Jarosław Galewski: Jedziecie do Wrocławia, gdzie przegrał już mistrz Polski. Czy obawiacie się nieco spotkania z zespołem, który przed początkiem rozgrywek był skazywany na spadek do pierwszej ligi, a teraz pozytywnie zaskakuje?
Marek Jankowski: Pewnie, że się obawiamy. Nie lekceważymy żadnego z przeciwników i z pewnością do każdego meczu podchodzimy z respektem do rywala. W przypadku dzisiejszego meczu, nasze obawy związane są m.in. z tym, że od paru lat naszej drużynie trudno jedzie się na torze we Wrocławiu. Sportowo te obawy są nieco mniejsze. Jeżeli założymy nawet, że nie wszyscy nasi zawodnicy są w optymalnej formie, to i tak powinni dać sobie radę. Doceniamy jednak gospodarzy. Mają w składzie Taia Woffindena, który jest w kapitalnej formie. U siebie o bardzo dobry wynik powinien pokusić się również Tomek Jędrzejak. To może być jednak trochę za mało. Powiem jednak szczerze, że w przypadku meczu z Gnieznem byliśmy bardziej pewni swego. Teraz wynik może być na styku. Nie wyobrażam sobie na pewno scenariusza, że gospodarze odskoczą nam więcej niż na kilka punków. To jest po prostu nierealne, ale wyrównany mecz jak najbardziej.
Czy spodziewał się pan przed sezonem, że meczu we Wrocławiu trzeba będzie się w ogóle obawiać?
- Wrocław zaskakuje wszystkich. Dziś chyba jest już znacznie mniej osób, które jednoznacznie postawiłyby drużynę Sparty na jednym z ostatnich trzech miejsc. O play off nie powalczą, ale to siódme miejsce staje się jak najbardziej realne. To skład zrobiony za zdecydowanie najmniejsze pieniądze w Ekstralidze. To nie przeszkadza im jednak w sprawianiu niespodzianek. Całe środowisko żużlowe jest pozytywnie zaskoczone postawą tej drużyny.
A jak wpłynęła na Stelmet Falubaz porażka na własnym torze z Unibaksem Toruń?
- To jest pierwsza porażka od dłuższego czasu na stadionie w Zielonej Górze. Toruń w pewnym sensie odczarował W69. To było najsmutniejsze wrażenie po tym meczu. Pod względem sportowym możemy mówić o naprawdę bardzo dobrym widowisku. Gdyby nie kontuzja Andreasa Jonssona, taśma Jarka Hampela, defekt Piotra Protasiewicza i jeszcze kilka podobnych pechowym momentów, to pewnie byłoby zupełnie inaczej. Toruń to naprawdę świetny zespół. Mają czterech doskonałych grajków, z których trzech pokazało w Zielonej Górze optymalną formę.
W tym meczu wiele kontrowersji wzbudziła żółta kartka dla Chrisa Holdera. Niektórzy twierdzą, że Australijczyk swoim zachowaniem zasłużył nawet na czerwoną kartkę. Jak pan spogląda na tę sytuację?
- Zachowanie Holdera było według mnie bardzo niesportowe i bardzo mi się nie podobało. Uważam, że gdyby pojawiła się czerwona kartka, to efekt takiej decyzji sędziego na przyszłość byłby bardzo dobry. Każdy z zawodników pomyślałby, czy tego typu zachowania mają sens. Przestałoby się takie zachowanie kalkulować. Przecież w ostatniej odsłonie dnia Kamil Adamczewski też był na ostatniej pozycji i się nie zatrzymał ani nie upadł na tor. Przecież mogliśmy w ten sposób spróbować otworzyć sobie jeszcze raz szansę na korzystny wynik. To nie ma jednak nic wspólnego ze sportem. Należy piętnować taką postawę, którą zaprezentował Chris Holder. Żółta kartka to było absolutne minimum. Sędzia mógł być jednak odważniejszy i spotkałoby się to nie tylko z entuzjazmem kibiców w Zielonej Górze, ale myślę że zostałoby pozytywnie odebrane dużą część środowiska żużlowego.
Jak czuje się obecnie Andreas Jonssona, który nabawił się urazu na meczu z Toruniem?
