Niedawno na naszych łamach w imieniu zawodnika wypowiadał się jego menadżer. Sebastian Tronina między innymi stwierdził, że Marcin Bubel nie był zainteresowany pełnieniem roli czwartego juniora w hierarchii w częstochowskim Włókniarzu. Użyte nazewnictwo brzmi przerażająco. Postanowiliśmy zatem zapytać drugą stronę, czy rzeczywiście w klubie z Częstochowy istnieją aż tak radykalne podziały. - Nie ma żadnego podziału w drużynie i nigdy takiego nie było. Za skład w meczach ekstraligowych odpowiada sztab szkoleniowy. Nigdy nie odniosłem wrażenia, że któryś z naszych juniorów jest preferowany bądź pomijany przez menadżerów z innych względów niż aktualna dyspozycja sportowa. Gdyby tak było, zareagowałbym. Zdaję sobie sprawę, że u samych zainteresowanych, czyli w tym przypadku juniorów, trudno o obiektywizm. Każdy z nich wykonuje olbrzymią pracę, niemałe są nakłady finansowe. Gdy w wyniku selekcji zawodników któryś z nich nie mieści się w składzie, to rozumiem, że pojawia się u niego większa bądź mniejsza frustracja. Zdarza się, że zawodnicy doszukują się winy w sferach pozasportowych, a nie dostrzegają błędów po swojej stronie. Nie motywuje ich to do cięższej pracy, tylko zniechęca i całą swoją energię marnotrawią na wylewanie żali oraz obwinianie innych. We Włókniarzu Częstochowa zawsze była, jest i będzie czysta, sportowa rywalizacja o miejsce w składzie. Ważne, aby przebiegała ona fair i by dzięki niej chłopaki podnosili swoje umiejętności - wyjaśnił Paweł Mizgalski, prezes Włókniarza.
Zdaniem teamu Marcina Bubla, częstochowski klub praktycznie w ogóle nie był zainteresowany jego osobą w kontekście tegorocznych startów w biało-zielonych barwach. - A czy Marcin był zainteresowany Włókniarzem? - zapytał Mizgalski. - Jest mi bardzo przykro w związku z zaistniałą sytuacją. Polegając na własnych doświadczeniach oraz wysłuchując opinii znawców speedway’a mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że Marcin Bubel ma ogromny talent do jazdy na żużlu. Bardzo angażuje się w swoją pracę i uważam, że jest profesjonalistą jako żużlowiec. My we Włókniarzu życzymy mu jak najlepiej. Chcielibyśmy, by Marcin osiągał sukcesy i stał się solidnym żużlowcem. Chcę również podkreślić, że zależy nam, by w niedalekiej przyszłości nasi wychowankowie stanowili o sile Włókniarza. Taki cel nam przyświeca i podejmujemy w tym kierunku konkretne działania. W przypadku Marcina na naszej decyzji zaważyły inne kwestie - kontynuował.
Jakie "inne kwestie" miał na myśli Paweł Mizgalski? - Nie zamierzam wdawać się w polemikę z Marcinem i jego otoczeniem, dlatego poprzestanę na stwierdzeniu, że Marcin nie wywiązał się z umowy, jaką zawarliśmy przed meczem z Unią Leszno. Zresztą nie pierwszy raz Marcin i jego otoczenie zawiedli zaufanie klubu. Skoro on nie traktuje nas poważnie, to mimo jego talentu, mimo tego, że szanujemy go jako człowieka i zawodnika oraz doceniamy jego wielką pasję do tego sportu, to nie możemy na dzień dzisiejszy ze sobą współpracować. Byłoby to nie fair wobec ludzi, których zaufanie zawiódł. Nie chodzi też o osobiste animozje, choć takie opinie również się pojawiały. Gdyby ktokolwiek we Włókniarzu, łącznie z zarządem przedkładał prywatę nad dobro klubu, straciłby miejsce w naszym teamie. Może zabrzmi to brutalnie, ale jeśli Marcinowi naprawdę zależy, aby jeździć we Włókniarzu to musi sobie na zaufanie nasze i kolegów z drużyny zasłużyć. Dotyczy to zresztą każdego członka zespołu - oznajmił prezes Włókniarza.
Jak na razie, drogi klubu i zawodnika wyraźnie się rozeszły. Paweł Mizgalski nie wykluczył jednak powrotu do macierzystego klubu Marcina Bubla w przyszłości. - Przed Marcinem nikt nie zamyka drzwi. Na dzień dzisiejszy życzę mu, by trafił do silnego, najlepiej ekstraligowego zespołu, by wywalczył sobie miejsce w składzie i regularnie startował w zawodach. Stać go na to. Jeśli kiedykolwiek będzie chciał wrócić do Włókniarza, droga stoi przed nim otworem. Z tym, że będzie musiał udowodnić, że faktycznie chce być częścią tej drużyny. Bo choćby nie wiem jaki talent pojawił się w naszym klubie, a nie grałby z nami w jednej drużynie, to nie będzie tu dla niego miejsca - zakończył.