Robert Noga - Moje boje: Z niewolnika nie ma zawodnika?

Mieliście kiedyś okazję zajrzeć do kontraktu żużlowca? Ja miałem i oniemiałem ze zdumienia, gdy zobaczyłem, jakie są dysproporcje w zobowiązaniach obu stron.

W tym artykule dowiesz się o:

Nie wiem, czy ktoś z czcigodnych Czytelników czcigodnych Sportowych Faktów miał kiedyś okazję spojrzenia w kontrakt, który zawodnik podpisuje z klubem. Obejmuje on oczywiście różne aspekty wzajemnej współpracy, w obecnej dobie taki kontrakt, to jakby umowa dwóch firm. Dlatego też jednym z elementów tejże umowy są paragrafy mówiące o karach, jakie klub może nałożyć na zawodnika.

I tym aspektem chciałbym Czytelników dziś zainteresować, jest to bowiem dla mnie przykład kuriozalnej dysproporcji wzajemnych zobowiązań. Oto wpadł mi w ręce kontrakt zawodnika klubu z II ligi. Otóż w myśl przedstawionej mu przez klub umowy podlega on na przykład następującym sankcjom w postaci kar zwanych w kontrakcie umownymi, chociaż ja nazwałbym je raczej drakońskimi. I tak: za niestawienie się na zawody mimo otrzymanego powołania - 50 tyś złotych netto, za naruszenie dobrego imienia i wizerunku klubu - 50 tyś złotych netto, za ujawnianie informacji dotyczących realizacji kontraktu - 50 tyś złotych netto, a nadto zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne. 50 tysięcy złotych, to jakby nie patrzeć przyzwoity w tym kraju roczny dochód pracującej osoby. A przypominam, że chodzi o II ligę, tutaj nie jeżdżą krezusi w osobach na przykład Tomasza Golloba, tylko przeciętni zawodnicy, którzy muszą się nakombinować aby utrzymać rodzinę, niektórzy łączą starty w pracą zawodową. Najgorsze jest to, że tak naprawdę niektóre z tych punktów są niejasne, nieprecyzyjne i można je rozmaicie interpretować. Bo co to oznacza - naruszenie dobrego imienia i wizerunku klubu? Czy jeżeli zawodnik skrytykuje toromistrza za przygotowanie niebezpiecznej nawierzchni to narusza dobre imię klubu? Albo czy jeżeli opowie, że podczas meczu wyjazdowego członek zarządu narobił "wiochy" całej ekipie pod wpływem alkoholu, to taka wypowiedź narusza wizerunek tegoż klubu? A jeżeli nie zgadza się z decyzjami trenera podjętymi podczas meczu? I za to ma zapłacić karę w wysokości 50 tysięcy złotych? Czyli równowartość mniej więcej stu punktów wywalczonych w lidze, bo mniej więcej takie stawki obowiązują w tej klasie rozgrywkowej? Przecież biorąc pod uwagę liczbę meczów może tyle nie wyjeździć, nawet gdyby naprawdę wiodło mu się nieźle.

Proszę też zwrócić uwagę na przewrotność tych postanowień. Załóżmy, że klub zalega żużlowcowi z wypłatą, co jest przecież w naszych realiach procederem nagminnym na każdym szczeblu rozgrywek. Zawodnik, niczym niewolnik nie może przeciwko temu zaprotestować i nie pojechać na mecz, bo wisi nad nim bat w postaci drakońskiej kary finansowej. Nie może nawet o tym się publicznie wypowiedzieć, bo jakże inaczej rozumieć punkt grożący karą za - ujawnianie informacji dotyczących realizacji kontraktu? A wszystko to narzucone z góry określonym regulaminem! Żeby było ciekawiej, w razie kontuzji odniesionej, jak mówi kontrakt poza meczem ligowym i przerwie w startach, ów klub może potrącić zawodnikowi 5 procent ogólnej kwoty wynagrodzenia. A jeżeli zawodnik odniesie kontuzje w mistrzostwach Polski indywidualnych, czy parowych, to nie reprezentuje wówczas klubu? Na tle wysokości kar śmiesznie brzmi zapis nagród na przykład za wygrany mecz wyjazdowy. Wtedy to klubowy księgowy dopisze do każdego punktu wywalczonego przez zawodnika - 50 złotych. Jedną tysięczną przewidzianej kary.

Dobre, co? Nie pasuje ci, nie jedziesz. Kluby tną koszty, a mogą przy konstruowaniu składu wybierać jak w ulęgałkach wśród obcokrajowców, wprowadzono instytucje wypożyczenia i status gościa, zawodnik żeby się nadawał musi jeszcze mieć odpowiednią, pasującą do zespołu KSM. Wszystko to sprawia, że mamy rynek pracodawcy, czyli klubu, a nie pracownika, czyli żużlowca. Stąd takie kontrowersyjne zapisy. A wielu zawodnikom jeśli chcą jeździć pozostaje podpisanie niekorzystnych w sumie zapisów, licząc na dobrą wolę prezesa zarządu. A w ostateczności dramatyczne dochodzenie swoich roszczeń przed wymiarem sprawiedliwości, czego jesteśmy właśnie świadkami w Rybniku.

Robert Noga

Źródło artykułu: