Prezes Sadzikowski wiedział, że się waham - wywiad ze Stanisławem Burzą, nowym zawodnikiem Kolejarza Opole

Transfer Stanisława Burzy wzbudził kontrowersje i wywołał u kibiców mieszane odczucia. Cierpkimi słowami zawodnik jest zasmucony.

Oliwer Kubus: W ostatnich dniach było o panu głośno. W poniedziałek prezes Wandy informował o przedłużaniu z panem kontraktu, tymczasem w sobotę zawarł pan umowę z Kolejarzem Opole. Jak skomentuje pan to zamieszanie?

Stanisław Burza: Rozmawiałem z Pawłem Sadzikowskim na temat dalszych startów, lecz niczego nie podpisywałem i jego słowami o parafowaniu umowy byłem zaskoczony. Porozumieliśmy się w sprawie warunków finansowych, ale pozostały pewne punkty sporne.

Paweł Sadzikowski twierdzi, że nie wybrał pan oferty Wandy, gdyż otrzymał pan znacznie korzystniejszą propozycję z Opola.

- Obie oferty były do siebie bardzo podobne, prawie identyczne. Nie wpłynęły w sposób istotny na mój wybór.

Sternik krakowskiego klubu mówi także, że nie dotrzymał pan "dżentelmeńskiej umowy, przypieczętowanej uściskiem dłoni".

- Prezes wiedział, że cały czas się waham; że nie podjąłem decyzji, a jedynie ustaliłem warunki kontraktu. Przez tydzień byliśmy z Pawłem Sadzikowskim w kontakcie. Dzwoniłem do niego w piątek wieczorem i w trakcie rozmowy prezes powiedział: "wybór należy do ciebie". Wtedy jeszcze nie potrafiłem się określić i zastanawiałem się nad najlepszym dla mnie rozwiązaniem. Umowy dżentelmeńskie mają miejsce cały sezon i nie tylko przez uścisk dłoni, ale również na papierze. My, zawodnicy, wierzymy na słowo działaczom, a na koniec sezonu podsuwa się nam ugody do podpisania, aby klub mógł otrzymać licencje. A my nadal czekamy na swoje pieniądze i zostaje pytanie: co dalej?

Krakowscy kibice są podzieleni. Jedni życzą powodzenia w nowym klubie, pozostali wyrażają się o panu niepochlebnie. Łaska fanów na pstrym koniu jeździ?

- Negatywne opinie bolą. Przez rok reprezentowałem Wandę, zdobywałem dla niej punkty i narażałem zdrowie. Nie zasłużyłem na takie traktowanie. Tym bardziej że nie zrobiłem nic złego. Gdybym w trakcie sezonu ze względu na zaległości odmówił występu w ważnym spotkaniu, wówczas kibice mogliby kierować zasadne pretensje. Mnie takie coś przez głowę nie przeszło. Byłem lojalny wobec klubu. Chciałem zostać w Krakowie, rozmawiałem z działaczami, ale uznałem, że rozsądniejszym wyjściem będzie odejście do Kolejarza. Oszczerstwa pod moim adresem smucą. Nie wiadomo, co się zdarzy w przyszłości. Być może za dwa albo trzy lata powrócę do Grodu Kraka i niektórzy będą musieli odwoływać swoje słowa. Dlatego proszę sympatyków Wandy o stonowanie nastroju i wyrozumiałość.

Rozstaje się pan w zgodzie ze swoim dotychczasowym pracodawcą?

- Nie ma między nami konfliktu. Jak to określił niedawno Paweł, żyjemy na przyjacielskiej stopie i te nieporozumienie nie powinno wpłynąć na nasze relacje. Sprawę mojego kontraktu niepotrzebnie rozdmuchano, a prezesów trochę poniosły emocje. Na nikogo nie zamierzam się obrażać. Starty w Wandzie będę wspominał miło, lecz doszedłem do wniosku, że czas na zmianę.

Wyjeżdżając w sobotę z rodzinnego Tarnowa, wiedział pan, do którego miasta się udać: bliższego Krakowa czy dalszego Opola?

- Wątpliwości pozostawały. Praktycznie w ostatniej chwili zdecydowałem się na Kolejarza. Wcześniej spotkałem się z jego działaczami i wiedziałem, czego mogę oczekiwać. Zrobiłem rozeznanie wśród znajomych zawodników, w tym braci Rempałów, i usłyszałem o tym klubie głównie miłe słowa. Pozytywnie wypowiadano się o prezesie Droździe, że jest to osoba konkretna i dotrzymująca obietnic. Wiadomo, wszędzie pojawiają się problemy finansowe, ale ważne, by znajdować sposób na ich rozwiązanie.

Jerzy Drozd mówił, że pańskie początkowe wymagania były dla niego nie do zaakceptowania.

- Prezes w przepływie emocji i natłoku ofert pomylił mnie chyba z innym zawodnikiem. Nasza pierwsza rozmowa była bardzo luźna i niezobowiązująca. Wymieniliśmy się poglądami, ale na pewno nie stawiałem wygórowanych warunków.

Od kilku lat jest pan czołowym zawodnikiem drugiej ligi, dobrze spisującym się na niemal każdym torze. Jednak na opolskim owalu notował pan przeciętne wyniki. To kwestia dopasowania silników?

- Myślę, że tak. Tor w Opolu pod względem geometrycznym przypomina te, na których jeździłem w Anglii i bardzo mi odpowiada. Dotąd nie trafiałem z odpowiednim silnikiem i przeplatałem lepsze występy gorszymi. Po pierwszych treningach powinienem znaleźć właściwe ustawienia i rozgryźć ten tor.

Była pokusa, by spróbować sił w wyższej klasie?

- Tak. Uważam, że przy odpowiednim przygotowaniu sprzętowym stać mnie na skuteczne występy w I lidze. Chciałbym w niej startować. Jeszcze w sobotę, w drodze do Opola, zadzwonił pan Dariusz Sprawka i poprosił mnie o przesłanie oferty do Lublina. Postanowiłem nie zbaczać z obranej ścieżki i odmówiłem. Gdyby jednak skontaktował się ze mną dzień wcześniej, to decyzje o podpisaniu kontraktu przełożyłbym na później i możliwe, że jeździłbym w I lidze. Ale jestem w Kolejarzu i tego nie żałuję.

Kojarzono pana również z Rybnikiem.

- Po tym, jak po raz pierwszy przyjechałem do Opola, zahaczyłem także o Rybnik. Nie było jasne, czy ROW otrzyma licencję i musiałbym czekać na rozwój sytuacji. Pojawiła się propozycja z Opola i postanowiłem z niej korzystać.

Przed kilkoma laty z powodzeniem startował pan w Anglii w barwach drużyn z Berwick, Oxfordu i Coventry. Myślał pan o powrocie na Wyspy?

- Mam sympatyczne wspomnienia z Anglii. Na Wyspach startowało mi się bardzo dobrze i chciałbym tam wrócić. W Premier League istnieją jednak obwarowania, które wydają się na dzisiaj nie do przeskoczenia. Potrzebna jest licencja angielska ACU, a nasz związek wyklucza posiadanie podwójnego certyfikatu. W innych krajach takich problemów nie ma. Rozmawiałem z Jozsefem Tabaką oraz Matejem Kusem, którzy mówili, że ich federacja zgadza się na wykupienie tej licencji. Szkoda, że u nas jest to niemożliwe, bo dzięki występom na Wyspach można podnosić umiejętności.

Znalazł pan w Polsce klub, więc mógł pan spokojnie spędzić święta. Przeżył je pan tradycyjnie?

- Tak. Ubraliśmy z żoną i córkami choinkę, wieczerzę wigilijną rozpoczęliśmy od wspólnej modlitwy, połamaliśmy się opłatkiem, a następnie zasiedliśmy przy stole i spożyliśmy świąteczną kolację. Staramy się kultywować polską tradycję i przekazywać ją naszym dzieciom. Boże Narodzenie to dla nas, żużlowców, święta wyjątkowe, ponieważ spędzamy je w domu. W Wielkanoc jesteśmy zazwyczaj w rozjazdach, przygotowujemy sprzęt i myślami krążymy wokół meczu. Trudno wtedy znaleźć wolne chwile dla rodziny. W te święte było na szczęście inaczej i mogliśmy w blasku choinki rodzinnie spędzić czas.

Źródło artykułu: