Smutna wiadomość nadeszła u progu nowego żużlowego sezonu z Lublina. Zmarł Włodzimierz Szwendrowski. Fantastyczny zawodnik, jedna z legend pionierskich czasów polskiego sportu żużlowego, która zapisała w jego dziejach wiele znaczących stron.
To był bodaj 1994 rok. Redaktor naczelny "Tygodnika Żużlowego" Adam Zając zadzwonił do mnie z dziennikarską propozycją. Właśnie wpadł na pomysł wydania wznowienia książeczki Włodzimierza Szwendrowskiego jeszcze z lat 50-tych "Na ostrym wirażu" i chciał abym z jej autorem i bohaterem porozmawiał, sprostował informacje nieprawdziwe i propagandowe, które się w niej znalazły (pamiętajmy w jakich latach ukazał się pierwowzór), a także dopisał do niej swego rodzaju puentę. Bowiem narracja "Na ostrym wirażu" kończy się w połowie lat 50-tych, tymczasem Szwendrowski jeździł jeszcze potem sporo czasu. Pojechałem zatem do Lublina raz, pojechałem drugi, potem przez pewien czas obficie korespondowaliśmy, do dziś mam schowane, pisane ładnym, nieomal technicznym pismem, listy od pana Włodzimierza. Tymi rozmowami i listami Szwendrowski przybliżył mi nieznany przecież z autopsji świat polskiego sportu żużlowego romantycznych lat 50-60-tych. A nadawał się do tego jak mało kto.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie nowy fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
W historii polskiego speedwaya Włodzimierz Szwendrowski zapisał się przynajmniej z trzech powodów. Jako pierwszy zdobył dwukrotnie indywidualne mistrzostwo Polski, najpierw w 1951, następnie w 1955 roku. Jako pierwszy Polak dokonał rzeczy, w tamtych latach wręcz niebywałej - pokonał mistrza świata - Anglika Petera Cravena. To było wówczas bardzo głośne wydarzenie, obficie komentowane przez prasę z tamtych lat. Jak wspominał pan Włodzimierz w liście do mnie na zawody te rozegrane w stolicy na stadionie Skry z samego rodzinnego Lublina kibice przyjechali trzema specjalnymi pociągami i dwudziestoma autokarami! Był też Szwendrowski w tamtych latach, co oczywiste reprezentantem Polski, między innymi na pierwsze towarzyskie mecze, które nasza kadra rozgrywała na torach angielskich. W archiwalnych numerach "Przeglądu Sportowego" znaleźć można jego korespondencje z tych spotkań, a w moich wspomnieniach pozostała jego barwna opowieść o tym jak chciano go wręcz "porwać" ze stadionu tak aby pozostał w Anglii i jeździł w jednym z tamtejszych zespołów.
Bojąc się o los swojej rodziny w kraju nie zgodził się jednak na to. Zresztą w kraju był wówczas tak popularny, że miał status dzisiejszego, z zachowaniem wszelkich proporcji, celebryty. Podstawowa różnica była jednak taka, że w odróżnieniu od dzisiejszych celebrytów, znanych z tego, że są znani, Włodzimierz Szwendrowski miał autentyczne osiągnięcia w sporcie bijącym rekordy zainteresowania. Stąd między innymi wspomniana książka, chyba pierwsza poświęcona w całości żużlowi, jaka się u nas ukazała. Ta błyskotliwa kariera została brutalnie przerwana 11 lutego 1957 roku, kiedy to żużlowiec spowodował śmiertelny wypadek samochodowy. Trafił do więzienia, ale po kilku latach, po odsiedzeniu kary wrócił na tor! Jego powrót podczas międzynarodowego meczu w Łodzi wywołał takie zainteresowanie kibiców, że ci, którzy nie dostali się na stadion wyłamali bramę! I był to powrót udany.
Szwendrowski wygrał pierwszy turniej o "Srebrny Kask" zorganizowany w roku 1962. Zaznaczyć trzeba jednak, że tamta premierowa edycja nie była turniejem dla juniorów, ale odpowiednikiem "Złotego Kasku" dla najlepszych zawodników ówczesnej II ligi. Był także liderem drużyny łódzkiego "Tramwajarza". Kiedy powiedział pas, nie zerwał całkowicie z żużlem, został szkoleniowcem, pracując między innymi z kadrą narodową, a jeszcze w latach 90-tych przez krótki czas z adeptami "czarnego sportu" w Łodzi. Potem "zaszył się" w rodzinnym Lublinie mieszkając w samym sercu miasta, w którym zaczynał swoją piękną sportową przygodę i do którego powrócił po jej zakończeniu. Tutaj też zmarł 9 marca bieżącego roku w wieku prawie 82 lat. Mam nadzieję, że organizatorzy pierwszych imprez nowego sezonu znajdą chwilę czasu na refleksję i uczczą wraz z kibicami i zawodnikami pamięć Włodzimierza Szwendrowskiego minutą ciszy. Do zobaczenia w tym lepszym ze światów Panie Włodku, jestem dumny, że mogłem Pana osobiście poznać!
Robert Noga