Michał Korościel: Początek sezonu w wykonaniu Unii Leszno nie jest najlepszy. Chyba nie tak pan to sobie wyobrażał?
Józef Dworakowski: Wyobrażałem sobie, że zdecydowanie lepiej pojadą nasi obcokrajowcy, reszta mnie nie zawodzi.
Ale można było z góry zakładać, że Lindgren i Bjerre raczej nie będą liderami, bo w minionym sezonie też nie zachwycali?
- Ale Lindgren to zawodnik z Grand Prix, a Bjerre też kiedyś w tym elitarnym cyklu potrafił "namieszać", to chyba mam prawo od nich wymagać.
No tak ale w naszej Ekstralidze w minionym sezonie nie błyszczeli.
- Rzeczywiście, jeździli przeciętnie, ale teraz u nas to jeżdżą na razie gorzej niż przeciętnie.
Czy w związku z tym szanse startu w Ekstralidze dostanie Mikkel Michelsen?
- Oczywiście, jeżeli tylko Bjerre nie spisze się w sobotnim meczu w Gorzowie, to natychmiast w jego miejsce wskoczy Michelsen.
A co się dzieje z Bjerre pana zdaniem?
- Rozmawiałem z nim po ostatnim meczu, mówił mi że sprzęt jest w porządku, że problem leży w nim samym, w jego głowie, jest już umówiony z psychologiem, będziemy czekać na poprawę.
A ma pan jakieś doświadczenia z zawodnikami, którzy mieli dobre silniki, a nie potrafili sobie ułożyć wszystkiego w głowie i przez to zawodzili?
- Tak, w 2009 roku mieliśmy duży problem z Damianem Balińskim, później popracował trochę z psychologiem i w 2010 roku jeździł jak szatan. Mamy psychologa w drużynie, tylko zawodnicy nie bardzo chcą z jego usług korzystać.
Żużlowcy, zresztą jak większość Polaków, chyba wciąż tkwią w przekonaniu, że do psychologa chodzi tylko "wariat", a nie po prostu człowiek, który ma problem.
- Dokładnie, zawodnikom wydaje się, że jak pójdą do psychologa, to środowisko od razu pomyśli o nich, że są "półgłówkami". Musimy popracować nad zmianą postrzegania tego zagadnienia. W zeszłym roku problem miał Tobiasz Musielak, zaczął słabiej jeździć, ale nie chciał pójść do psychologa, zaciągnąłem go tam niemal siłą, ale efekty przyszły.
Wrócę do waszych wyników, nie wydaje się panu, że w tym sezonie na drodze do medalu może wam stanąć brak lidera. Wy macie kilku równych zawodników, którzy przyzwoicie punktują, ale nie macie takiego wodza z prawdziwego zdarzenia, który mógłby pociągnąć resztę
- Proszę chwilę poczekać, lada chwila na takiego prawdziwego lidera wyrośnie Przemysław Pawlicki.
Będzie w stanie zdobywać regularnie po kilkanaście punktów w meczu?
- Jestem o tym przekonany, musi jeszcze tylko trochę popracować ze sprzętem, tu chodzi o niuanse, ale jeżeli już sobie z tym poradzi, to będzie regularnie punktował dwucyfrowo.
A jak pan ocenia pracę trenera Romana Jankowskiego?
- To bardzo ugodowy, spokojny człowiek, dla naszej młodzieży jest wielkim autorytetem, wzorem, ma do nich świetnie podejście. Z Romana Jankowskiego jestem zadowolony.
A nie wydaje się panu, że Roman Jankowski jest czasami zbyt spokojny, że nie potrafi podnieść głosu, kiedy sytuacja tego wymaga?
- Czasami rzeczywiście mógłby być bardziej radykalny w swoich poczynaniach, mógłby krzyknąć, postawić zawodnika do pionu, może i jest trochę zbyt spokojny, ale nikt nie jest doskonały.
Podtrzymuje pan to co mówił przed sezonem, że Unia Leszno powalczy w tym roku o medal?
- Oczywiście, że podtrzymuję, jeżeli nasi juniorzy utrzymają formę, którą teraz prezentują, jeżeli Przemek Pawlicki "dogada się" ze sprzętem, a Bjerre poukłada sobie wszystko w głowie, to naprawdę możemy zawojować ligę.[nextpage]A podtrzymuje pan, że ten sezon będzie pana ostatnim w fotelu prezesa Unii Leszno?
- Zdecydowanie tak, muszę odpocząć.
Odejdzie pan niezależnie od wyników?
- Niezależnie, nawet jak zdobędziemy mistrzostwo Polski to w październiku tego roku odejdę.
Chciałby pan pójść drogą Władysława Komarnickiego i zostać prezesem honorowym?
- Nie, to jest bzdura, prezes honorowy to sztuczny twór, nikomu niepotrzebny.
A kto będzie pana następcą?
- Najprawdopodobniej Ireneusz Igielski, ma wszystkie cechy potrzebne do kierowania Unią Leszno.
Nie będzie pan tęsknił za żużlem?
- Ale ja nadal będę kibicem, poza tym nie zamierzam sprzedawać swoich udziałów w klubie, mało tego, nadal będę Unię wspierał. Mój następca, na potrzeby klubu, w ciągu 3 lat dostanie ode mnie 500 tysięcy złotych, nadal będę żużlowi pomagał.
Dość ostro skrytykował pan frekwencję na stadionie Unii podczas pierwszego meczu w Lesznie. Żałuje pan tego wystąpienia?
- Absolutnie nie, musiałem to powiedzieć teraz, gdybym miał to powiedzieć na koniec sezonu, to byłoby za późno.
Kibicom pana słowa za bardzo się nie spodobały.
- No trudno, ja muszę dbać o finanse klubu, z tego jestem rozliczany.
Dlaczego ta frekwencja u was tak spadła, jeszcze kilka lat temu na ligowych meczach w Lesznie regularnie pojawiało się kilkanaście tysięcy kibiców. Gdzie oni się podziali?
- Ostatnio zdecydowanie pogorszyła się sytuacja finansowa całego naszego regionu i to jest jedyna przyczyna marnej frekwencji.
A odejście Jarosława Hampela do Zielonej Góry?
- To nie ma znaczenia. W tamtym roku Hampel przez połowę sezonu był kontuzjowany, a frekwencja na stadionie zarówno z nim w składzie, jak i bez niego była właściwie taka sama, dlatego to nie jest powód spadającej frekwencji. Na liczbę ludzi na stadionie większego znaczenia nie mają też wyniki sportowe, proszę zauważyć, że Barcelona przegrała z Bayernem Monachium 0:4, a i tak cały czas na Camp Nou będzie po 80 tysięcy kibiców. Jedyna przyczyna naszego problemu z kibicami to pogarszająca się nieustannie sytuacja ekonomiczna regionu.
To może powinniście obniżyć ceny biletów?
Zrobimy to na pewno.
Na stałe?
Nie, najpierw przeprowadzimy test. Wyraźnie obniżymy ceny wejściówek dla kobiet, studentów i młodzieży szkolnej. Jeżeli to poprawi frekwencję, to znaczy, że trzeba iść tą drogę, ale jest też duże ryzyko. Jeżeli obniżymy ceny biletów dla młodzieży i kobiet, a frekwencja będzie nadal taka, jak podczas meczu z Gnieznem, to na jednym meczu będziemy tracić 50 tysięcy złotych, a na to nie możemy sobie pozwolić.
Michał Korościel - Dziennikarz RADIA ZET i SportoweFakty.pl
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!