in. w Coventry.

O sile polskiej ligi przekonaliśmy się, kiedy Darcy Ward i Piotr Protasiewicz wycofali się z cyklu Grand Prix, ponieważ pozostanie tam oznaczałoby dla nich konieczność zmiany pracodawcy, na co najwyraźniej nie mieli ochoty. Czy to szkodliwość? Jeśli popatrzeć na to z punktu widzenia wirtualnych kontraktów i głupich przepisów typu ograniczenia liczby zawodników Grand Prix – na pewno tak. Ale jeśli są prezesi, których stać na zaoferowanie bardziej atrakcyjnych warunków i potrafią zapłacić, tyle, ile obiecali oraz na czas (a nie z iluś tam miesięcznym poślizgiem), to trudno mieć o to do nich pretensje. A czytając o stawkach, jakie proponowano za Grand Prix, naprawdę nie ma co wpadać w zachwyt.

Problemów jak widać nie brakuje. Co gorsza, powtarzają się te same i jakoś nie widać, aby pojawiały się jakieś mądre rozwiązania, aby się ich pozbyć. Bo za mądre rozwiązanie nie uważam proponowanego wcześniej regulaminu finansowego.

Polska nie jest pępkiem świata, ale…

Nie pierwszy raz odnoszę wrażenie, że niektórzy działacze wyobrażają sobie, że Polska jest żużlowym pępkiem świata i wszyscy mają się jej podporządkować. Każdy musi mieć marzenia, wiec nie zabraniajmy nikomu marzyc. BSI I FIM nie będzie się z Polską nie liczyć. Albo inaczej – nie będą się liczyć do tego stopnia, do jakiego sobie co niektórzy w Polsce wymarzyli. Świetnie pokazał to przykład nowych tłumików. Szybko sprowadzono Polaków na ziemię, choć ci próbowali użyć sił, które – wydawało im się – posiadali. Albo ich więc nie posiadają, albo używają ich w niepoprawny sposób.

Z ligą sytuacja jest jednak trochę inna. Tak naprawdę nikt nie może zabronić Polakom czy też innym nacjom rozgrywania meczów w jakie tylko dni się przyjęło. Wiem, że niby Szwecja jeździ we wtorek (Elitserien) i w czwartek (Allsvenskan), Dania w środy, Polska w niedziele, a Wielka Brytania w różne dni z wyjątkiem niedziel i wtorków (mowie to o Elite League). Jakoś nie bardzo przypominam sobie dyscypliny drużynowej, gdzie sportowcy mogą jeździć w tylu klubach naraz, więc nie mogę niestety powiedzieć, jak to rozwiązano gdzie indziej. Wszędzie, gdzie patrze panuje zasada, że jeden zawodnik jeździ w jednym klubie. A w żużlu jakoś nie da? Czemu? Pewnie z powodu jego małej popularności. Mało zawodników, mało lig, mało państw. Powód podobny do tego, o którym pisałem w przypadku zamknięcia fabryki Jawy.  Żeby pewne problemy można było rozwiązać, musi się pojawić więcej zawodników. Tych natomiast wydaje się ubywać, a nie przybywać. Smutne, ale prawdziwe.

Dominik Janusz

Źródło artykułu: