Czeski film w Częstochowie
W piątek media obiegła informacja o możliwej rezygnacji Pawła Mizgalskiego, prezesa Dospelu Włókniarza Częstochowa. Rezygnacja była równie zaskakująca, co tajemnicza. Ani bowiem sam zainteresowany, ani przedstawiciel głównego sponsora - firmy KJG - Artur Sukiennik nie chcieli komentować całej sprawy. W sobotę Sukiennik uspokoił kibiców stwierdzeniem, że sytuacja finansowa klubu jest stabilna, oraz że rezygnacja Mizgalskiego faktycznie została złożona. I w tym jest cały szkopuł. Złożenie rezygnacji nie oznacza, że dojdzie we Włókniarzu do zmiany prezesa. Wiele wskazuje bowiem na to, że Mizgalski nadal będzie pełnił swoją funkcję. Mleko się jednak rozlało. Po świetnym okresie transferowym, w którym Włókniarz zyskał poważne wzmocnienia, po udanej sportowo inauguracji, którą oglądało prawie 15 tysięcy widzów, strzelono sobie wizerunkowo w stopę. Sprawę nieporozumień na linii prezes - sponsor (bo o to w tym konflikcie chodzi) należało załatwić w zaciszu klubowych gabinetów. Prezes Mizgalski, choć nie chce całej sprawy komentować, tłumaczy jedynie, że w tym przypadku nie mógł postąpić inaczej. Do momentu, kiedy oficjalnie nie poznamy powodów rezygnacji (o ile kiedykolwiek je poznamy), nie będziemy mogli stwierdzić, czy faktycznie tak było. Jeżeli jednak przyjmiemy nawet, że jeszcze obecny wódz Włókniarza ma rację i można zrozumieć fakt, że nie chce tego komentować, o tyle kompletnie nie rozumiem faktu pojawienia się prezesa w studiu NC+ w czasie transmisji z meczu częstochowskiej drużyny z PGE Marmą Rzeszów. Jeżeli nie chciał odpowiadać na pytania dotyczące jego rezygnacji, to trzeba było w ogóle nie podejmować rozmowy. Nie mógł się bowiem spodziewać, że głównym tematem rozmowy nie będzie jego rezygnacja. Tymczasem zobaczyliśmy, jak prezes kokietuje redaktora swoimi odpowiedziami, z których nie wynikało nic, poza chęcią promocji zbliżającego się półfinału Drużynowego Pucharu Świata. Marna to promocja imprezy w świetle zawirowań wokół klubu. No chyba, że we Włókniarzu przyjęto zasadę, iż promocji najważniejszych imprez towarzyszyć będzie "czarny PR".
W czwartek zapowiedziano konferencję prasową w Częstochowie. Tematem przewodnim będzie ogłoszenie sponsora Areny Częstochowa, która zmieni nazwę. I choć pewnie nikt się tego w Częstochowie nie spodziewa, to najpewniej padną pytania dotyczące przyszłości prezesa Mizgalskiego. Ciekawe co na to sponsor i czy w końcu "Częstochowski czeski film" będzie miał swój epilog. Jeżeli nie, to niestety wszystkie zabiegi, które przez ostatni rok bardzo poprawiły wizerunek medialny Włókniarza, mogą wziąć w łeb.
"Betonowi" komisarze
Od tego sezonu wprowadzono instytucję komisarzy torów. Pomysł równie ciekawy, co kontrowersyjny. Założenie było proste. Komisarze zawodów mieli czuwać nad tym, aby w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, nie dochodziło do preparacji torów. Od początku byłem przekonany, że ich działanie będzie polegało na kontroli prac torowych i stwierdzeniu, czy zostały one przeprowadzone zgodnie ze sztuką. Tymczasem już można śmiało wysunąć tezę, że zadaniem komisarzy jest doprowadzenie toru do pewnego "wzorca". Tym wzorcem jest "beton". Miałem okazję wymienić poglądy z Krzysztofem Cegielskim, który stwierdził, że jemu idea wprowadzenia komisarzy się podoba i długo nie widział tak ciekawych spotkań, jakich byliśmy świadkami w miniony weekend. W tym przypadku nie mogę się zgodzić z naszym ekspertem. Nie może bowiem w moim odczuciu być tak, że preferowany będzie jeden sposób przygotowania i zawodnicy preferujący tylko ten "jedynie słuszny" tor.
Podczas Grand Prix Europy w Bydgoszczy usłyszałem zdanie, że na nowych tłumikach da się stworzyć ciekawe widowisko. Warunkiem jest odpowiednie przygotowanie toru. Po części stało się dla mnie jasne, po co wprowadzono komisarzy torów. W jednym z poprzednich felietonów apelowałem, aby osoby odpowiedzialne za wprowadzenie nowych tłumików (a wszyscy wiemy, o kogo chodzi), miały odwagę i potrafiły przyznać się do błędu. Niestety. Powielamy błędy, zamiast wyciągać z nich odpowiednie wnioski. Wcześniej nikt nie potrafił wycofać się z błędnych decyzji regulaminowych, zmieniających kształt rozgrywek ligowych. Brnięto w nieznane, co doprowadziło to tego, że dzisiaj Regulamin Sportu Żużlowego ma dwa razy większą objętość, niż dziesięć lat temu. Nie potrafiono powiedzieć: "popełniliśmy błąd" i wykreślić felernych zapisów. Tak samo jest z tłumikami. Nikt nie potrafi powiedzieć: "popełniliśmy błąd". Mamy za to zadanie odwrotne. Są komisarze, którzy "czuwają" nad tym, aby teoria o słuszności wprowadzenia nowych tłumików, miała zastosowanie w rzeczywistości.
Wprowadzenie komisarzy ma z mojego punktu widzenia jeszcze jedną wadę. Środowisko żużlowe jest zbyt małe i zbyt podzielone, aby można było uniknąć pewnych podejrzeń i teorii spiskowych. Już pojawiają się głosy, że działania pewnych komisarzy mają związek z sympatiami i antypatiami względem określonych klubów. I choć nikt nie znajdzie dowodów na tę tezę, to niestety niewiele można zrobić, aby krytykom wprowadzenia tego przepisu wybić odpowiednie argumenty z ręki.
Telewizyjna "czarna dziura"
Powiedzmy sobie szczerze. Póki co z zapowiadanej poprawy jakości transmisji telewizyjnych niewiele wyszło. Być może mój zmysł estetyki nie jest odpowiednio rozwinięty, ale nie dostrzegam rażącej poprawy jakości transmisji. Nie przekonuje mnie tłumaczenie, że NC+ "raczkuje" w zakresie transmisji żużlowych. Przecież za ich realizację odpowiada firma, która zajmuje się tym od 15 lat. Nie można więc mówić o potrzebie nabycia odpowiedniego doświadczenia. Nie mam również przekonania, czy ta sama ekipa redaktorska jest w stanie obsłużyć wszystkie dyscypliny sportu. Żużel jest specyficzny i trzeba być z nim na bieżąco. W tym zakresie ekipa TVP Sport biła NC+ na głowę. Nie można jednak wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Być może wkrótce nastąpi zapowiadana poprawa jakości.
Słabo wygląda również oglądalność poszczególnych spotkań ENEA Ekstraligi. Po każdej kolejce publikujemy liczby, które obrazują, jak wyglądała telewizyjna "frekwencja" poszczególnych spotkań. Wynika z nich jasno, że obecna oglądalność NC+ jest prawie trzykrotnie niższa, niż średnia oglądalność TVP Sport w minionym sezonie. Te cyfry oraz wypowiedzi prezesów klubowych, popierających ten wybór spowodowały, że mam swoją teorię dotyczącą tego, dlaczego wybrano NC+. Chodziło o maksymalne "ukrycie" żużla przed kibicami. Rozumiem chęć pozyskiwania nowych odbiorców. Mam jednak wrażenie, że w tym wszystkim zapomniano zadbać o tych kibiców, którzy już są fanami żużla.
Zabieg ten miał spowodować, że kibice wrócą na stadiony. To może być jednak trudne, bo niestety społeczeństwo mamy coraz biedniejsze, a bilety na mecze Ekstraligi do najtańszych nie należą. Dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę fakt, że obecne działania komisarzy torów powodują, iż to właśnie goście, a nie gospodarze są uprzywilejowani w zakresie przygotowania toru. Handicap własnego toru został (przynajmniej na moment) zniwelowany. Z pewnością wpłynie to pozytywnie na jakość widowiska. Powstaje jedynie pytanie, czy kibice będą chcieli oglądać na własnym stadionie porażki swoich pupili.
Drugoligowy postrach księgowych
Wszystko wskazuje na to, że MIR Równe będzie postrachem księgowych wszystkich zespołów w II lidze. W Rybniku tylko stracone punkty przez gospodarzy spowodowały, że nie byliśmy świadkami lania do 15. Jeżeli Ukraińcy w trybie pilnym nie wzmocnią składu 2-3 zawodnikami, to pobiją niechlubny rekord Olympu Praga, który w sezonie 2007 zdobył w II lidze jeden punkt. Nadal uważam, że połączenie I i II ligi żużlowej byłoby błędem. Dysproporcje pomiędzy możliwościami sportowymi i organizacyjnymi klubów z tych lig to przepaść. Nie jestem również zwolennikiem bezkrytycznego przyjmowania zespołów zagranicznych. Jeszcze przed sezonem poddałem pomysł, aby do ligi dopuszczono zespoły z Czech i Niemiec, ale pod warunkiem, że będą to drużyny oparte o najlepszych zawodników w kraju. Tylko takie ekipy miałyby szansę na prezentowanie odpowiedniego poziomu w polskiej lidze.
Pojawienie się zespołu MIR Równe to troszeczkę strzał w stopę prezesów II ligi żużlowej. To oni argumentowali, że w II lidze jest zbyt mało spotkań. Nie zgodzili się jednak na to, aby sezon był "podwójny" i polskie zespoły rywalizowały ze sobą czterokrotnie. Dopuszczono zespół z Ukrainy, który będzie dostarczał punktów, ale i siwych włosów na głowie księgowej, która będzie miała nie lada problem, aby wypłacić punktówkę. "Miru" klubowym budżetom z pewnością to nie gwarantuje.