- "AJ" przestał narzekać na bóle i twierdzi, że pojedzie dziś na 100 proc. Mamy się nie obawiać o jego postawę. Przekonamy się dziś popołudniu. Wczoraj, a właściwie dziś w nocy długo rozmawialiśmy telefonicznie z Rafałem Dobruckim i Robertem Dowhanem, czy we Wrocławiu nie powinien w miejsce Andreasa pojechać Mikkel B. Jensen. Trener przekonał nas, że na debiut Mikkela w Stelmecie Falubazie przyjdzie wkrótce czas. Argumenty za Szwedem przeważyły. Stąd dziś we Wrocławiu zobaczymy Jonssona i wierze, że będzie to "inny zawodnik", niż wczoraj podczas GP.
Porażkę z Unibaksem zakładało niewielu, ale jeszcze więcej niespodzianek było w innych meczach. W końcu przełamała się Stal Gorzów, która wygrała w Tarnowie. Trzeba przyznać, że ENEA Ekstraliga jak na razie bardzo zaskakuje...
- Mam nadzieję, że Gorzów po tej wygranej odzyska wiarę w swoje siły. Tego brakowało po porażkach z Rzeszowem i Lesznem. Działacze te mecze pewnie mieli skalkulowane jako wygrane. Porażka na MotoArenie nie było żadną sensacją. Liczę, że w gorzowskie żagle powieje trochę cieplejszego wiatru. Po rozbiorach gnieźnieńsko-częstochowsko-toruńskich to nie jest ten sam zespół, co rok temu. Czas, by Honorowy przestał mówić o krzywdzącym regulaminie i jasno powiedział, że był za maksymalnym obniżeniem KSM, by móc wytłumaczyć kibicom słaby skład i walkę o utrzymanie. Dosyć tej hipokryzji i zaprzeczania samemu sobie w każdym kolejnym wywiadzie. Nie zmienia to faktu, że mam nadzieję, że Gorzów się utrzyma, bo chyba każdy już widzi, że te sny o potędze i pierwszej czwórce, o których mówili działacze, można włożyć między bajki. Na szóste, siódme miejsce z pewnością mają szansę. Liczę, że uda się osiągnąć właśnie siódmą lub szóstą lokatę. Sezon 2014 bez derbów nie byłby już taki sam.
W meczu z Unibaksem nieco poniżej oczekiwań spisał się Piotr Protasiewicz. To chwilowe problemy tego zawodnika czy poważniejszy problem?
- Jest jakiś problem i Piotr zdaje sobie z niego doskonale sprawę. Nie do końca spisuje się tak, jakby sam tego chciał. 1 maja pojechał zawody w lidze niemieckiej i tam zakręcił się wokół kompletu. Tor był wtedy bardzo trudny. Na takiej nawierzchni w Polsce przy komisarzu toru pewnie nie byłoby mowy o jeździe. Nie dał rady z drugiego pola Kylmakekorpiemu, ale pojechał dobre zawody. Pracował przede wszystkim nad silnikami, bo czegoś brakuje. To jednak znakomity i bardzo ambitny zawodnik. W poprzednim sezonie też występowały jakieś problemy , ale Piotr potrafił sobie poradzić. On jak mało kto, wie co robi i myślę, że pokaże klasę już we Wrocławiu. Warto również zauważyć, że nie mówimy o jakimś gigantycznym problemie. Protasiewicz przecież punktuje. Jego statystyki wcale nie są najgorsze, ale wiemy, że akurat on będzie dążył zawsze do doskonałości. I zawsze byłem pełen podziwu dla jego determinacji i profesjonalizmu.
W zielonogórskim zespole bardzo dobrze rozpoczęli zawodnicy z najniższym KSM. W ostatnich meczach obniżyli loty, ale i tak zdobywają punkty. Jesteście jak na razie zadowoleni z Davidssona i Jabłońskiego?
- Krzysztof Jabłoński spełnia pokładane w nim nadzieje. Nie oczekiwaliśmy po nim dwucyfrowych zdobyczy punktowych. Myślę, że również we Wrocławiu jego jazda może wyglądać całkiem sensownie, bo czuje się na tamtejszym torze w miarę dobrze. Jego dyspozycja nas na razie nie rozczarowuje. Joonas Davidson pokazał natomiast w Gnieźnie, że nie ma ani problemu ze sprzętem, ani z formą. Jest jakiś problem mentalny, co było widać podczas tych dwóch meczów na torze w Zielonej Górze. Proszę być jednak spokojnym. On jeszcze zaskoczy i kibice wiele razy będą z niego tak dumni jak po pierwszym meczu.